Łzy i ból w dokumencie Lady Gagi. Nie pomógł nawet nagi biust
Lady Gaga pojawiła się na popowej mapie niemal 10 lat temu i szturmem weszła na listy przebojów. Stała się kulturowym fenomenem, jej przeboje nuciły miliony fanów, a szalone stylizacje sprawiły, że przemysł modowy niemal eksplodował, aby sprostać jej poczuciu ekstrawagancji. Samozwańcza studentka sławy i zakochana w popularności gwiazda w najnowszym dokumencie "Five Foot Two" maluje niezwykle smutny autoportret, a jego tragikomiczny wydźwięk doskonale podsumowuje jedna ze scen. Lady Gaga podczas spotkania biznesowego nagle ściąga bluzkę, prezentując swój całkiem nagi biust. I nikt nie reaguje.
26.09.2017 | aktual.: 26.09.2017 14:48
Dokument, który swoją premierę miał na niedawnym festiwalu filmowym w Toronto, a jego dystrybucją na całym świecie zajął się Netflix, pokazuje kilka miesięcy z życia gwiazdy. Jego kulminacyjnym punktem jest występ Gagi na amerykańskim Super Bowl, który zgromadził przed telewizorami rekordową publiczność i był najchętniej oglądanym widowiskiem muzycznym w historii tej imprezy. Wielki występ poprzedza jednak seria innych wydarzeń - nagrania do płyty "Joanne", realizacja teledysku, występy czy spotkania z dziennikarzami. Dla osób, które nie śledzą kariery piosenkarki z zapartym tchem, na pewno dużym zaskoczeniem będzie to, że w dokumencie wygląda jak człowiek. W niebyt odeszły wymyślne stroje, abażur w roli kapelusza czy konstrukcje rodem z narkotycznych faz Mariny Abramović. Dostajemy Gagę w t-shirtach, dżinsowych szortach i kapeluszach, których nie powstydziliby się bywalcy Pikniku Country w Mrągowie.
Czy Lady Gaga w takim wydaniu jest interesująca? Odpowiedź brzmi: niestety nie, choć problemem nie jest tutaj brak krzykliwych stylizacji. Piosenkarka, która przecież niejednokrotnie udowodniła, że jest piekielnie inteligentna i zabawna, we własnym dokumencie nie pokazuje ani krzty osobowości i charakteru. Chyba że za takowe uznamy jej nieustanne depresyjne nastroje, łzy i ból spowodowany rzadką chorobą. Jeżeli zamysłem artystki było ukazanie siebie jako uciemiężonej bólem, przygniecionej pod ciężarem sławy kobiety po przejściach, udało się. Ja tego po prostu nie kupuję i to z bardzo prostego powodu. *Gadze po prostu ciężko uwierzyć i to nie w ból, którego nikt nie śmiałby podważać, ale w to co mówi, bo w przeciągu półtorej godziny gwiazda zaprzecza sama sobie co kilka minut. *
Z jednej strony opowiada o tym, że to fani dają jej ogromną moc i siłę do działania, mimo tego wspomnianego bólu, z drugiej jedyna sekwencja z nimi poprowadzona jest w sposób niezwykle dramatyczny, z akompaniamentem pompatycznej muzyki, która zapiera aż dech w piersiach i człowiek modli się, żeby ta biedna dziewczyna już wsiadła do tego auta i miała święty spokój. W ogóle sława, jako produkt tak mocno przez nią badany, okazał się ostatecznie pasmem rozczarowań. W jednej chwili Lady Gaga opowiada o tym, że czuje się przytłoczona tym, że przez cały dzień nie może opędzić się od ludzi, wszyscy ją dotykają i chcą uszczknąć coś dla siebie, a potem nagle zostaje sama. Chwilę później widzimy ją jednak w dużym supermarkecie albo na ulicy i tam nikt jej nie nagabuje i nie rozpoznaje, może być sobą i to bez specjalnego ukrywania się. To bolesny przykład na to, że horror życia pod ciężarem sławy, o którym często mówią gwiazdy, jest iluzoryczny, bo owszem, istnieje, ale tylko na ich własne życzenie. Jeśli mają ochotę być przez chwilę sami, istnieje taka opcja. Uzależnienie od atencji robi jednak swoje.
Dość krucho wypada też próba nakreślenia inspiracji stojącej za ostatnim albumem Lady Gagi "Joanne", który miał być hołdem dla siostry jej ojca, która zmarła... kilka lat przed narodzinami wokalistki. To nie przeszkadza jej opowiadać o tym, jak mocno czuje się dotknięta śmiercią 19-letniej wówczas ciotki i łkać do kamery. Niestety, nie bardzo w tę sytuacje wczuła się matka Joanne, czyli babcia Gagi, która z kamienną twarzą wysłuchuje utworu napisanego na jej cześć i niewzruszona zupełnie mówi wnuczce "Nie rozckliwiaj się nad tym zbytnio, to było 40 lat temu". Widzicie, jak ktoś mówi "słuchaj się babci" to ma rację!
Ogromnym afrodyzjakiem miały być kulisy, jak już wiemy nieudanego, związku z narzeczonym Taylorem Kinneyem. I tutaj ponownie stykamy się z największą bolączką "Five Foot Two". Gaga daje jakiś strzępek sytuacji, który nie ma ani początku, ani specjalnej puenty, po prostu jest, a reszty musimy domyślać się sami. Teoretycznie gwiazda pokazuje nam bardzo dużo, ale ostatecznie te obrazki, nagromadzenie wydarzeń, słów (co znamienne - padających tylko z jej ust, nikt inny praktycznie nie dostał w tym filmie głosu) nie prowadzą do niczego, są niezwykle hasłowe. Dostajemy lizaka, ale nie możemy go polizać.
I na deser największy zarzut - gdzie w dokumencie Lady Gagi jest... muzyka Lady Gagi? Dzięki Bogu za to, że pokazano fragmenty ze studia nagraniowego, bo gdyby nie to i jeden zarejestrowany występ na żywo, próżno szukać tam przebojów, za które ją pokochaliśmy. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że teraz mamy do czynienia z nową Lady Gagą, bardziej refleksyjną, jazzową i country, a nie szaloną pop/dance divą, ale wciąż - nawet starsze utwory można wykorzystać z fantazją i nadać im odpowiedniego kontekstu. Tutaj tego zabrakło, zamiast tego dostajemy wydumaną ścieżkę dźwiękową, która ma pretendować do tła muzycznego ambitnego europejskiego filmu zrobionego za 500 dolarów. Którym dokument o Lady Gadze, mimo starannych prób, nigdy po prostu nie będzie.
Wszystko to jednak z pewnością jest gratką dla fanów artystki, którzy z pocałowaniem ręki przyjmą "prywatne" zapisy wideo z życia swojej idolki. Czy dowiedzą się o niej czegoś nowego? Ba, czy dowiedzą się o Lady Gadze czegokolwiek? Ja, mimo szczerych chęci, nie dowiedziałem się niczego. No może oprócz tego, że ją naprawdę mocno boli to biodro i utrudnia codzienne funkcjonowanie, a ona sama lubi często zapalić jointa. Czy to wystarczająca informacja w dokumencie, który ma być niejako pomnikiem na uczczenie dekady w show-biznesie? Mnie wynudziła. Lady Gago w sukience z mięsa, wróć!