Maciej Orłoś: od nieśmiałego chłopca do gwiazdy ogólnopolskiej telewizji

Maciej Orłoś jest jednym z najpopularniejszych dziennikarzy w kraju. Kiedy po 25 latach postanowił zakończyć pracę w telewizji publicznej, w mediach zawrzało. W rozmowie w nami opowiedział, dlaczego zdecydował się na taki krok i jak odnalazł się w nowym miejscu. Jaki jest prywatnie? Orłoś o swojej największej miłości, pierwszym pocałunku, opuszczonych lekcjach i kompleksach. Takiego go nie znacie.

Maciej Orłoś: od nieśmiałego chłopca do gwiazdy ogólnopolskiej telewizji
Źródło zdjęć: © WP.PL

30.12.2016 | aktual.: 31.12.2016 09:02

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jakim byłeś dzieckiem?
Bardzo nieśmiałym. Pamiętam, jak do mojego przedszkola przyjechał Mikołaj… Wszystkie dzieci musiały powiedzieć wierszyk lub zaśpiewać piosenkę, żeby dostać paczkę. Byłem jedynym dzieckiem, które nie było w stanie tego zrobić. Zbladłem i rodzice szybko ściągnęli mnie ze sceny, bo wyglądało to groźnie, jakbym miał za chwilę zemdleć lub się rozpłakać. Nie byłem krnąbrny, nie byłem przesadnie grzeczny. Wydaje się, że dzieciństwo w PRL-u mogło być smutne, jednak ja nie narzekam. Duża rodzina, rodzice, którzy dawali mi wszystko i dbali, by niczego mi nie brakowało, zarówno ciepła, jak i pieniędzy. Luksusów nie było, bo mama i tata pracowali w instytucjach państwowych, a później ojciec był niezależnym pisarzem, więc był blokowany i niewydawany. Jakimś cudem zawsze jednak te pieniądze były i nigdy nie odczułem biedy. Duży szacunek dla nich, że w tych trudnych czasach dali radę.

Jak ten nieśmiały i wstydliwy chłopiec został aktorem?
Przez całe życie musiałem się przełamywać i pokonywać tego nieśmiałego chłopca. W 5 klasie szkoły podstawowej zacząłem dubbingować filmy. Miałem wtedy 11-12 lat i zarobiłem pierwsze pieniądze, za które kupiłem rower. Filmowcy przyszli do szkoły, zaprosili ileś tam dzieci i mnie wybrali.

Wkrótce po tym przyszły pierwsze role filmowe.
W wieku 15 lat zagrałem w filmie "Kazimierz Wielki” Ewy i Czesława Petelskich. Dla tej roli uczyłem się jeździć konno, a przy okazji zapałałem wielką miłością do tych zwierząt. Ostatecznie ani razu nie wsadzono mnie na konia, bo zmieniła się koncepcja. Zostałem obsadzony w roli młodego króla. Uznano, że jestem podobny do dorosłego Kazimierza Wielkiego, czyli Krzysztofa Chamieca. Wtedy też pierwszy raz się całowałem. Moją partnerką była księżniczka Aldona Litewska. Później, jako Kazimierz, wziąłem z nią ślub. Dzięki dubbingowi i filmowi dostałem się do dobrego liceum, bo stopnie miałem słabe. Nigdy nie byłem prymusem. Nie znosiłem chemii, fizyki, biologii i matematyki.

To w liceum pojawiła się fascynacja teatrem?
Dosyć szybko zakochałem się w teatrze. To była 1-2 klasa. Zacząłem chodzić po teatrach i stać w tych wszystkich kolejkach, czasem nawet kosztem lekcji w szkole. To były złote czasy teatru i był on bardzo oblegany. W Teatrze Powszechnym trzeba było czasem stać od świtu, jednak robiło się to z przyjemnością. Tak bardzo spodobał mi się teatr, że chciałem zostać reżyserem teatralnym. Okazało się, że są to studia podyplomowe i dlatego wybrałem aktorstwo. Do egzaminów wstępnych przygotowywałem się rok. Dostałem się za pierwszym podejściem, co było ogromnym osiągnięciem. Gdybym nie był dobrze przygotowany, ze swoją wrodzoną nieśmiałością, nie wymówiłbym ani słowa przed komisją, w której zasiadały największe sławy.

Obraz
© AKPA

Po latach pojawił się jednak dylemat. Teatr kontra dziennikarstwo - co wybrać?
Bardzo trudno było zrezygnować z aktorstwa. Trzeba było podjąć decyzję i coś wybrać. Tu była niepewność, a na drugiej szali stałe zatrudnienie i możliwość rozwoju. To było coś nowego i "Teleexpress” - program, który dawał nadzieję. Miałem wspaniałych nauczycieli, mogłem się realizować. Gdybym wybrał inaczej, to na pewno żałowałbym, że nie spróbowałem.

