Małgorzata Raczyńska uchodzi za propagandystkę PiS. To ona prowadzi konferencje Kaczyńskiego
Dziennikarka Małgorzata Raczyńska uchodzi za nieformalną rzeczniczkę, a nawet propagandystkę PiS. Choć lubi się chwalić swoją działalnością w opozycji w czasach PRL, osoby, które ją wtedy znały, nie potwierdzają jej wersji. - Cwaniaczka i karierowiczka, szalenie sprytna, skoro udało jej się zrobić taką karierę. Ale zawodowo zawsze była zerem - podsumował ją Aleksander Świeykowski z Radia Wolna Europa.
Małgorzata Raczyńska-Weinsberg była wieloletnią korespondentką zagraniczną, skutecznie zajmowała się publicystyką społeczną, angażowała się w ważne tematy: ochronę zdrowia i środowiska, wymyśliła i zakładała wiele znaczących polskich mediów. Tak przedstawia się jej życiorys, jednak znający ją ludzie, a także dziennikarze go podważają.
Media od lat odkrywały i piętnowały niejasności i niedomówienia w jej życiorysie. Najlepszy przykład to choćby słynny, mocno zjadliwy, ale i mocny w argumenty artykuł Luizy Zalewskiej opublikowany jeszcze w 2007 roku w portalu dziennik.pl, w którym autorka opisała wiele trudnych do wyjaśnienia i do obrony sytuacji z życia dziennikarki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problem Kaczyńskiego. "To nie była strategiczna decyzja"
Tak rozwścieczył Raczyńską, że sprawa trafiła do sądu. Trudno się dziwić niezadowoleniu bohaterki. Z tekstu wynika jasno, że jest karierowiczką, która ma niezłe wyczucie, politycznego farta, ale też poważną skłonność do budowania własnej legendy i dokonywania drobnych i większych zafałszowań swego życiorysu. Najbardziej wymowny, choć należący raczej do życia prywatnego niż zawodowego czy politycznego, przykład to słynny kościelny "ślub", na który zaprosiła znajomych, a który okazał się tylko mszą w intencji jej zawartego dużo wcześniej małżeństwa.
Zaraz po publikacji tekstu Zalewskiej Raczyńska komentowała go bardzo ostro. Mówiła, że "to stek kłamstw i pomówień na mój temat. Artykuł aż w 46 punktach zawiera nieprawdę, dlatego też występuje na drogę sądową".
Koniec końców Raczyńska zawarła ugodę z firmą Axel Springer Polska, wydawcą "Dziennika". Przewidywała ona przeprosiny wobec Małgorzaty Raczyńskiej i Telewizji Polskiej "za nieprawdziwe informacje dotyczące życia prywatnego i zawodowego dyrektor TVP 1, naruszające jej dobra osobiste".
"Dziennikarskie zero"
Początek zawodowej kariery Małgorzaty Raczyńskiej nie zapowiadał tak błyskotliwego awansu. Urodziła się w Radzyminie, jako Małgorzata Kocznorowska. Najpierw studiowała w Szkole Pedagogicznej w Słupsku, potem przeniosła się na Uniwersytet Gdański i tam zdobyła dyplom wydziału filologii polskiej. To były gorące czasy - koniec lat 70., nastroje, zwłaszcza w Gdańsku, były bardzo bojowe, zaraz miał wybuchnąć strajk w Stoczni i Sierpień'80.
Czy młoda studentka dała się ponieść rewolucyjnej fali? Sama twierdzi, że tak. W jednym z wywiadów, po wielu latach, mówiła: - Obracałam w środowisku ludzi, którzy nie godzili się na kompromisy z władzą.
Rzecz w tym, że nikt z tego środowiska jej nie pamiętał. Dosadnie powiedziała to Magdalena Modzelewska-Rybicka, która w tym czasie była jedną z liderek studenckiej opozycji w Gdańsku - w jednym z wywiadów stwierdziła: - Zupełnie nie kojarzę tej pani.
O tym, że Raczyńska nie była zaangażowana w żadną działalność, świadczyć może to, że po studiach wyjechała z coraz bardziej gorącego Gdańska, żeby zacząć pracować jako nauczycielka w technikum elektrycznym w Zielonce pod Warszawą. Raczyńska lubiła potem mówić o tym niemal jak o zesłaniu, zemście za działalność polityczną: "nie mogłam znaleźć pracy". Jej ówcześni przełożeni nie wspominają o politycznym zaangażowaniu, mówią za to, że "nauczycielką była obiecującą".
Mimo że mówiła: "wielokrotnie składałam wniosek o paszport, ale odpowiedź zawsze była taka sama: stanowię zagrożenie dla PRL", PRL jednak przyznał jej prawo do podróżowania za granicę. Szybko je wykorzystała - wyemigrowała najpierw do Niemiec, potem do Stanów Zjednoczonych.
Pojawia się kilka wersji dotyczących tego, co tam robiła. Sama Raczyńska mówiła m.in. o tym, że na zlecenie kongresmenów pisała "streszczenia prasy komunistycznej", a oni "pytali [...], jak czytać między wierszami", wspominała też o przyjaźni z Jackiem Kaczmarskim, który zaproponował jej pracę w Radiu Wolna Europa.
Osoby, które ją wtedy znały, nie potwierdziły tej wersji. Wiesław Wawrzyniak, ówczesny pracownik RWE, zapamiętał ją z tamtych czasów zupełnie inaczej. Mówił, że wiózł Kaczmarskiego na koncert do Stuttgartu i tam poznali Raczyńską, która na bramce sprzedawała bilety, a po występie zaprosiła ich na imprezę do siebie do domu. RWE szukało wtedy osób do wykonywania drobnych zadań technicznych, m.in. przepisywania tekstów. I tak trafiła do słynnej rozgłośni.
Inny z jej ówczesnych kolegów z radia wspominał, że nikt nie słyszał o jej jakimkolwiek zaangażowaniu politycznym. Dla wszystkich to była "nauczycielka z Polski i tyle", ktoś inny pamiętał jeszcze, że dorabiała w tamtych czasach jako kelnerka. Wawrzyniak dodaje: "jej znajomość polityki była znikoma". Dlatego w RWE była spikerką, ale nie dziennikarką - w tamtych czasach było to bardzo wyraźne rozróżnienie.
W rozmowie z Zalewską bardzo dosadnie ujął to Aleksander Świeykowski jeden z ówczesnych dziennikarzy rozgłośni: - Bardzo chciała zostać dziennikarzem, nigdy nie udało jej się pokonać tego progu. Był zbyt wysoki. To dziennikarskie zero. Cwaniaczka i karierowiczka, szalenie sprytna, skoro udało jej się zrobić taką karierę. Ale zawodowo zawsze była zerem.