Marek Frąckowiak: gdy wydawało się, że wygrał, rak znowu zaatakował
Krytycy nazywają go aktorem wszechstronnym, który nie boi się wyzwań. Marek Frąckowiak spełnia się na scenie, gra w filmach i serialach, zajmuje się też dubbingiem i próbował swoich sił jako reżyser.
''Nie przejmować się za bardzo''
- Lubię swoją pracę. Chyba jestem jednym z tych, co to mówią o nich, że są urodzonymi aktorami. To daje mi tak dużo satysfakcji! No i ta świadomość, że jest się wciąż potrzebnym, że ludzie chcą mnie oglądać – mówił w „Super Expressie”.
Nawet mimo ciężkiej choroby nie zrezygnował z grania; niedługo będzie można go zobaczyć w filmie „Kamerdyner” w reżyserii Filipa Bajona. Aktor od kilku lat walczy z nowotworem.
Gdy wydawało się, że wygrał, rak znowu zaatakował. Jednak Frąckowiak się nie poddaje – twierdzi, że nie ma się czego bać i że najważniejsze to „nie przejmować się za bardzo”.
Trzy drogi
Urodził się w 16 sierpnia 1950 roku w Łodzi. Jak wspominał, nie był nigdy grzecznym dzieckiem i sprawiał wiele kłopotów.
– Byłem krnąbrny. Nauczyciele nie mieli ze mną łatwego życia. Mamie stawiano ultimatum: „syn przejdzie do następnej klasy pod warunkiem, że zmieni szkołę” - mówił w „Życiu na gorąco”. Liceum zmieniał aż cztery razy.
– Po maturze miałem do wyboru trzy drogi. Wszystkie związane z publicznymi występami: księdza, adwokata i artysty – śmiał się.
Obiecująca kariera
Łódzka filmówka wydawała mu się najlepszym możliwym wyborem. Dyplom uzyskał w 1974 roku; miał już wtedy za sobą udany debiut w filmie Jerzego Passendorfera „Zabijcie czarną owcę”, a krytycy wróżyli mu wielką karierę.
Później wystąpił między innymi w filmach: „Niespotykanie spokojny człowiek”, „Między ustami a brzegiem pucharu”, „Anatomia miłości”, „Młode Wilki” czy „Popiełuszko. Wolność jest w nas”. Można go też było oglądać w serialach „Alternatywy 4”, „Dom”, „Ranczo”, „ Klub szalonych dziewic”.
W 1993 roku zadebiutował jako reżyser, wystawiając „Grażynę”Adama Mickiewicza.
Nie szukali miłości
Ewę Złotowską – która popularność zdobyła, użyczając głosu Pszczółce Mai w popularnej dobranocce – poznał w pracy. Oboje byli po przejściach. Ona miała za sobą dwa nieudane małżeństwa; pierwsze z artystą plastykiem, drugie z mężczyzną, którego poznała, gdy podróżowała po świecie.
- Był przystojny, opiekuńczy, zaradny. Małżeństwo nie przetrwało jednak próby czasu. Rozwiedliśmy się, a mąż wrócił do Libanu i słuch o nim zaginął– opowiadała.
On zakończył nieudany związek; rozwód wspominał jako jedno z najbardziej bolesnych wydarzeń w jego życiu. Kiedy się poznali, twierdzili, że nie szukają miłości; chcieli się skupić na pracy. Ale los zadecydował inaczej.
Zakochał się w nim jej pies
– Nasze drogi skrzyżowały się w momencie dość dla mnie bolesnym – wspominał Frąckowiak.* – Byłem świeżo po rozwodzie. Zaprzyjaźniliśmy się. Wkrótce sympatia i przyjaźń przerodziły się w miłość...*
– Po rozwodzie uznałam, że nie chcę mieć obok siebie żadnego mężczyzny – dodawała Złotowska.* - Kupiłam więc psa. Kiedyś po koncercie, który na moją prośbę prowadził Marek, zaprosiłam go na działkę. I pies się w nim zakochał.*
Wkrótce zrozumieli, że nie mogą bez siebie żyć.
Małżeński raj
Od kilku lat tworząc udany i szczęśliwy związek. - Miałam szczęście, że w prezencie od losu dostałam człowieka niezwykle dobrego, pogodnego i prawego – mówiła Złotowska.
Oczywiście nie zawsze jest między nimi kolorowo. - Żyjemy w wolnym kraju i każdy ma prawo do swoich poglądów, humorów, nastrojów.Ale generalnie nie narzekam i byłbym ogromnym grzesznikiem, gdybym narzekał – dodawał Frąckowiak.
Zamieszkali w wiosce pod Konstancinem, gdzie stworzyli sobie własny prywatny raj; opiekują się gromadką zwierząt, żyją na uboczu i rzadko pojawiają się publicznie.
''Nie boję się choroby''
Nie kryją, że ich miłość umocniły kolejne nieszczęścia.Kilka lat temu Frąckowiak trafił do szpitala z powodu problemów z prostatą. Udało mu się pokonać chorobę, ale kiedy wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, rak zaatakował kręgosłup. Złotowska wspiera męża, on zaś twierdzi, że dzięki żonie nie traci chęci do walki z nowotworem.
– Czuję się bardzo dobrze. Nie boję się choroby, bo czego tu się bać – mówił. Po kolejnej operacji nie traci wiary, że z czasem wszystko się ułoży.
– Ból będzie mi towarzyszył do końca życia, ale to da się znieść... – mówił. Pytany, czego sobie życzy, odpowiadał: – To banalne co powiem, ale zdrowie jest najważniejsze. Poprosiłbym więc o... końskie zdrowie.
(sm/gol.)