"M jak miłość": Teresa Lipowska o pracy w telenoweli
W ostatnim wywiadzie artystka opowiedziała o kulisach pracy nad telewizyjnym hitem. Okazuje się, że nie o wszystkich kolegach gwiazda ma dobre zdanie. Co więcej, czuje, że sama produkcja straciła na jakości. Takiego wyznania, nikt się nie spodziewał!
''Są tacy, którzy grać nie powinni''
Jest rozczarowana
Lipowska jest artystką o niespożytej energii. Ostatnio słynie też ze szczerości. Jakiś czas temu na łamach "Faktu" żaliła się na atmosferę na planie "M jak miłość". Teraz przyznała, że sam serial stracił swój dotychczasowy poziom.
- Przez pierwsze lata był bardzo dobry. Teraz jest po prostu... popularny. Mogę tak mówić, bo ja jestem ukochaną postacią. Dali mi zagrać ciepłą, miłą żonę, matkę, teściową, babcię.
Blaski i cienie sławy
Lipowska utożsamiana jest z graną przez siebie bohaterką. Fani mylą ją z serialową Mostowiakową. Popularność daje się gwieździe coraz częściej we znaki.
- Denerwuję się, kiedy jakaś dama woła do swojego kawalera: Janek, cho, zrobimy sobie zdjęcie z panią Basią. Grzecznie informuję, że nie robię sobie zdjęć z nieznajomymi.
Bez taryfy ulgowej
Jak zapewnia aktorka, mimo że w "M jak miłość" pojawia się od kilkunastu lat, nigdy nie wpadła w rutynę. Zawsze daje z siebie sto procent.
Nie o wszystkich kolegach na planie może powiedzieć to samo...
- Mam satysfakcję, że na spotkaniach ze mną ludzie mówią, że jak gra stara kadra, doświadczeni aktorzy, to widać, że naprawdę gramy, jesteśmy, wiemy, co robimy, o czym rozmawiamy. Bo z młodymi to różnie bywa...
Ten zawód nie jest dla wszystkich
Lipowska nie kryje, że wielu występującym na ekranie osobom po prostu brak talentu. Nie ujawnia jednak, o kim dokładnie mowa.
- Przez te 15 lat w serialu zagrało ponad 500 aktorów. Niektórzy w jednym, dwóch odcinkach. Wszystkich nie pamiętam. Jak w każdym zawodzie zdarzali się i tacy, którzy grać nie powinni - zapewnia we "Wprost".
Coś za coś
Okazuje się, że gra w "M jak miłość" nie jest spełnieniem jej marzeń. Jak przyznaje, nie ma wielkich wyzwań w roli Barbary. Nie chce jednak rezygnować z dalszych występów. Przede wszystkim dlatego, że lubi pracować. Ważna jest też kwestia finansowa. Dzięki produkcji Lipowska może liczyć na stały przypływ gotówki. W zamian musi być dyspozycyjna.
- Mam niewielką emeryturę. Z niczego się nie chcę wyzwalać. (...) Na planie obowiązuje nas 12-godzinny dzień pracy, to znaczy, że zdjęcia mogą, ale nie muszą, trwać nawet pół doby.
Nie poddaje się tak łatwo
Nawet wiele godzin spędzonych na planie zazwyczaj nie jest w stanie złamać jej ducha. Jeżeli pojawiają się chwile załamania, aktorka zagryza zęby i gra dalej.
- Czasami jest trochę pretensji, że może nieco za długo, za męcząco, ale wiem, że ekipa musi pracować 12 godzin. I nie, nie zejdę z planu w takcie ujęcia, jak to się zdarzało moim młodszym kolegom.
Przykra prawda
Chociaż na ekranie aktorzy wyglądają jak jedna wielka rodzina, poza wizją już nie są tak zgrani.
- Przyjaźni serialowych nie mam. Każdy robi swoje i ucieka. (...) Teraz jest wyścig szczurów, pogoń za pieniądzem i ludzie nie bardzo się sobą interesują. Choć mnie się wydaje, że my na planie "M jak miłość" jesteśmy sobie życzliwi. Mnie interesuje, co się z moimi kolegami dzieje, staram się z nimi rozmawiać, wspierać. Jednak bez bratania i wspólnego picia wódki - zdradziła w wywiadzie dla "Wprost".
Połączyła ich wielka przyjaźń
Jest jednak jedna osoba, z którą Lipowska od początku znalazła wspólny język.
- Kacper Kuszewski to zupełnie inna sprawa. Dzwonię do niego na Dzień Dziecka, a on do mnie na Dzień Matki i od lat jesteśmy po imieniu. Zaprosił mnie do swojego domu, spędziliśmy wspaniały wieczór. On nie pokazuje się na ściankach, tylko robi swoje. Jest zdolny kreatywny i gra w świetnym Teatrze Pieśń Kozła i w Rampie, dubbinguje. Mam duże wymagania, jeśli chodzi o ludzi. O innych aktorach nie będę się wypowiadać.