Marek Sekielski, producent filmowy i telewizyjny© PAP | Radek Pietruszka

Marek Sekielski: "Próbowałem wszystkiego oprócz heroiny"

7 września 2021

W szczerej rozmowie z WP Marek Sekielski mówi o swoim wieloletnim uzależnieniu od alkoholu i narkotyków. - Są różne schematy picia. Można np. przez cały tydzień chodzić do pracy w korporacji, a w piątek o godz. 17 dać w palnik na cały weekend i obudzić się dopiero w niedzielę wieczorem - mówi.

Sebastian Łupak: Pił pan wszystko: zwykłą żytnią, najlepszą whisky, piwo, tanie wina i drogie wina ze sklepu Marka Kondrata. Do tego palił pan marihuanę, zażywał ecstasy, kwas, amfetaminę i kokainę. Brał pan nawet po 15 aviomarinów, żeby dostać kopa. Czegoś pan nie spróbował?

Marek Sekielski: Heroina była takim Rubikonem, którego nie przekroczyłem. Mój kolega opowiadał, jaki ból czuł po zejściu z heroiny. Przedstawił to tak obrazowo, że powiedziałem sobie, że heroiny nie spróbuję. No i nigdy nie wąchałem też kleju, co przecież też w PRL-u było popularne.

Od czego pan się uzależnił?

Diagnoza, jaką usłyszałem, to politokyskomania. Czyli uzależnienie krzyżowe, od alkoholu i narkotyków.

Picie i wciąganie kresek w modnych w warszawskich klubach, w towarzystwie znanych prawników i dziennikarzy, musiało dawać poczucie, że jest pan królem balu?

Jestem prostym chłopakiem z Bydgoszczy i to tam zacząłem pić jako nastolatek, a do tego palić zioło i brać inne substancje. Zawsze miałem niską samoocenę. Branie narkotyków i alkohol dawał mi poczucie fajnego filmu i wyjątkowości. To była fajna ucieczka, odlot, mogłem po prostu odfrunąć od rzeczywistości.

Ale czy branie tych samych substancji, już po wyprowadzce z Bydgoszczy, wśród warszawskiej śmietanki towarzyskiej coś zmieniło?! Czy ja wiem? Nigdy się nie czułem dobrze na takich imprezach. Raczej byłem spięty, nie na miejscu.

Był pan w pewnym momencie managerem modnego klubu Labirynt, co oznaczało piękne dziewczyny, modne drinki i  bogatych ludzi. To musiał być moment, gdy czuł się pan jak młody bóg…

Gdy chodziłem wokół parkietu, między barami, patrząc, jak interes się kręci, to rzeczywiście czułem się wyjątkowy. Ale to była ułuda.

Skąd w panu to poczucie niższości? Bo pochodził pan z ubogiej rodziny i pod choinkę dostawał tylko skarpety i pomarańcze?

Zawsze szukałem w sobie jakieś skazy, czegoś, co podważy moją wiarę w siebie. Porównywałem się z ludźmi, którzy byli bogatsi, ładniejsi i zabawniejsi. Po terapii wiem, że takie porównywanie się to źródło cierpienia. Borykałem się sam ze sobą, nie radziłem sobie z uczuciami i stąd moje uzależnienia. Dziś, w wieku 43 lat, zaakceptowałem siebie, ale musiałem się po drodze nauczyć, że trudne uczucia trzeba przeżyć, a nie je zapijać. Nie trzeba chlać. Zmarnowałem przez to kawał życia.

Podliczył pan, ile w sumie stracił pieniędzy na uzależnieniu od wódki i narkotyków?

Mój terapeuta mi tego liczenia oszczędził, ale byłyby to chyba setki tysięcy złotych. Zwłaszcza kokaina była droga, obciążała kartę kredytową.  

Wiem za to, ile oszczędziłem. Od czterech lat nie palę papierosów i wiem, że zaoszczędziłem – na samych fajkach – 27 tys. zł. Tyle bym wydał, gdybym dalej palił 21 papierosów dziennie.

Marek i Tomasz Sekielscy odbierają nagrodę Orła za film "Tylko nie mów nikomu"
Marek i Tomasz Sekielscy odbierają nagrodę Orła za film "Tylko nie mów nikomu" © East News

Na czym polega różnica między pijącym robotnikiem, stoczniowcem a człowiekiem z korporacji z Warszawy?

Alkoholizm to bardzo demokratyczna choroba. Alkoholikiem jest prawnik, lekarz, nauczyciel i sprzątacz.

Dziś pijaczków osiedlowych jest pewnie mniej. Może ktoś się jeszcze kręci po osiedlu, zbierając na jabola. A inni? Umieją pić tak, że tego nie widać. Wstają rano, jedzą śniadanie, robią sobie przedziałek na głowie, leją na siebie perfumy i idą do pracy. A tam jest stres, napięcie i obciążenie psychiczne.

I zapijają to?

