Maciej Stuhr żegna PiS. Bez hamulców

- W noc wyborczą poszło mi do kosza 78 proc. materiału. Bo nie dość, że wygrali wybory, to jeszcze przegrali - mówi ze sceny Maciej Stuhr. Popularny aktor w swoim programie "Mam to wszystko w standupie" ostro rozlicza się z odchodzącymi rządami Zjednoczonej Prawicy. Sądząc po reakcji widowni, tego ona właśnie oczekuje.

Maciej Stuhr żegna PiS. Bez hamulców
Maciej Stuhr żegna PiS. Bez hamulców
Źródło zdjęć: © AKPA
Łukasz Kuczera

"Humor na najwyższym poziomie, pełen błyskotliwych, inteligentnych spostrzeżeń na temat rzeczywistości" - tak program Macieja Stuhra "Mam wszystko w standupie" zapowiadają jego organizatorzy. Co widz otrzymuje naprawdę? Przede wszystkim ostrą ocenę ośmioletnich rządów Zjednoczonej Prawicy, bo Stuhr w swoim stylu wytyka największe błędy odchodzącej ekipy.

Maciej Stuhr żegna PiS. Bez hamulców

Popularny aktor już na samym początku wystąpienia przekonuje, że "standup się nie opłaca". Zwraca też uwagę na to, że nie jest ulubieńcem prawej strony konfliktu politycznego, przez co nie może czuć się bezpiecznie. Mówi o żonie, która woli, aby pozostał w domu niż jechał w kolejną trasę ze swoim standupem. To jednak tylko przygrywka do monologów i wtrąceń atakujących Prawo i Sprawiedliwość.

- Nie jesteśmy reprezentatywną częścią społeczeństwa - mówi w pewnym momencie Stuhr, bo jego żarty z polityków wyraźnie śmieszą zgromadzonych we wrocławskim Imparcie. Realia dzisiejszej Polski są bowiem takie, że zwolennik PiS nie wybierze się na jego występ. Stuhrowi od dawna obrywa się od rządzącego obozu - za krytykę, za zagranie w filmie "Granica" Agnieszki Holland, a nawet za ojca.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

- Raczej nie znajdziemy na tej sali zwolenników obniżenia wieku emerytalnego. Zapytajcie jakiegoś aktora o to, kiedy przejdzie na emeryturę - dodaje i punktuje za to własnego ojca Jerzego.

- W noc wyborczą poszło mi do kosza 78 proc. materiału. Bo nie dość, że wygrali wybory, to jeszcze przegrali - w ten sposób Stuhr komentuje powyborczą schizofrenię PiS, które w swojej narracji utrzymuje, że wygrało wybory parlamentarne i dlatego Mateusz Morawiecki otrzymał misję tworzenia nowego rządu. Jest ona z góry skazana na porażkę, bo prawica nie ma większości w nowym Sejmie.

Aktor w swoim standupie bierze na tapet najważniejsze postaci odchodzącego obozu rządzącego - m.in. Zbigniewa Ziobrę, Jacka Sasina i propagandystów TVP. - Ja to mam wrażenie, że mam ten sam numer telefonu co Zbyszek. Dzwonię, a on słyszy wszystko, co mówię - te słowa w oczywisty sposób nawiązują do afery Pegasusa i podsłuchiwania polityków opozycji.

Ziobrze obrywa się też za noszenie pistoletu, Sasinowi za niebywałą umiejętność "sp****a wszystkiego", dziennikarzom TVP za absurdalne nagłówki i odwracanie kota ogonem. - Ale my tu nie będziemy rozmawiać o polityce - mówi na początku pierwszej części standupu Stuhr i zwraca uwagę na miliony, jakie za czasów PiS zarobili bliscy polityków w spółkach Skarbu Państwa.

- Ja to bym za te pieniądze nawet Antoniemu parówki w czajniku gotował - żartuje Stuhr, tym razem nawiązując do słynnych już eksperymentów podkomisji smoleńskiej. - Albo bym prezesowi codziennie włosy mył Nizoralem - to z kolei odniesienie do ostatnich wydarzeń z Sejmu, kiedy to na marynarce Jarosława Kaczyńskiego można było zobaczyć sporo łupieżu. - No dobra, przesadziłem. Co drugi dzień - dodaje po chwili.

Nie tylko o polityce

Maciej Stuhr w swoim standupie atakuje przede wszystkim ekipę, której rządy w Polsce najpewniej skończą się za parę dni. Sądząc po reakcjach publiki we Wrocławiu, która najbardziej żywiołowo reaguje właśnie na skecze uderzające w Zjednoczoną Prawicę, właśnie tego ona oczekuje. Gdyby na widowni jakimś cudem znaleźli się sympatycy PiS, najpewniej opuściliby salę po kilku minutach. Takich obrazów jednak nie odnotowano.

Nie jest też tak, że Stuhr atakuje w swoim programie wyłącznie polityków. Byłoby to zbyt miałkie i proste. Zdecydowana część monologów to żarty z nas samych. Jako Polacy nie zawsze potrafimy mieć dystans do samych siebie, co znany aktor dość dobrze interpretuje. Potrafi też wyśmiać koleżanki i kolegów z desek teatru.

- Stand up musi być wulgarny, ale k***a nie mój. Nie sprowokujecie mnie. Ja jestem Polakiem, ale Polaka nie da się tak łatwo sprowokować - żartuje w pewnym momencie, zwracając uwagę na pewne negatywne cechy naszego narodu.

Stuhr stawia też na bezpośredni kontakt z publiką. Pozwala na zadawanie mu pytań poprzez interakcję na Instagramie. "Gdy zapowiedział pan występ najlepszego konferansjera w Polsce, myślałam, że na scenę wyjdzie Hołownia" - napisała jedna z obecnych w Imparcie. - Dobre, dobre - odpowiada jej standuper.

Te słowa są zwiastunem nowych czasów. Wraz z objęciem rządów przed koalicję demokratyczną, rodzi się pytanie, czy Stuhr będzie w stanie równie umiejętnie wyśmiewać i punktować wpadki nowej władzy. Takowe się pojawią wcześniej czy później. Jeśli aktor w swoim standupie przemilczy te wątki, faktycznie straci sporą część materiału, ale i dozę autentyczności.

Łukasz Kuczera, dziennikarz Wirtualnej Polski

Czytaj także:

Wybrane dla Ciebie