Małgorzata Raczyńska uchodzi za propagandystkę PiS. To ona prowadzi konferencje Kaczyńskiego
Dziennikarka Małgorzata Raczyńska uchodzi za nieformalną rzeczniczkę, a nawet propagandystkę PiS. Choć lubi się chwalić swoją działalnością w opozycji w czasach PRL, osoby, które ją wtedy znały, nie potwierdzają jej wersji. - Cwaniaczka i karierowiczka, szalenie sprytna, skoro udało jej się zrobić taką karierę. Ale zawodowo zawsze była zerem - podsumował ją Aleksander Świeykowski z Radia Wolna Europa.
03.03.2023 | aktual.: 28.03.2023 14:30
Małgorzata Raczyńska-Weinsberg była wieloletnią korespondentką zagraniczną, skutecznie zajmowała się publicystyką społeczną, angażowała się w ważne tematy: ochronę zdrowia i środowiska, wymyśliła i zakładała wiele znaczących polskich mediów. Tak przedstawia się jej życiorys, jednak znający ją ludzie, a także dziennikarze go podważają.
Media od lat odkrywały i piętnowały niejasności i niedomówienia w jej życiorysie. Najlepszy przykład to choćby słynny, mocno zjadliwy, ale i mocny w argumenty artykuł Luizy Zalewskiej opublikowany jeszcze w 2007 roku w portalu dziennik.pl, w którym autorka opisała wiele trudnych do wyjaśnienia i do obrony sytuacji z życia dziennikarki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tak rozwścieczył Raczyńską, że sprawa trafiła do sądu. Trudno się dziwić niezadowoleniu bohaterki. Z tekstu wynika jasno, że jest karierowiczką, która ma niezłe wyczucie, politycznego farta, ale też poważną skłonność do budowania własnej legendy i dokonywania drobnych i większych zafałszowań swego życiorysu. Najbardziej wymowny, choć należący raczej do życia prywatnego niż zawodowego czy politycznego, przykład to słynny kościelny "ślub", na który zaprosiła znajomych, a który okazał się tylko mszą w intencji jej zawartego dużo wcześniej małżeństwa.
Zaraz po publikacji tekstu Zalewskiej Raczyńska komentowała go bardzo ostro. Mówiła, że "to stek kłamstw i pomówień na mój temat. Artykuł aż w 46 punktach zawiera nieprawdę, dlatego też występuje na drogę sądową".
Koniec końców Raczyńska zawarła ugodę z firmą Axel Springer Polska, wydawcą "Dziennika". Przewidywała ona przeprosiny wobec Małgorzaty Raczyńskiej i Telewizji Polskiej "za nieprawdziwe informacje dotyczące życia prywatnego i zawodowego dyrektor TVP 1, naruszające jej dobra osobiste".
"Dziennikarskie zero"
Początek zawodowej kariery Małgorzaty Raczyńskiej nie zapowiadał tak błyskotliwego awansu. Urodziła się w Radzyminie, jako Małgorzata Kocznorowska. Najpierw studiowała w Szkole Pedagogicznej w Słupsku, potem przeniosła się na Uniwersytet Gdański i tam zdobyła dyplom wydziału filologii polskiej. To były gorące czasy - koniec lat 70., nastroje, zwłaszcza w Gdańsku, były bardzo bojowe, zaraz miał wybuchnąć strajk w Stoczni i Sierpień'80.
Czy młoda studentka dała się ponieść rewolucyjnej fali? Sama twierdzi, że tak. W jednym z wywiadów, po wielu latach, mówiła: - Obracałam w środowisku ludzi, którzy nie godzili się na kompromisy z władzą.
Rzecz w tym, że nikt z tego środowiska jej nie pamiętał. Dosadnie powiedziała to Magdalena Modzelewska-Rybicka, która w tym czasie była jedną z liderek studenckiej opozycji w Gdańsku - w jednym z wywiadów stwierdziła: - Zupełnie nie kojarzę tej pani.
O tym, że Raczyńska nie była zaangażowana w żadną działalność, świadczyć może to, że po studiach wyjechała z coraz bardziej gorącego Gdańska, żeby zacząć pracować jako nauczycielka w technikum elektrycznym w Zielonce pod Warszawą. Raczyńska lubiła potem mówić o tym niemal jak o zesłaniu, zemście za działalność polityczną: "nie mogłam znaleźć pracy". Jej ówcześni przełożeni nie wspominają o politycznym zaangażowaniu, mówią za to, że "nauczycielką była obiecującą".
