"M jak miłość": Wstrząsające wyznanie Dominiki Ostałowskiej
Gwiazda "M jak miłość" wspomina koszmarne chwile, które omal nie skończyły się dla niej tragicznie. Nic nie zapowiadało, że z pozoru przelotna znajomość rozpęta w jej życiu takie piekło...
Przeżyła koszmar, o którym wolałaby dziś zapomnieć
Nic nie zapowiadało, że stanie się ofiarą
Wszystko zaczęło się dość niewinnie. Z Ostałowską nawiązała kontakt kobieta, twierdząc, że chce napisać książkę o zmarłym Mariuszu Sabiniewiczu. Jako że przez lata pracy na planie "M jak miłość" aktorzy bardzo się zaprzyjaźnili, artystka niemal od razu zgodziła się na spotkanie. Chciała opowiedzieć o koledze, z którym tak wiele ją łączyło.
Ta decyzja okazała się dużym błędem, o którym szybko przekonała się serialowa Marta.
Ukrywała prawdziwe zamiary
Podczas spotkania wyszły na jaw prawdziwe intencje stojące za zachowaniem nowej znajomej.
- Zorientowałam się, że wszystkie jej działania wynikały z chęci poznania mnie. Na spotkanie przyjechała z laptopem. Pytała mnie o Mariusza, ale od razu powiedziała też, że przygotowuje moją stronę internetową. I czy byłabym tym zainteresowana. A ponieważ to wszystko zostało poprzedzone tą dosyć dramatyczną historią o tym, jak to serial i poniekąd nasze osoby - Mariusza i moja - nadały sens jej życiu, to powiedziałam "tak" - wspomina w "Wysokich Obcasach" Ostałowska.
Zaufała jej
Chociaż artystka miała wątpliwości, czy kobieta, z którą się spotkała, jest osobą, za którą się podaje, zdecydowała się jej pomóc. Z czasem nabrała nawet do niej zaufania.
W przekonaniu o prawdziwości całego przedsięwzięcia związanego z powstającą książką umocniła ją profesjonalnie przygotowana promocja w Teatrze Nowym w Poznaniu, która odbyła się pod koniec kwietnia zeszłego roku.
Po udanym spotkaniu aktorka miała okazję po raz pierwszy spotkać rodziców Sabiniewicza. Wraz z autorką książki udała się też na cmentarz, na którym spoczywa ciało gwiazdora. Tam wyszło na jaw, że intencje psychofanki serialowej Marty są zupełnie inne niż mogłoby się wydawać.
Zaskakujące wyznanie
- Powiedziała, że strasznie chce mi coś powiedzieć, stojąc nad grobem Mariusza. Myślałam, że mi powie, że go kochała. A może coś tam było więcej między nimi. Ale zamiast tego wyznała mi miłość.
Ostałowska nie widziała, jak ma zareagować na te słowa. Czegoś takiego zupełnie się nie spodziewała...
Unikała z nią kontaktu
Aktorka dała do zrozumienia, że nie odwzajemni w żaden sposób jej uczucia. W kolejnych miesiącach starała się unikać kontaktów z prześladowczynią. Na każde jej zapytanie o możliwość spotkania, starała się wymigać ważnymi sprawami rodzinnymi lub chorobą.
Przez długi czas udawało się jej zwodzić znajomą. Aktorka nie wiedziała jednak, że za jej plecami ta rozpowszechnia straszne plotki.
Nic nie wiedziała
- Przez rok utrzymywała w nieświadomości dwa światy - mój i ludzi, którzy mnie znali. Precyzja jej działania była ogromna. Na przykład pisała ludziom, którzy robili tę moją stronę internetową (to jest małżeństwo), że mnie leczy, daje mi zastrzyki, że dostałam uczulenia. A na końcu okazało się, że jestem chora na białaczkę - wspomina Ostałowska na łamach "Wysokich Obcasów".
Chociaż te informacje nie dotarły do kolorowej prasy, w pracy aktorki wszyscy już o tym wiedzieli, oczywiście oprócz samej zainteresowanej. Z czasem jednak także i ona w końcu usłyszała te sensacyjne doniesienia na swój temat.
Robiła to za jej plecami
- Pokazywała ludziom u siebie w domu kroplówkę. Mówiła, że u niej pomieszkuję. Albo oddawała komuś spódnicę: "Należy do Dominiki, ale powiedziała, że już jej nie będzie potrzebna".
Okazało się, że kobieta podaje się za menadżerkę Ostałowskiej. Stopniowo zaczęła odcinać ją od świata - nie przekazywała żadnych wiadomości, które przychodziły na stronę internetową aktorki. Dopiero po przypadkowej rozmowie z administratorami fanpage'u, wyszło na jaw, że sprawy zaszły zdecydowanie za daleko.
Żyła jej życiem
Jak zdradzili, zaborcza znajoma podszywała się za aktorkę. A na tym nie koniec!
- Okazało się, że kupiła sobie kartę do telefonu i jako ja, Dominika Ostałowska, wysyłała do nich SMS-y: "Nie dziwcie się, jest taka pogubiona. Nie wie, jak się odnaleźć. Kochamy się, a cały świat jest przeciwko nam". Opisywała im też, jak choruję, że mam operację. Że ona jest dawcą szpiku dla mnie. Albo jak to krwawię, leżę naga i ona mnie przykrywa prześcieradłem. Jestem słaba, więc z jakimś lekarzem wyjeżdżają ze mną do parku - wspomina Ostałowska w wywiadzie dla "Wysokich obcasów".
Psychofanka rozpowszechniała także informację, że gwiazda miała drugiego syna, którego urodziła w Londynie - dziecko jednak zmarło.
Nie wiedziała, co dalej robić
Ostałowska zdenerwowała się nie na żarty, gdy wyszło na jaw, że psychofanka zamówiła zrobienie dla niej strony kondolencyjnej. To wtedy gwiazda całkowicie zerwała kontakty i zawiadomiła policję. Niestety, nie takiej reakcji ze strony mundurowych się spodziewała...
- Pytali, czy ta kobieta wystawiła w moim imieniu jakąś fakturę. No, nie wystawiła. Opowiedziałam im to wszystko, co teraz mówię, więc policja pyta, czy ona mnie napastuje, czy wystaje pod domem. Powiedziałam: "No nie". "To raczej niewiele możemy zrobić. Jak ktoś się pod panią podszywa, ale nie ma z tego korzyści finansowych, nie popełnia przestępstwa".
Opowiada o tym, co przeżyła
Aktorka zrozumiała, że została ze swoim problemem sama. Zdecydowała więc zrobić jedyną rzecz, jaką była w stanie. By nie dopuścić do rozpowszechniania się fałszywych doniesień na swój temat, postanowiła uprzedzić swoją dręczycielkę.
Gwiazda zaangażowała się w realizację programu o ofiarach prześladowania pt. "Stalking - zła miłość", którego została prowadzącą. Przestała też ukrywać prawdę o chwilach grozy, które przeżyła przez swoją prześladowczynię. W wywiadach otwarcie mówi o strachu, który czuła. Na szczęście koszmar w końcu minął...