Kuchenne rewolucje: wylane łzy i potłuczone talerze. Gessler nie ugięła się przed właścicielką restauracji
W "Kuchennych rewolucjach" zrobiło się gorąco. Polały się łzy, leciały talerze. Magda Gessler starła się z charakterną właścicielką restauracji i pogubionym personelem.
W Pasłęku, w pubie Perfect, Magdę Gessler czekało nie lada wyzwanie. Paulina, 25-letnia właścicielka spodziewała się, że do jej lokalu będą przychodzić goście całymi rodzinami, a w efekcie musi dokładać do interesu. Wspiera ją partner, ale mają na głowie też inne sprawy - spodziewają się dziecka. Niestety, nie mogła się więc dotąd spokojnie skupić na powiększającej się rodzinie, bo interes nie szedł zbyt dobrze. - Ludzie chwalą dania dnia, ale problemem jest to, że nie idzie nic innego - mówiła.
Zaznaczyła też, że starają się, by ich specjalnością była kuchnia polska. Niestety o dumie z kuchni nie było mowy, tym bardziej, że nie było nikogo, kto by ją odpowiednio prowadził, a właścicielka nie miała pojęcia o zarządzaniu restauracją. – Nie mamy szefa kuchni, bo potem jedna osoba myśli, że jest niezastąpiona – mówiła właścicielka. W efekcie zatrudnione były trzy panie na stanowiskach pomocy kuchennych. Szybko przyznały, że brak szefa kuchni to błąd. Problem polegał jednak na tym, że szefowa nie słuchała ich rad, nie słuchała nawet ukochanego, który prowadził własny lokal. Uznała, że każdy powinien rządzić u siebie.
Gdy Gessler przyszła, wszyscy się schowali, obsługiwała jedyna kelnerka. restauratorka zamówiła śledzia, boczek w śliwkach, zupę "Perfect" z pierożkami i gulasz, ale jak się szybko okazało, czekało ją rozczarowanie. Części dań i produktów nie było, a kucharki niektóre z potraw przygotowywały po raz pierwszy.
Gulasz był z sierpnia, a Gessler odwiedziła restaurację w marcu – Po co to było. Mogliśmy normalnie funkcjonować, a tu taki cyrk, po tym pewnie nikogo nie będziemy mieli – mówiła rozgoryczona kucharka – Przez was goście nie dostają jedzenia, kelnerka płacze. Nie wiem czy mam ochotę oglądać waszą kuchnię. Chyba mam ochotę wyjść – stwierdziła zawiedziona Gessler.
Właścicielka nie kryła irytacji. Uznała, że została źle potraktowana i straciła całą chęć do udziału w rewolucji. - Mogliśmy w ogóle nie robić dania dnia, trzeba było zamawiać z karty – mówiła z przekąsem.
Sprawę w swoje ręce wziął ukochany właścicielki. Marcin postanowił porozmawiać z Magdą Gessler by przeprosić za zaistniałą sytuację. Zaczął nawet rozważać, by przejąć stery w restauracji i pociągnąć interes dalej. – Zawsze stałem z boku, nie angażowałem się. Ale mam zajęte tylko weekendy, nie pracuję w tygodniu, więc możemy podzielić się obowiązkami – zachęcał.
Gdy jednak wyszedł z propozycją, wzburzona i zagniewana Paulina nie przyjmowała jego pomocy. Zrezygnowana rzuciła, że jeśli chce, może ciągnąć rewolucję. Było widać, że nie zamierza już z nikim współpracować. Wiarę w to, że coś się zmieni stracili wszyscy. Gessler postanowiła jednak się nie poddać i zacząć od nowa od rozmowy. Paulina jednak jedyny problem widziała w tym, że restauratorka zamiast pomóc, w większości ją krytykowała.
Mimo wszystko prace ruszyły dalej. Wystrój z nieco wyblakłego zmienił się w nasączony pastelowymi barwami, nie zabrakło lamp i luster. Zgodnie z pomysłem Gessler nazwa zmieniła się na Oberżę Bażant i od tej pory specjalnością miały być babeczki z grzybowym nadzieniem, zupa z dziczyzny i właśnie bażanty. Negatywnie nastawiona Paulina nie miała do powiedzenia nic konstruktywnego. Powtarzała jedynie, że chociaż nie zna się na prowadzeniu restauracji. Nie akceptowała zmian, dopóki nie zobaczyła efektu końcowego. Podejścia nie zmieniła nawet, gdy Gessler tłumaczyła sposób przygotowywania nowych dań. Kiedy jednak zaczęła próbować i interesować się, co się dzieje w kuchni, zmieniła się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i zaczęła powoli wierzyć w powodzenie finałowej kolacji. Martwiła się tylko czy uda się jej wszystko spamiętać.
Nietrudno się domyślić, że przybywającym do oberży gościom zdecydowanie bardziej podobała się wersja lokalu Gessler. Byli też pod wrażeniem serwowanych dań, szczególnie bażanta. Gessler szczególnie była zadowolona z intensywnej współpracy z kucharkami. – W ciągu trzech dni, zrobiłabym z tymi kobietami najlepszą knajpę w regionie. A ty nie ich doceniasz i to będzie twoja klęska. A jeśli im zaufasz, zobaczysz, jaki sukces odniesiesz - mówiła.
Zdanie Gessler podzielił Marcin, który na szefową kuchni typował skromną panią Anię. Nominacja nie do końca podobała się koleżankom z kuchni, które też były przekonane o swoim doświadczeniu. Właściciele wierzyli jednak, że po zmianach uda im się odnieść sukces i podjęli wyzwanie. Gdy restauratorka wróciła do oberży, okazało się że daniom sporo jeszcze brakowało do ideału, ale bażant był wyjątkowo udany. Powodem nierównego poziomu w kuchni było to, że kucharki nie akceptowały Ani jako szefowej. Pomiędzy paniami wciąż narastało napięcie. Gessler postawiła sprawę jasno – właściciele musieli stanowczo mianować szefową kuchni, a pozostałe pracownice dostosować się do ich decyzji, którą zresztą przyjęły bez entuzjazmu.
– Przed wami jeszcze sporo pracy, macie dopiero połowę restauracji. Musicie się bardzo postarać, żeby się udało – podsumowała Gessler.