Magdalena Lamparska: "Lubię brać sprawy w swoje ręce". Gra w Polsce i w Hollywood, wciąż się uczy
Mówi, że świat sprzyja teraz kobietom. Wykorzystuje ten czas najlepiej, jak może. Gra nie tylko w polskich serialach telewizyjnych i komediach romantycznych. Ostatnio zagrała w amerykańskich produkcjach, napisała książkę. Ale to nie wszystko, bo Magdalena Lamparska wciąż się rozpędza.
*Grywałaś w polskich serialach, tymczasem ni stąd ni zowąd znalazłaś się za oceanem. Uczysz się w szkole aktorskiej w Los Angeles, którą skończyli również Brad Pitt i Halle Berry. Po co ta szkoła? Przecież ukończyłaś Akademię Teatralną w Warszawie. *
Do Los Angeles jeżdżę, żeby się uczyć i rozwijać. W Stanach jest trochę inaczej niż w Polsce. Nawet Al Pacino do dziś spotyka się raz w tygodniu ze swoim nauczycielem. Szkoła bardzo dużo mi daje, nie tylko w sensie warsztatu, ale też… jeśli chodzi o poczucie własnej wartości, pewności siebie. Metoda, którą pracujemy, jest bardzo angażująca. Lubię to poczucie wolności, kiedy wracam do Polski i idę na zdjęcia próbne. Jeśli to, co gram, podoba się w Hollywood, dlaczego tutaj ma mi się nie udać?
Zagrałaś w dwóch międzynarodowych produkcjach – "Azylu" z Jessicą Chastain i "Bez paniki, z odrobiną histerii" ze Stephenem Baldwinem.
"Azyl" to polska historia Antoniny i Jana Żabińskich, którzy w czasie wojny ukrywali Żydów w warszawskim zoo. Cieszę się, że mogłam dołączyć do obsady tej niezwykłej produkcji oraz że "Azyl" pokazywany był w kinach na całym świecie. Natomiast "Bez paniki…" można obejrzeć w HBO. To czarna komedia omyłek. Wszyscy aktorzy – Baldwin, Charlotte Kirk, Bill Hutchens, Alexander Chance – przyjechali do Polski, gdzie w całości nakręcony został Nowy Jork lat 60. Efekt jest piorunujący!
Jak to się stało, że bywasz w Hollywood i nagrywasz filmy w mieście aniołów?
Mieszka tam moja najbliższa rodzina, moja mama i siostra. Kiedy dostawałam się do szkoły teatralnej w Polsce, one już tam mieszkały. Ja postanowiłam zostać. Postawiłam wówczas na edukację i teatr. I to był strzał w dziesiątkę, dlatego że do Hollywood też trzeba się przygotować.
Nie jeżdżę do Los Angeles, aby pokazywać się na czerwonych dywanach czy robić jakąś spektakularną karierę. Wyjazdy traktuję jako inspirację oraz jako możliwość edukacji. Zajmuję się różnymi nowymi metodami aktorskimi, poznaję je, by potem w Polsce przekazywać je kolejnym osobom. Sama też uczę w szkole Romy Gąsiorowskiej w Studium aktoRstudio. Ukończyłam w Los Angeles również scenariuszopisarstwo.
Hollywood to przede wszystkim niezwykli artyści z całego świata. Często powtarzam, że to nie jest tylko miasto pięknych willi i luksusowych samochodów. To jest miasto, które gromadzi niezwykłych artystów z całego świata, którzy przyjeżdżają w poszukiwaniu marzeń, mając nadzieję, że ich american dream się spełni.
No właśnie, gdyby spełniło się twoje american dream, to w jakim filmie chciałabyś zagrać?
Mam takie poczucie, że filmy przychodzą do nas w odpowiednich momentach. Chciałabym zagrać w takich filmach, które opowiadają jakąś ważną historię.
Myślę, że XXI wiek jest taki, i ja też taka jestem, że lubię brać sprawy w swoje ręce i jeśli mam marzenie, to robi się z niego plan, który następnie zaczynam realizować krok po kroku, czego dowodem jest książka, którą pisałam 7 lat. Gdy się ukazała i trzymałam ją po raz pierwszy w ręku, poczułam naprawdę ogromne wzruszenie. Po tylu latach dążenie do celu i konsekwencja przyniosły owoc w postaci książki.
Mowa o książce "Wszystko albo nic. #jak Pola Negri", która jest inspirowana historią Apolonii Chałupiec, pierwszej Polki, która osiągnęła spektakularny sukces w Hollywood. Co cię skłoniło, żeby napisać taką powieść?
Zaczęłam szukać odpowiedzi na pytania, gdzie jest ukryte szczęście w zawodzie aktora. Czy są to czerwone dywany, popularność, blask fleszy czy kolorowe okładki? A może jest ono gdzie indziej? Przywołując postać Poli Negri, myślimy, że zdobyła wszystko i była szczęśliwa, a okazuje się, że paradoksalnie szczęście było jej obce w różnych sytuacjach. Moja książka to nie jest biografia, ale raczej dysputa.
