Pandemia zrujnowała jej plany. Nie wie, czy jeszcze uda się zrealizować marzenie
Marta Kuligowska od lat jest twarzą stacji TVN24. Dziennikarka zdradziła, jak zmieniła się jej praca w czasie pandemii koronawirusa oraz jak sytuacja w kraju wpłynęła na jej osobiste losy.
Praca w telewizji na żywo jest ogromnym źródłem stresu. Pełna koncentracja, odpowiednia dykcja i stonowanie - te warunki musi spełniać profesjonalny dziennikarz na wizji. Nawet w obliczu tragedii nie może pozwolić sobie na własną reakcję.
- Przeżywam emocje, wzruszenia, ale muszę je opanować, ukryć. Nikt nie chce oglądać egzaltowanej pani z telewizji. To nieprofesjonalne. Współczuję ludziom w nieszczęściu, jednak nie płaczę na wizji - mówi Marta Kuligowska w wywiadzie dla "Twojego Stylu".
Jej droga do dziennikarstwa była dość nietypowa. Początkowo chciała pracować w świecie filmu.
- Chciałam zdawać na reżyserię, uznałam jednak, że mam za mało talentu, skończyło się na produkcji filmowej. I tu plan runął: gdy miałam 21 lat, mama znalazła ogłoszenie, że Mann i Materna zakładają radio. Wysłałam CV. (...) Zgłosiło się tysiąc osób, przyjęli siedem. Dostałam etat i dwa tysiące pensji - wspomina.
To właśnie za pośrednictwem radia usłyszał o niej Edward Miszczak, dyrektor programowy TVN, który zaprosił ją na casting do telewizji. Została prezenterką "Superwizjera", potem trafiła do stacji informacyjnej. W przyszłym roku będzie obchodzić 20-lecie pracy w TVN24. Dziennikarka przyznaje, że do czasu aż została mamą, w pełni oddawała się pracy.
- Kiedyś żyłam tylko pracą, nie umiałam odpoczywać. Gdy w roku 2007 szłam rodzić Helenkę i Frania, okazało się, że mam 90 dni zaległego urlopu. Pracowałam do ósmego miesiąca (ciąży - przyp. red) z wielkim brzuchem. Dzwonili widzowie: "Dajcie jej wolne, czy ona musi tyle siedzieć w pracy?". A ja to lubiłam, dobrze się czułam - zapewnia.
Marta Kuligowska zdradziła, że mimo iż o swoim partnerze mówi mąż, nie są po ślubie. Stąd nie nosi na palcu obrączki. Jednak od 14 lat tworzą udany związek. Ich relację umocniło pojawienie się na świecie bliźniąt, których nie planowali.
- Metafizyka przychodzi później, najpierw jest obóz przetrwania. Przyjęliśmy z Pawłem taktykę: albo my ich, albo oni nas. Opracowaliśmy strategię: kupiliśmy trzy łóżeczka - zapasowe do drugiego pokoju, żeby przenosić tam jedno dziecko, gdy będzie płakało, co mogłoby obudzić drugie. Grafik był dopięty co do 15 minut. (...) Do dziś mam notes z planem karmienia - wspomina.
Dziennikarka na własnej skórze odczuła skutki pandemii. Musiała wstrzymać się z budową wymarzonego domu.
-Byliśmy w przededniu stawiania domu. Wszystko było umówione, zapięte na ostatni guzik, mieliśmy zaczynać. Nie zaczęliśmy. Nie wiem, czy w ogóle do tego dojdzie, czasy niepewne. Ale mamy siebie, nie chorujemy- dodała.
Gwiazda TVN24 nie ma wątpliwości, że obecna sytuacja w kraju i na świecie zmieni spojrzenie ludzi na wiele spraw. Przyznała, że jej samej trudno być obecnie optymistką. Mimo to nie daje widzom odczuć swoich bolączek.