Są różne schematy picia. Można np. przez cały tydzień chodzić do pracy w korporacji, a w piątek o godz. 17 dać w palnik na cały weekend i obudzić się dopiero w niedzielę wieczorem. Ja piłem regularnie, w taki smętny, smutny, jednostajny sposób. Było w tym zero funu.

Wsiadał pan pijany za kółko. Dlaczego?

Nie ma w tym wielkiej filozofii – działa tu mechanizm samooszukiwania siebie, iluzji. W sumie wydawało mi się, że nie dzieje się nic złego. Jadę leśną drogą do sklepu po kolejną skrzynkę piwa, to najwyżej zająca przejadę. Alkoholik jest w stanie wytłumaczyć sobie wszystko. Potrafi tak zmanipulować samego siebie, że wydaje mu się, że nic złego nie robi, że to świat dookoła jest niewłaściwy, a on jest OK.

Zdecydował się pan na terapię dla siebie czy bardziej chodziło panu o dobro pana córki?

Na początku robiłem to dla dziecka, ale później zrozumiałem, że tu chyba jednak o mnie powinno chodzić. Doszło do mnie, że muszę zadbać o siebie, sam siebie polubić i zaakceptować.

Przeszedł pan na pierwszą terapię, gdy miał pan około trzydziestki. Ale po kilku latach wrócił pan do picia i palenia marihuany. Co poszło nie tak?

Nawrót to jest proces, który u mnie rozkładał się na tygodnie i miesiące. Moje odchodzenie od trzeźwienia zaczęło się od słuchania Boba Marleya…

"No woman, no cry"? Co on ma wspólnego z tą historią?

Słuchałem sobie tego Boba Marleya na słuchaweczkach. Ściągnąłem wszystkie jego płyty. A z czym się kojarzy Bob Marley? Z Jamajką, no i z gandzią, ziołem, marychą. Nie byłem czujny. Zacząłem fantazjować o narkotykach i alkoholu. Przygotowywałem się w ten sposób do powrotu do uzależnienia. Później w moim życiu zdarzyła się pewna traumatyczna historia, cztery dni stresu. Nie potrafiłem sobie z tym poradzić. To był pretekst, aby znów sięgnąć po wódę. Człowiek zaczyna tworzyć w swoim umyśle wielowątkowe intrygi, które mają usprawiedliwić sięgnięcie po alkohol.

I dlatego w pana życiu w czasie terapii pojawiło się modelarstwo?

Bardzo ważne jest, aby mieć jak najmniej czasu na myślenie, na rozkminianie, na tworzenie tych intryg. Dlatego na terapii zaleca się planowanie dnia. Trzeba sobie znaleźć pasję, zajęcie. Ja akurat wróciłem do sklejania modeli – mojej pasji z gówniarskiego życia To bardzo pomaga. Można też zacząć uczyć się języka czy uprawiać sport. 

A jak w leczeniu pomogła panu terapia grupowa?

Opowiadanie obcym ludziom o moich problemach pozwalało mi wyzwolić się z napięcia, które mi towarzyszyło. A z kolei słuchanie innych pokazało mi, że nie jestem jedyny. To daje ulgę. Dostałem od ludzi z grupy AA dużo informacji zwrotnych.  

Filmy o pedofilii w Kościele Katolickim, które nakręcił pan ze swoim bratem Tomaszem Sekielskim, dostały sporo zasłużonych nagród. Ale takie gale, w czasie których te nagrody się przyznaje, to okazja do wypicia na bankiecie. Jak pan sobie z tym radzi?

Stawką jest moje życie. Na alkoholizm się umiera i to się w Polsce dzieje każdego dnia. Gdy więc jestem w towarzystwie ludzi, którzy piją, miewam potem sny alkoholowe. Budzę się po prostu z uczuciem kaca. To są objawy psychosomatyczne.

Więc staram się rzadko chodzić na tego typu imprezy. Przebywanie z ludźmi, którzy się upiją, nie jest dla mnie przyjemne. Oni nadają na swoich falach, i to jest OK, ale dla mnie już nie ma tam miejsca. Czuję wtedy napięcie, bo wiem, że życie w alkoholizmie to koszmar. Więc mówię im, że jestem uzależniony i odmawiam. Nauczyłem się asertywności.

Marek Sekielski to producent telewizyjny i filmowy, który pracował m.in. w TVN. Obecnie z bratem Tomaszem kręcą dokumenty, m.in. "Tylko nie mów nikomu" i "Zabawa w chowanego" o kościelnej pedofilii. Przygotowują także filmy o SKOK-ach oraz o papieżu Janie Pawle II. Marek prowadzi także na YouTube'ie program "Sekielski o nałogach".

Artur Nowak i Marek Sekielski "Ogarnij się"
Artur Nowak i Marek Sekielski "Ogarnij się"© Rebis

Wraz z dziennikarzem i autorem książek Arturem Nowakiem (m.in. "Żeby nie było zgorszenia. Ofiary mają głos") Sekielski napisał książkę "Ogarnij się, czyli jak wychodziliśmy z szamba". To ich osobista, szczera rozmowa o piciu i trzeźwieniu. Poniżej jej fragment.

