Kultowa jatka
Od razu zaznaczyć trzeba, że tym razem mowa o komiksie - jego publikację rozpoczęło w Polsce właśnie wydawnictwo Waneko. Ukazująca się w latach 2000-2005 w popularnym "Young Champion Magazine" seria jest adaptacją głośnej powieści Koushun Takami (także autora scenariusza do komiksu). "Battle Royale" doczekało się też wersji filmowej. Wyreżyserowany przez słynnego Kinji Fukasaku obraz uznawany jest za jeden z najgłośniejszych japońskich filmów ostatnich lat, a Quentin Tarantino nazwał go nawet najlepszym filmem, jaki widział (fascynację twórczością Kukasaku doskonale widać w "Kill Bill" - zwłaszcza w scenach rozgrywających się w Japonii i postaci 17-letniej Gogo Yubari).
26.03.2012 | aktual.: 29.10.2013 17:09
W każdym z przypadków fabuła jest prosta - Battle Royale to brutalna gra, którą dorośli narzucili młodzieży, by kontrolować jej agresję i wymuszać posłuch. Co roku jedna z klas kończących liceum zostaje wybrana do Programu. Odizolowani na opuszczonej wyspie uczniowie mają trzy dni, by się pozabijać. Wykorzystują do tego najróżniejsze bronie - każdy dostaje inną, od broni palnej, przez noże i maczety, aż po tak nieofensywne akcesoria jak GPS, lornetka czy bumerang. Jeżeli odmówią udziału w Programie, zginą wszyscy - jeżeli będą współpracować przeżyje przynajmniej zwycięzca.
Pisząc o "Battle Royale" łatwo o nadinterpretację. Zarówno do komiksu jak i filmu (książka nie wyszła w języku polskim) nietrudno dopisać głębsze znaczenia. Mówić o metaforze walki z opresyjnym systemem, który ogranicza wolność, upokarza obywateli i zmusza ich do łamania wszystkich zasad. Odczytywać Program jako dojrzewanie, z którego nikt nie wychodzi niewinny. Cytować zbuntowanych bohaterów wciąż podkreślających swoją młodość i przeciwstawiających ją starości oprawców.
Ale to jałowa droga. "Battle Royale" najlepiej sprawdza się, jako dobrze przemyślany thriller akcji bez większych ambicji. Widać to zwłaszcza w filmie - Fukasaku nie buduje metafor i nie ukrywa znaczeń. Stawia na napięcie, realizatorską sprawność i dobre tempo. Świat przedstawiony buduje ledwie kilkoma scenami, bohaterów niemal od razu wrzuca w jatkę. Poznajemy ich uzbrojonych i niebezpiecznych, a życie sprzed Programu to jedynie migawki. Przemoc jest u niego umowna niczym w niskobudżetowych produkcjach sprzed lat. Krew tryskająca z rozciętych tętnic bardziej przypomina wodę - ten sam zabieg zastosuje Tarantino w "Kill Bill".
Kadr z filmu "Battle Royale"
Rysowany przez Masaykiego Taguchi komiks jest dużo bardziej dosłowny - odcinane głowy i roztrzaskane czaszki wychodzą na pierwszy plan, czasem zajmując całe strony komiksu. To może odstraszać, ale warto się pogodzić z konwencją - to historia opowiadana trzeci raz, Taguchi i Takami musieli znaleźć sposób, by raz jeszcze zaszokować czytelnika. Więcej tu także nieco niepotrzebnej, nastoletniej dramy. Główny bohater, Shuuya Nanahara, prowadzi niekończący się monolog wewnętrzny, a wszyscy wokół są rozchwiani emocjonalnie, zapłakani i roztrzęsieni. To pomaga ich zrozumieć, ale budzi też wątpliwości, co do intencji autorów - bo opowiadane całkowicie serio "Battle Royale" stałoby się śmieszną i pretensjonalną makabreską.
Czy komiksowi uda się utrzymać rytm i napięcie znane z filmu? Trudno powiedzieć. Tom pierwszy to zaledwie wprowadzenie, mało miejsca poświęca się tu pojedynkom między bohaterami, a dużo gada o zasadach Programu i okrucieństwie świata. Ale po sukcesie jaki odniosły film i powieść, z pewnością warto dać komiksowi kredyt zaufania.