A jednak, po 25 latach, postanowiłeś zrezygnować i opuścić dobrze znane mury. Dlaczego?
W pewnym momencie uznałem, że sytuacja w TVP coraz mniej mi się podoba. Stwierdziłem, iż muszę coś z tym zrobić, bo praca w takich warunkach przestała sprawiać mi przyjemność. To nie był impuls czy przypływ emocji, tylko świadoma, przemyślana decyzja. Pomyślałem, że warto otworzyć się na nowe możliwości, rzeczywistości, miejsca, w których mógłbym się pojawić. Szczęśliwie, wkrótce po tym, pojawiła się oferta z Telewizji WP. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że ma powstać nowy kanał. Pomysł bardzo mi się spodobał. To wszystko zbiegło się w czasie.

Były inne propozycje?
Były. Rozmowy zakończyły się jednak na wstępnym etapie. Oferta jaką dostałem z Telewizji WP najbardziej mi się podobała i była najbardziej konkretna.

Jak wyglądała praca nad programem? Pozwolono ci dołożyć coś od siebie?
Wiadomo było, że program #dziejesię będzie w jakimś stopniu nawiązywać do tego, z czego jestem najbardziej znany, czyli programu informacyjnego. Dla mnie to było oczywiste, że będę współtworzyć program. Myślę, że WP zależało, żebym dołożył swoją cegiełkę i wniósł coś nowego. Tak też się stało i wciąż się dzieje. Ciągle modelujmy ten program. Właściwie po każdym wydaniu pojawia się nowa myśl. Nasz program charakteryzuje szybkie tempo i wiele krótkich informacji. To formuła, w której jest miejsce na przymrużenie oka.

Tak też było w "Teleexpresie”?
Tam to była inna bajka. Ten program miał 30 lat, by wypracować swoją formułę, która i tak przez lata ewaluowała. Miało to związek z rozwojem technologii. To co kiedyś było niemożliwe dziś jest realne. Np. scenografia, która dziś jest realna, ale kiedyś to był greenbox czy bluebox. Komputeryzacja i praca w systemie wspomogła rozwój programu. Były zmiany, ale główna koncepcja pozostawała bez zmian przez te wszystkie lata. Krótko, zwięźle, na temat przez 15 minut i Marek Sierocki. Humor, puenty, złośliwości, mniej polityki. Przez kilka dekad ten program wypracował sobie stałą formułę, w której można było przestawić klocki i wymyślać nowe rzeczy, jednak kręgosłup był stały. A tu mamy coś innego. Co ciekawe, coraz częściej dostaję informację, że ludzie oglądają mnie stojąc np. w korkach. To cieszy i daje energię do kolejnych działań.

Obraz
© PAP/EPA | Ireneusz Sobieszczuk

W czym tkwi fenomen telewizji?
Ludzie lubią to co znają, dlatego telewizja cieszy się taką popularnością. Możemy obejrzeć program, w którym są stałe twarze, które do nas mówią i to jest fajne. W tym całym rozgardiaszu i szumie medialnym mamy coś pewnego. Dlatego też dobrze, że telewizja tworzy takie stałe punkty programu. Internet daje wspaniałe możliwości w zakresie interakcji, czyli kontaktu z widzem. Współczesna telewizja idzie w stronę internetu i nikt już tego nie zatrzyma. W WP podoba mi się, że mamy taki silny internet, który jest w pewnym sensie odwrotnością tego, co jest w TVP. Tam jest telewizja z ugruntowaną pozycją, zasięgiem, a także wiele kanałów i mikroskopijny internet w postaci strony internetowej i VOD. W WP mamy odwrotnie. Potężny internet i nowo startująca telewizja. TVP w tej kwestii nigdy nie dorówna portalom internetowym.

*Jak wyglądał twój pierwszy dzień pracy w WP? Podobnie jak ten w TVP? *
Kiedy zaczynałem w TVP byłem 25 lat młodszy. To była moja pierwsza praca w telewizji i wszystko było nowe. Teraz mam zdecydowanie większą świadomość i doświadczenie. Za każdym razem towarzyszy mi jednak mobilizująca trema. Zarówno wtedy, jak i teraz chcę zrobić jak najlepszy program. Pierwszego dnia na wizji w WP czułem takie mrowienie na plecach. Każdy pierwszy dzień jest ogromnym wydarzeniem. Tutaj to był wielki dzień dla całej firmy, bo uruchomienie kanału telewizyjnego. Mój pierwszy program zbiegł się w czasie ze startem WP, więc wszyscy przyszli. Był przygotowany catering. Myślę, że gdybym nie miał za sobą 25 lat doświadczeń, nie wiedział jak sobie radzić w takich sytuacjach, to mógłby być to ogromny stres. Ważne jest odpowiednie przygotowanie. Jeżeli solidnie się za to weźmiemy i zrobimy wszystko, żeby serwis był dobrze przygotowany, to pójdzie bez większych zakłóceń. Po "premierze”, czyli pierwszym programie, presja się zmniejszyła. Dalej jednak chcemy robić jak najlepszy program. Mieliśmy bardzo dobre recenzje, które dawały satysfakcje. Ciągle jednak czeka nas sporo pracy.