Marek Sekielski o jeździe po pijaku: "Byłem głupim wujaszkiem, który po dwóch piwach jedzie dotankować do sklepu".

Byłem dokumentalistą w redakcji programu TVN Teraz my! duetu Sekielski & Morozowski. Gruchnęła wiadomość, że policja zatrzymała w niedzielę nad ranem Janusza Wójcika, który wracał z Balu Mistrzów Sportu – gali finałowej plebiscytu "Przeglądu Sportowego" na najlepszego sportowca minionego roku. Były trener jechał swoim autem po torach tramwajowych na Alejach Jerozolimskich w kierunku Saskiej Kępy, a we krwi miał 1,5 promila alkoholu. Oczywiście tłumaczył potem, że wypił kieliszek czy dwa wina. No więc mój genialny brat wpadł na pomysł, żeby sprawdzić, ile dorosły mężczyzna musi wypić alkoholu, by osiągnąć te 1,5 promila we krwi.

Pojechałem z operatorem kamery do Instytutu Transportu Samochodowego w Warszawie, to jest taka instytucja, która zajmuje się różnymi kwestiami wokół ruchu drogowego. Misja polegała na wykonaniu testu dla kierowców na trzeźwo, a następnie po wprowadzeniu się w stan 1,5 promila alkoholu we krwi. Rozwiązałem więc test, a następnie przebadałem się w specjalnym fotelu dla kierowcy. Wynik rewelacyjny. Same dobre odpowiedzi w teście, wszystko przed czasem, bardzo dobry refleks, elegancko. Następnie wyjąłem z torby pół litra absoluta, słoik ogórków i kiełbasę myśliwską i przystąpiłem do właściwej części eksperymentu. Wypiłem tę flaszkę, patrząc w filmującą wszystko kamerę. Potem dmuchnięcie w "balonik", 1,5 promila w wydychanym powietrzu i ponowne poddanie się testom. Rozwiązując część pisemną, miałem myśl, że idzie mi bardzo dobrze. Wręcz zajebiście! Jakież było moje zdziwienie, gdy usłyszałem sygnał oznajmiający, że upłynął czas na rozwiązanie testu. Jedna trzecia nierozwiązana, sporo błędów w pozostałej części. A już badanie na fotelu to była kompletna porażka. Reakcje opóźnione o kilka sekund. Dramat.

[…]

Czułem, że mi się język plącze, ale byłem przekonany, że daję radę. Paradoksalnie jednak co innego zapadło mi w pamięć. Słowa jednej z pracownic Instytutu. Według badań często najbardziej niebezpiecznymi kierowcami są ci, którzy tylko trochę przekroczyli dopuszczalną normę. Zamiast jednego małego piwa wypili dwa–trzy duże. Taki kierowca czuje się całkiem nieźle, ale wie, że przesadził, i uruchamia mu się tunelowe myślenie i widzenie. W napięciu koncentruje się zbytnio na tym, żeby czegoś nie odwalić. I wtedy kompletnie nie ogarnia tego, co się dzieje dookoła. Nie patrzy na boki, w lusterka. Jest tylko on i wąska ścieżka z przodu. I nie jest w stanie zareagować na żadne zagrożenie.

[…]

Chcę zwrócić uwagę, jak dużym zagrożeniem jest ten wesoły wujaszek, który po dwóch piwkach jedzie dotankować do pobliskiego sklepu.

Sam byłem takim głupim wujaszkiem nie raz mimo posiadania tej wiedzy i własnego doświadczenia z testów w ITS-ie. Wielokrotnie wypoczywając nad Jeziorem Urszulewskim, jeździłem w takim stanie do sklepu po kolejną skrzynkę piwa. Tłumacząc sobie, że to tylko trzy–cztery kilometry, większość leśnymi drogami. Mechanizm iluzji i zaprzeczeń w czystej postaci.

[…]

Nawet gdy­­­­ już miałem jedną terapię za sobą i przechodziłem nawrót, zrobiłem jeszcze głupszą rzecz. Po karczemnej awanturze w trakcie imprezy rodzinnej u szwagra w Pruszkowie. Pokłóciłem się z moją żoną i skrajnie wkurwiony wyszedłem z tego mieszkania, wsiadłem do samochodu i przyjechałem na Żoliborz.

Tylko że tego wieczoru wypiłem z pół litra wódki i kilka piw! Przecież to jest kryminał. Co, gdybym komuś zrobił krzywdę, kogoś zabił? Przecież bym nieodwracalnie spieprzył sobie i innym całe życie. I zrobiłem to, mimo że wielokrotnie na trzeźwo przypominałem sobie słowa pracowniczki ITS-u. Mówiłem sobie: "Nie, chłopie, są granice, jakich nie przekraczasz, i samochodem jeździł nie będziesz". A jednak pojechałem, zamiast zamówić taksówkę.

(fragment książki Marka Sekielskiego i Artura Nowaka "Ogarnij się!")

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (208)