Mimo że mówiła: "wielokrotnie składałam wniosek o paszport, ale odpowiedź zawsze była taka sama: stanowię zagrożenie dla PRL", PRL jednak przyznał jej prawo do podróżowania za granicę. Szybko je wykorzystała - wyemigrowała najpierw do Niemiec, potem do Stanów Zjednoczonych.
Pojawia się kilka wersji dotyczących tego, co tam robiła. Sama Raczyńska mówiła m.in. o tym, że na zlecenie kongresmenów pisała "streszczenia prasy komunistycznej", a oni "pytali [...], jak czytać między wierszami", wspominała też o przyjaźni z Jackiem Kaczmarskim, który zaproponował jej pracę w Radiu Wolna Europa.
Osoby, które ją wtedy znały, nie potwierdziły tej wersji. Wiesław Wawrzyniak, ówczesny pracownik RWE, zapamiętał ją z tamtych czasów zupełnie inaczej. Mówił, że wiózł Kaczmarskiego na koncert do Stuttgartu i tam poznali Raczyńską, która na bramce sprzedawała bilety, a po występie zaprosiła ich na imprezę do siebie do domu. RWE szukało wtedy osób do wykonywania drobnych zadań technicznych, m.in. przepisywania tekstów. I tak trafiła do słynnej rozgłośni.
Inny z jej ówczesnych kolegów z radia wspominał, że nikt nie słyszał o jej jakimkolwiek zaangażowaniu politycznym. Dla wszystkich to była "nauczycielka z Polski i tyle", ktoś inny pamiętał jeszcze, że dorabiała w tamtych czasach jako kelnerka. Wawrzyniak dodaje: "jej znajomość polityki była znikoma". Dlatego w RWE była spikerką, ale nie dziennikarką - w tamtych czasach było to bardzo wyraźne rozróżnienie.
W rozmowie z Zalewską bardzo dosadnie ujął to Aleksander Świeykowski jeden z ówczesnych dziennikarzy rozgłośni: - Bardzo chciała zostać dziennikarzem, nigdy nie udało jej się pokonać tego progu. Był zbyt wysoki. To dziennikarskie zero. Cwaniaczka i karierowiczka, szalenie sprytna, skoro udało jej się zrobić taką karierę. Ale zawodowo zawsze była zerem.
Drobne sztuczki
Jej kolejny szczebel zawodowej kariery to Stany Zjednoczone. Radio wysłało ją do swojej nowojorskiej sekcji, choć nie było tam za bardzo dla niej pracy - nie potrzeba spikerek, bo audycje nadawane są z Niemiec, ale dziennikarek. Raczyńska jednak spróbowała. Według relacji jej ówczesnych kolegów i koleżanek z pracy, wysyłała do Niemiec lekkie materiały, nikt nie powierzał jej poważniejszych tematów, zwłaszcza tych politycznych.
To właśnie wtedy zmieniła nazwisko. To, które sobie wybrała, nie może być przypadkowe w czasach, kiedy prezydentem Polski na uchodźstwie był hrabia Edward Raczyński. Co więcej - niektórzy wspominają, że zaczęła nosić sygnet z herbem rodu i chętnie przyznawać, że jest z "tych" Raczyńskich. Inni mówią też, że kiedy potem przyjeżdżała do Polski bardzo chętnie udawała amerykański akcent, żeby sprawiać wrażenie bardziej "zachodnie". Ot, drobne sztuczki, które w latach 90. rzeczywiście działały na wiele osób.
Jerzy Beker, ówczesny szef polskiej sekcji RWE w Nowym Jorku nie miał o niej zbyt dobrej opinii. Opowiadał Zalewskiej, że owszem, była ambitna, nawet za bardzo, ale nie szły za tym umiejętności i talent dziennikarski. Wspominał, że była natomiast bardzo konfliktowa. - Zdziwiłem się, że została szefem Jedynki, bo ona nie jest w stanie kierować jakimkolwiek zespołem - mówił.
Pocięte opony
Po 1989 roku i rozwiązaniu Radia Wolna Europa Raczyńska przez moment została na lodzie. Szukała pracy i nowych znajomości. Wiele z nich bardzo dziwiło czy wręcz szokowało tych, którzy znali ją jako dziennikarkę najbardziej opozycyjnego medium swoich czasów. Prowadzała się wtedy m.in. z Andrzejem Kaczorowskim, polskim konsulem w Niemczech, typowym dygnitarzem PRL-u. Jeszcze głębszą przyjaźń zawarła z posłanką SLD Danutą Waniek. W tamtym czasie - w połowie lat 90. - ważną postacią postkomunistycznego środowiska politycznego, która kierowała kancelarią prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Plotki głoszą, że Raczyńska ujęła ją poczuciem humoru i talentem kulinarnym.