W "#dziejesię" nie brakuje żartów i przejęzyczeń. Czy te "wpadki” są zaplanowane?
Te przerywniki pojawiają się, gdyż staram się trzymać tego stylu, który stał się moją wizytówką i cechą charakterystyczną. Bardzo lubię żartować i bawi mnie tego typu poczucie humoru. W większości przypadków różnego rodzaju przejęzyczenia w odpowiednich momentach są zaplanowane. Niestety zdarzają się "wpadki” niezaplanowane. Jesteśmy tylko ludźmi i czasami się mylimy. W programie na żywo to się zdarza. Amerykańscy prezenterzy często celowo się mylą, żeby być bliżej widzów.

Obraz
© WP.PL

Jak przygotowujesz się do programu?
Pracę zaczynam około 12:00, a program startuje o 16:50. Najwięcej czasu zajmuje mi praca nad tekstem. Trwa to kilka godzin. W większości sam tworzę własne teksty. Niektóre dostaję od dziennikarzy, którzy są autorami materiałów. Wtedy sprawdzam je, dopisuję, skracam jeżeli uznam, że coś musi być krótsze. Wszystkie redaguję i wszystkie przechodzą przeze mnie. W WP nawet bardziej niż w TVP. Tutaj jest taka potrzeba ze względu na mniejszy zespół. Bardzo jednak lubię tę pracę i czerpię dużą satysfakcję, kiedy wiem, że to co mówię jest moje.

W trakcie tych 25 lat niejedno widziałeś. Jaki był najtrudniejszy dzień w pracy?
Mówi się, że "zła informacja jest dobrą informacją" dla programów informacyjnych. Mimo znieczulenia, które przychodzi po tylu latach, wciąż bardzo nie lubię mówić o śmierci, kataklizmach, tragicznych zdarzeniach. Katastrofa smoleńska i cały tydzień żałoby był wręcz traumatycznym przeżyciem. Zdecydowanie bardziej wolę przekazywać informacje pozytywne, z przymrużeniem oka. Wydaje mi się, że ja nie jestem takim typowym, newsowym dziennikarzem, który wychodzi z założenia, że im gorzej tym lepiej. Znalazłem sobie miejsce w takiej formule, która była dobra dla mnie, do której pasowałem. Tak też jest teraz w WP (mam nadzieję). Przekazujemy najważniejsze informacje, ale jest zdecydowanie mniej polityki i ciężkich newsów.

Jaka jest obecnie telewizja publiczna?
Media publiczne są chore do tego stopnia, że już straciłem nadzieję i przestałem wierzyć, że wyzdrowieją w najbliższych dekadach. Wątpię, że pojawi się ktoś, kto walnie ręką w stół i powie, że należą one do społeczeństwa, powinny być obiektywne i przekazywać informacje o każdej ze stron. Politykom dziś brakuje odwagi i nie chce im się tego robić. Ta strona, która zdecyduje się na ten krok, sama siebie odetnie od ważnego narzędzia komunikacyjnego. Media w Polsce są traktowane instrumentalnie.

Obraz
© East News

Ostatnio panuje moda na pisanie książek. Myślałeś, żeby wydać taką poświęconą TVP?
Kiedyś pracowałem nad książką o TVP. Z jednym z wydawnictw mieliśmy taki pomysł, żeby wydać publikację z okazji 20-lecia III RP. Miał się w niej znaleźć opis telewizji po 1989 roku. Wciągnąłem się w to. Dwa lata przeprowadzałem wywiady z prezesami, gwiazdami telewizji. Ostatecznie zrobiłem ich za mało i może były za słabe, ale wiele się wtedy dowiedziałem o tej firmie. Nie od strony plotkarskiej, obyczajowej, tylko mechanizmów i polityki. Ostatecznie wydawnictwo się wycofało. Stwierdzili, że jest "za ciężko”. Liczyli na anegdoty, a dostali trudną lekturę. Gdybym dziś miał coś napisać, to właśnie byłoby to utrzymane w podobnym stylu.

Źródło artykułu:WP Teleshow
Komentarze (240)