Latkowski rzuca błotem. "Niczego nie udowodnił, niczego nie wyjaśnił"

Film dokumentalny "Taśmy Amber Gold" raczej gmatwa całą sprawę, niż ją wyjaśnia. Wygląda na zrealizowany mocno tendencyjnie i na zlecenie. Latkowski bezpodstawnie łączy "umoczonych" z niewinnymi. Głównie po to, żeby udowodnić, że wszystko jest "winą Tuska".

"Taśmy Amber Gold" to kolejny kontrowersyjny dokument Sylwestra Latkowskiego
"Taśmy Amber Gold" to kolejny kontrowersyjny dokument Sylwestra Latkowskiego
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe, TVP
Przemek Gulda

14.01.2021 | aktual.: 03.03.2022 05:51

W środę 13 stycznia wieczorem Telewizja Polska zaprezentowała najnowszy film Sylwestra Latkowskiego: "Taśmy Amber Gold – Układ trójmiejski nie umiera nigdy". Trudno go oceniać bez spostrzeżenia, że wyemitowany został dokładnie w drugą rocznicę zamachu i w konsekwencji śmierci prezydenta Gdańska, Pawła Adamowicza. Na dodatek Adamowicz jest jednym z jego "złych" bohaterów, powiązanych przez reżysera z aferą bez podania żadnych konkretnych dowodów. Ale warto spróbować spojrzeć na film bez tego kontekstu.

Niewyraźne taśmy, niewyraźna narracja

Najnowsze dzieło Latkowskiego, które w założeniu (jak się można domyślać) miało wyjaśniać tytułową aferę Amber Gold, raczej mocno ją zaciemnia. Latkowski ma wyraźny problem z budowaniem narracji, prowadzeniem poszczególnych wątków, a przede wszystkim - układaniem związków przyczynowo-skutkowych. Wiąże fakty z całkowitą dowolnością, z każdą minutą gmatwając coraz bardziej obraz całej sprawy. Pod koniec nie sposób się już zorientować, czego, kogo i dlaczego dotyczą kolejne niewyraźne wypowiedzi.

Zobacz: "Taśmy Amber Gold" - zwiastun filmu dokumentalnego

Latkowski w najnowszym filmie stosuje swoje ulubione środki i sposoby zbierania i prezentowania informacji. Dużo tu rozmów rejestrowanych z ukrycia, co sugeruje brak zgody, a pewnie nawet wiedzy osób biorących w nich udział. Nagrania mają fatalną jakość, zarówno pod względem dźwiękowym, jak i wizualnym, na dodatek są celowo "przybrudzone" przez Latkowskiego – urywane, miksowane, zniekształcone. Nie trudno dojść do przekonania, że pojawiają się w filmie w zasadzie tylko po to, żeby dodać mu tajemniczości i pokazać, jak szerokie i ciekawe kontakty ma Latkowski w gdańskim środowisku.

Jedyny czysty i uczciwy

W filmie nie brakuje też innych momentów, w których Latkowski "gra na siebie": chwali się swoimi znajomościami, dziennikarskimi osiągnięciami i wieloletnimi kontaktami z gdańskim środowiskiem. Nie zawahał się nawet pokazać słynnych ujęć, na których zażarcie broni laptopa podczas przeszukania redakcji, w której pracował kilka lat temu. Te fragmenty nie zostawiają złudzeń, że to nie tyle film o aferze, ale raczej o dzielnym, jedynym uczciwym dziennikarzu, który ujawnia prawdę z narażeniem zdrowia, a może nawet i życia.

Latkowski robi też coś, z czego znany jest od dawna i co od dawna budzi mocne kontrowersje – przychodzi z kamerą pod domy swoich bohaterek i bohaterów. Tym razem, w przeciwieństwie do "Nic się nie stało", nie próbuje dostać się do środka i rozmawiać. Zamiast tego pod dom dobrze "ustawionego" bohatera afery przyjeżdża z byłym policjantem, żeby właśnie tam przeprowadzić z nim wywiad.

Obraz
© AKPA

Kompilacja znanych ujęć

Ale własny, autorski materiał to tylko drobna część filmu – znaczna większość to kompilacja prezentowanych wielokrotnie, dobrze znanych materiałów z oficjalnych mediów, głównie z TVP. Kilka razy pojawiają się np. słynne zdjęcia trójmiejskich polityków i biznesmenów ciągnących samolot po płycie gdańskiego lotniska. Latkowski nie wyjaśnia jednak w żadnym momencie, dlaczego ten symboliczny obraz pojawia się w jego filmie i czy poza liną, którą trzymają, łączy ich cokolwiek nielegalnego, co może udowodnić.

Mnóstwo ujęć pochodzi z nagrań posiedzeń sejmowej komisji śledczej, zajmującej się sprawą Amber Gold. Cała praca Latkowskiego polegała tu na wyborze materiału. Trudno jednak powiedzieć, żeby udało mu się stworzyć z nich ciekawą, a przede wszystkim – nową narrację. Męczy zwłaszcza nieustanne pokazywanie teściowej głównego oskarżonego. To starsza kobieta, ewidentnie zagubiona w tej skomplikowanej sprawie. Wielokrotnie powtarza, że czegoś nie wie i nie odpowie na pytanie.

Obraz
© Materiały prasowe, TVP

Latkowski nie odkrył niczego nowego. A już na pewno niczego nowego nie udowodnił. Nie potrafił nawet w klarowny sposób opowiedzieć znanej od dawna historii.

Pralka, która brudzi

Jeśli ktoś miałby wątpliwości co do intencji Latkowskiego po samym filmie, jeszcze wyraźniej wyszły one na wierzch podczas dyskusji towarzyszącej premierowej emisji. W rozmowie w studiu reżyser był odważniejszy – nie mówił już o "układzie", nie wahał się użyć określenia "mafia". Nie miał też żadnych skrupułów, żeby uderzać w Adamowicza w rocznicę ataku na niego, wspominając o "obiadkach z prezydentem", które jadał z nim skazany za oszustwo biznesmen. Na koniec jednak ustawił się w charakterze ofiary – mówił o tym, że po raz pierwszy po swoim filmie boi się o życie.

Latkowski może śmiało temu czy innemu prezesowi zameldować wykonanie zadania. Udało mu się połączyć w swoim filmie: gangsterów, prostytutki, polityczki i polityków, policjantów, dziennikarzy "Gazety Wyborczej", prezydenta Pawła Adamowicza, pedofili z sopockiego klubu Zatoka Sztuki, księdza Jankowskiego, Lecha Wałęsę i dwa pokolenia Tusków.

Można by użyć metafory, że wrzuca ich wszystkich jak ubrania do pralki i patrzy, jak się pomieszają. Można by, gdyby nie jeden ważny szczegół: pralka służy do czyszczenia, a Latkowski chce zrobić coś zupełnie przeciwnego. Obrzucić błotem i zabrudzić wszystko, co się da. Wiadomo, że w wyniku takiego działania brud musi się przykleić nawet do tego, co wcześniej było zupełnie czyste. I wszystko wskazuje na to, że właśnie o to chodzi.

Zobacz także
Komentarze (1848)