Nie ma znaczenia, czy to jest kino nieme czy nasz współczesny świat. Myślę, że początek, który napędza do tego, aby wykonywać ten zawód, jest taki sam. To pasja, która pcha nas do pracy i tworzenia. Korzystając też ze swoich doświadczeń, wiem, że popularność ani czerwone dywany nie zapewnią szczęścia, cenniejsza jest współpraca ze wspaniałymi osobami i możliwość opowiadania wyjątkowych historii czy to w teatrze czy na ekranie. A moja książka nie jest typową biografią Poli Negri, tylko powieścią, w której zaprosiłam gwiazdę niemego kina do współczesnego świata i skonfrontowałam z aktorką, która dziś startuje w zawodzie.
Ale dlaczego właśnie Pola? Przecież pisałaś już o niej pracę magisterską.
Tak, ale Negri fascynuje mnie znacznie dłużej. Jeszcze w liceum dostałam od koleżanki bardzo starą, rozpadającą się książkę "Pamiętnik gwiazdy" – autobiografię aktorki. Ale nie wiedziałam jeszcze wtedy, że Negri wiele faktów wymyśliła, tworząc w ten sposób swoją legendę.
Pola Negri była gwiazdą kina niemego w złotej erze Hollywood. Jej największą rywalką była Gloria Swanson. Czego się ciekawego dowiedziałaś o tej rywalizacji?
Kiedy Gloria odwiedziła studio Paramount Pictures z dwiema małymi dziewczynkami, które sypały przed nią płatki kwiatów na czerwony dywan – zupełnie jak podczas ślubu – Pola następnego dnia przyjechała z czterema dziewczynkami. Gloria kochała koty, Pola ich nienawidziła. Kiedy kot przebiegał jej drogę, nie wychodziła już tego dnia na plan. Ale kupiła sobie tygrysa, żeby przebić Swanson. Pola Negri była mistrzynią autokreacji i autopromocji.
W książce poruszasz wątek nieudanych castingów. Czy masz jakąś receptę, jak radzić sobie z odrzuceniem podczas zdjęć próbnych?
Będąc aktorem trzeba zaakceptować odrzucenie. To, że ktoś nie wybiera mnie na castingu, nie znaczy, że jestem złą aktorką albo coś ze mną nie tak. Nie ukrywam, że gdy walczę o jakąś rolę i jej nie otrzymuję, to po ludzku jest mi przykro, ale umiem sobie z tym radzić. Mam poczucie, że wszystko przychodzi w odpowiednim momencie. Więc jeśli teraz nie dostanę tej roli, to dostanę angaż do następnej.
Postaci, które odgrywasz w serialach, są zwykle zabawne, rozbrajające, rozśmieszają widza. Ponoć o wiele trudniej budować komediową rolę od dramatycznej.
Mój talent komediowy na studiach odkrył profesor Jan Englert. Nie uważam, że coś jest łatwiejsze a coś trudniejsze. Wydaje mi się, że komedia jest wtedy śmieszna, kiedy jest grana dramatycznie. A dramat też potrzebuje lekkości komedii. Wszystko się przeplata. Nie lubię kategoryzować. Bardzo lubię komedię, ale jest też we mnie dużo dramatu.
Która z ról była dla ciebie największym wyzwaniem?
Moim zdaniem każda rola jest wyzwaniem. Wspaniale wspominam pracę na planie filmu "No panic with a hint of hysteria" ze Stephenem Balwinem, Charlotte Kirk i Alexandrem Chance. Jest to wyjątkowy gatunek filmowy - komedia omyłek w stylu kina noir. Moja postać - Kamila, jest femme fatale. Lubię łamać stereotypy i szukać innych twarzy. Praca na planie była superprzygodą. Granie w obcym języku na pewno nie jest łatwe.
Jesteś jeszcze na urlopie macierzyńskim, ale wracasz powoli do pracy?
Tak. Powoli wracam do pracy aktorskiej do teatru, projekty filmowe przede mną. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz zaskoczę widzów.
Razem z moimi przyjaciółkami aktorkami i scenarzystkami - Olgą Bołądź, Julitą Olszewską, Jowitą Radzińską założyłyśmy fundację Gerlsy i szykujemy się do pierwszego debiutu filmowego. Pracujemy też razem nad drugim dużym projektem, również filmowym. Stworzyłyśmy stowarzyszenie, bo chcemy tworzyć kobiece kino, chcemy pokazać kobietę w pełnym wymiarze. Mam poczucie, że XXI wiek jest bardzo łaskawy dla nas kobiet. Zakładamy też fundację, która będzie miała za zadanie wspierać kobiety w filmie – scenarzystki, reżyserki, aktorki. Taka nasza skromna wersja Time’s Up.
Dziękuję za rozmowę!
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl