Martyna Wojciechowska mierzy się z przeszłością. Ona zmieniła wizerunek, ją zmienił wypadek
None
Wojciechowska
Mało jest w polskiej telewizji kobiet, które wzbudzają tak powszechną sympatię jak Martyna Wojciechowska. Na szklanym ekranie funkcjonuje od kilkunastu lat, lecz Martyna z początków kariery, a ta, którą znamy dziś, to dwie zupełnie inne osoby.
Za czasów "Big Brothera" prezenterka chętnie odsłaniała ciało i kusiła seksapilem. Dziś pociąga przede wszystkim swoją wszechstronną działalnością, za którą niedawno ukoronowano ją statuetką Wiktora (zobacz wideo poniżej).
O tym, jak seksbomba z dnia na dzień stała się chłopczycą, dlaczego wstydzi się tego, jak kiedyś wyglądała i o wypadku, który na długo odebrał jej nie tylko sprawność, ale przede wszystkim wolę życia, opowiedziała w programie Tomasza Raczka "Kultowe rozmowy".
KM
Takiej Martyny dawno już nie ma
Choć na takie zdjęcia Martyny Wojciechowskiej wielu patrzy z sentymentem i łezką w oku, ona sama wspomina te czasy z lekkim zażenowaniem.
- Kiedy zaczął się ten okres dojrzewania ja się tym zachłysnęłam i - tak jak wiele dziewcząt - trochę przesadziłam w przerysowywaniu aspektów kobiecości. (...) Brzuch się wtedy pokazywało, krótkie spódnice i to był taki okres odreagowania wcześniejszej, chłopięcej fascynacji moje natury. Dziś, przyznam się, śmieszy mnie to. Jak widzę swoje zdjęcia z okresu wczesnych czasów mojej bytności w mediach, uśmiecham się. Widzę dziewczynę, która szukała sposobu wyrazu, i znalazła go nie w tym miejscu, w którym powinna - podsumowała w rozmowie z Tomaszem Raczkiem.
Kiedyś obnażała swoją kobiecość, dziś nie ma na to ochoty
Jak tłumaczyła w rozmowie z Raczkiem Wojciechowska, dziś wygląda inaczej, bo nie ma już potrzeby obnażania się i potwierdzania swojej kobiecości w wymiarze fizycznym. Za "najgłupszy okres w swoim życiu" uznała też pracę w modelingu, kiedy najczęściej słyszała, że powinna się zmienić, że jest nijaka i nie spełnia czyiś oczekiwań. W końcu powiedziała dość.
- O nie, ja będę na tych wszystkich okładkach magazynów, ale nie dlatego, jak wyglądam, ale dlatego, kim jestem i co zrobiłam - obiecała sobie.
To złożenie spełniło się w stu procentach. Być może jednak Martyna nie osiągnęłaby tyle, gdyby - paradoksalnie - nie poważny wypadek, któremu uległa przed laty. Wspomnienia z tego trudnego okresu też pojawiły się na antenie.
Najpierw walczyła o życie, potem zdobyła szczyt świata
Przypomnijmy, że w 2004 roku na Islandii terenowe auto, którym ekipa podróżniczego programu "Misja Martyna" zmierzała do miejscowości Akureyri, wpadło w poślizg. W wyniku wypadku zginął operator kamery Rafał Łukaszewicz. Martyna Wojciechowska cudem uszła z życiem. Złamany kręgosłup, pękniętą kość łonowa i problemy z kolanem to fizyczne obrażenia, których doznała wtedy podróżniczka. Miesiące uziemienia raz na zawsze ją zmieniły.
- _ Ja złamałam kręgosłup i dostałam taki wyrok od lekarza, że już nigdy nie wrócę do pełnej sprawności. Kiedy zdałam sobie sprawę, że oto całe moje życie się zmieniło i skończyły się wizyty w zakładach pracy, uściski dłoni prezesów i w ogóle wszystko się skończyło zaczęłam szukać czegoś, co mnie zmotywuje do walki, bo mi się po prostu nie chciało żyć! Ja chciałam się położyć i umrzeć. Miałam złamany kręgosłup, byłam w gorsecie ortopedycznym, w którym spędziłam 8 miesięcy. Sięgał od klatki piersiowej do spojenia łonowego_ - wyznała w rozmowie z dziennikarzem.
To dlatego, jak stwierdziła, zdobycie Mount Everest półtora roku po złamaniu kręgosłupa, było dla niej symboliczne. Wiedziała, że jeśli kiedykolwiek odzyska sprawność, to właśnie po to, by osiągnąć to, co wydawało się niemożliwe.
KM