Zobacz także
Kolejny etap jej zawodowej kariery z dzisiejszego punktu widzenia nie jest jedynie zaskakujący. Raczej szokujący: Raczyńska zaczęła pracować w rodzących się mediach internetowych, które w Polsce budował ówczesny "magnat" Lew Rywin. Raczyńska została zatrudniona w firmie Easy Net, którą kierował Marcin Rywin, syn króla polskich mediów. To tylko epizod, ale z dzisiejszego punktu widzenia - bardzo wymowny.
Kolejne posady Raczyńskiej to rodzące się w tamtym czasie jak grzyby po deszczu nowe media: rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne. To także kolejne konflikty i problemy. Najgłośniejszy był ten z Radiem Polonia - Raczyńska weszła w spór z kierownictwem, w redakcji wybuchały otwarte awantury, plotki mówią, że ktoś pociął opony w jej samochodzie.
"Znamy się z kościoła"
To wtedy, szukając pracy, po raz pierwszy zetknęła się z Kaczyńskimi - Lech był wówczas prezydentem Warszawy i zatrudnił ją w swoim zespole doradców. Być może to właśnie w tym czasie rozpoczęła się jej - dziś urastająca do wymiaru legendy - znajomość, a może nawet przyjaźń z matką polityków Jadwigą Kaczyńską. Sama Raczyńska opowiadała o tym, wspominając przede wszystkim wspólne uczestnictwo w mszach świętych w słynnym - za sprawą kazań ks. Popiełuszki - kościele Stanisława Kostki.
Rzecz w tym, że to świątynia na Żoliborzu, gdzie Raczyńska nigdy nie mieszkała. Do dziś trwają więc rozważania, czy przysiadała się do Kaczyńskiej, bo wyczuła, że to może się przydać w przyszłości. Przez matkę dobrze poznała też synów. Jak sama wspominała: - Znamy się głównie z kościoła. Z czasów, kiedy byliśmy na marginesie życia politycznego. (...) Spotykaliśmy się w kościele i rozmawialiśmy o bardzo różnych sprawach.
Ta znajomość miała się zaraz mocno przydać i stać się dla Raczyńskiej przepustką do wielkiej kariery. To właśnie Kaczyński w czasie, kiedy był premierem, w zasadzie zażądał od prezesa TVP Bronisława Wildsteina, żeby umieścił ją na stanowisku szefowej Jedynki. Prezes nie był tym pomysłem zachwycony, ale nie mógł odmówić. Plotki głoszą, że liczył na "zasłonięcie" jej swoimi ludźmi. Mocno się przeliczył - to on stracił posadę, a ona znacznie poszerzyła swoje wpływy.
Do TVP Raczyńska trafiła w 2005 roku zaproszona tam przez Jana Dworaka. Na początek została wiceszefową publicystyki Jedynki. Nie była zbyt dobrze oceniana przez osoby, które w tamtym czasie pracowały na Woronicza. Do dziś po korytarzach słychać plotki o jej sposobie rządzenia - jedna z najbardziej znaczących jest ta, że niektóre pomysły z miejsca wyrzucała na śmietnik, nie badając nawet ich sensu i potencjału. Tłumaczyła potem, że musi tak robić, bo w ten sposób buduje swój autorytet.
Protektorat Kaczyńskiego pozwala jej piąć się w górę. Nie została dłużna swojemu opiekunowi. To właśnie ona stoi za decyzją, która w jakiś sposób zaważyła na współczesnej historii Polski - w 2007 roku Jedynka TVP otwarcie zaangażowała się w kampanię wyborczą na rzecz PiS.
Co prawda partia te wybory przegrała, oddając po kilku latach władzę PO, ale efekty tamtej decyzji widoczne są do dziś. Jasna polityczna deklaracja publicznej telewizji doprowadziła w jakimś sensie do jej dzisiejszego propagandowego charakteru. A dla samej Raczyńskiej oznaczała - pewnie już dożywotnią - wdzięczność prezesa i powierzanie jej kolejnych zadań u jego boku. Choćby takich jak ostatni wywiad.
Przemek Gulda - dziennikarz Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" znęcamy się nad ofertą SkyShowtime (ale chwalimy "Yellowstone"), podziwiamy Brendana Frasera w "Wielorybie" i nabijamy się z polskich propozycji na Eurowizję. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.