Magda Gessler w "Kuchennych rewolucjach": "Trociny z wieprzowiny! Tego się nie da przełknąć!"
GALERIA
Kolejny odcinek "Kuchennych Rewolucji" rozegrał się w Tarnowie. W budynku dawnej miejskiej łaźni Anna i Krzysztof postanowili otworzyć rodzinną restaurację o oryginalnej nazwie "1,2,3". Pomysł na spróbowanie swoich sił w gastronomii zrodził się podczas z jednej z kulinarnych wycieczek po Tarnowie. Anna przyznała, że w przeszłości z mężem głównie stołowali się na mieście.
Po kilku wizytach w tamtejszych knajpach po prostu nie mieli gdzie zjeść, gdyż serwowano tam albo niesmaczne, albo nazbyt popularne dania. Wtedy postanowili, że stworzą coś na własną rękę. Do biznesu dołączyła mama Krzysztofa, która pracuje w restauracji jako szef kuchni. Co z tego wynikło i dlaczego knajpa potrzebowała pomocy Magdy Gessler? Zobaczcie naszą galerię!
Od początku kłopoty
Gdy tylko Magda Gessler pojawiła się w lokalu, skrytykowała "oryginalną" kartę napojów, naklejoną na pustej butelce wina:
- A ta pusta butelka oznacza, że tu już dawno będzie pusto? - zapytała Gessler rzucając butelkę na stół.
Z kartą dań wcale nie było lepiej. Wydrukowane propozycje potraw na drewnianej desce do krojenia nie były tym, czego oczekiwała ekspertka.
- Czyli kurczak górą, bo tani. Co ja mam z tym zrobić? Co się je w Tarnowie? - spytała.
Od kelnerki dowiedziała się, że klienci najczęściej wybierają schabowego, placka po węgiersku i kotleta drobiowego.
- To się je w całej Polsce, a ja pytam o Tarnów, który jest specyficznym miastem o konkretnej historii. Gdzie jest ta historia? Na tej desce do krojenia cebuli? - oburzyła się Gessler.
Dania nie zdały testu smaku
Po namowach właściciela Gessler złożyła zamówienie. Zdecydowała się na: tatar ze śledzia, befsztyk tatarski, kartacze z wieprzowym mięsem, barszcz, rosół z wiejskiej kaczki, placek węgierski i piwo z pianką.
- Śledź z tych gorszych, bez śledziowej tożsamości. Takich śledzi używa się w kiepskich restauracjach - skomentowała pierwsze danie.
Na drugie musiała czekać bardzo długo. Po wypiciu połowy piwa krzyczała na całą knajpę:
- Raz, dwa, trzy! Zjadłam jedno danie i mam już tylko pół piwa! A może to jest jedna godzina, druga godzina? Strasznie dużo tu się traci czasu na żadne jedzenie!
Na każdą przystawkę kucharze potrzebowali minimum 40 minut.
Nie wytrzymała czekania
Wreszcie na talerzu przed Gessler pojawił się kartacz. Niestety, błyskawicznie znalazł się w serwetce.
- Trociny z wieprzowiny w bardzo grubym cieście kartoflanym. To jest niejadalne, tego nie można przełknąć. Tak naprawdę nie ma na co gości zapraszać. Tego nie można przełknąć - krzyknęła i ruszyła w stronę wyjścia.
Właściciel błagał Gessler, żeby została jeszcze chwilę i dała szansę restauracji. Niestety, bez skutku.
Taniec na rurze i tajemnicza sala
Drugi dzień rozpoczął się od krótkiej lekcji historii. Magda Gessler pouczyła włascicieli restauracji, że nie oddają miejscu, w którym prowadzą interes należytego szacunku. Plac, z którego wywieziono pierwszych Żydów do Auschwitz, okleili ogromnymi banerami "z dwumetrowym sznyclem". To był jednak dopiero wierzchołek góry lodowej.
Za "zasłoną" kryła się druga sala, w której "odbywały się dancingi". Na ścianie wisiał plakat przedstawiający wyginającego się mężczyznę z napisem "Saturday Night Fever".
- A tu jest rura? - pytała właściciela. Kiedy odpowiedział twierdząco, poprosiła o wyciągnięcie rury, włączenie muzyki i krótki pokaz pole dance. Krzysztof próbował dociekać, dlaczego ma tańczyć na rurze, ale zanim zadał pytanie Gessler, ona już miała gotową ripostę:
- Bo zrobiliście z tego miejsca cyrk!
Właściciele zostali upokorzeni?
Później nadszedł czas na inspekcję w kuchni. Niestety, jak to przeważnie bywa, wszystko lepiło się od brudu. Trudno było znaleźć miejsce, które lśniłoby czystością. Właściciele, zamiast jednak przejąć się sprzątaniem restauracji, wciąż przeżywali to, co wydarzyło się chwilę wcześniej.
- To, co wydarzyło się na tej rurze, to było upokorzenie moich dzieci. To było po prostu wstrętne - mówiła do kamery matka właściciela.
- Ja nie czuję się upokorzony, to było pokazanie, że my nie uszanowaliśmy tego miejsca - uspokajał jej syn.
- Nie? To ja czuję się upokorzona za ciebie - warknęła kobieta.
Szczęśliwe zakończenie
W końcu przyszedł czas na właściwą rewolucję i ogromną metamorfozę.
- Nazwa jest bardzo prosta i wszystkim będzie się kojarzyć z tym, co tu wcześniej było. Nowa nazwa to "Stara Łaźnia". Wnętrze będzie nawiązywało do kultury żydowskiej i 40 synagog, które były w okolicy. Kuchnia również będzie żydowska. Na pierwsze danie podamy tatar ze śledzia, drugą przystawką będzie karp po żydowsku, chłodnik z awokado, szparagami i pistacjami oraz czulent z pęczaku z kotlecikami jagnięcymi - zakomunikowała Gessler.
Finałowa kolacja okazała się strzałem w dziesiątkę. Jednak dopiero po 4 tygodniach od rewolucji przyszedł czas na wielki test. Okazało się, że zamiast dancingów i tańca na rurze jest teraz muzyka na żywo i szwedzki stół, z którego goście mogą korzystać do woli.
- Zdajecie egzamin na piątkę. Aż mam ciarki ze wzruszenia - podsumowała Gessler. Kolejna rewolucja okazała się sukcesem!