"Kuchenne Rewolucje": skąpy właściciel restauracji wyprowadził z równowagi Gessler!
None
Co dokładnie wydarzyło się w odcinku?
Ruda Śląska to kolejne miasto, które potrzebowało pomocy Magdy Gessler i ekipy "Kuchennych Rewolucji". Przy jednej z głównych ulic stoi od ponad trzydziestu lat "Zajazd Rudzki". Przed wieloma laty, dzięki dobrej lokalizacji, miejsce tętniło życiem. Restaurację często odwiedzali górnicy i hutnicy. Niestety, tamte czasy minęły bezpowrotnie. Dzisiaj lokal świeci pustkami. Właściciel Stanisław od ponad roku próbował przywrócić mu dawny blask i renomę. Nic z tego. Powodem okazało się jego skąpstwo i niechęć do nowych inwestycji. Oprócz tego systematycznie zapomina zaopatrzyć kuchnię w potrzebne produkty spożywcze. Mimo to nie miał sobie nic do zarzucenia. Prezes - jak tytułują go kucharki, chętnie chwalił się swoim doświadczeniem w prowadzeniu biznesu.
- Osiemnaście lat prowadziłem piekarnię. Na początku zatrudniłem pięćdziesięciu pracowników, miałem pięć samochodów dostawczych, załogę, którą sam wyszkoliłem od podstaw. Zrobiłem sporo rzeczy i jakieś pomniki pobudowałem po sobie. W przenośni oczywiście- powiedział.
Choć lista jego zasług nie miała końca, "Zajazd Rudzki" chylił się ku upadkowi.
- Zaczynamy tracić płynność finansową. Sytuacja jest trudna - dodał.
W pewnym momencie doszło do tego, że pracownicy musieli sami wskazać osobę, która w danym miesiącu otrzyma należne wynagrodzenie.
- Prezes, jak się go poprosi, to da tylko sto, sto pięćdziesiąt złotych. Umie dobrze lawirować- przyznał kucharz.
Nic dziwnego, że na horyzoncie pojawiła się Magda Gessler. Ale czy udało jej się poprawić dramatyczną sytuację pracowników i restauracji?
AR/AOS
Nie dane jej było skosztować drugiego dania
Jak każdą wizytę w upadającej restauracji Gessler rozpoczęła od wnikliwego przyjrzenia się karcie menu i złożenia zamówienia. Na pierwszy ogień poszła duma Śląska, czyli rolada z kluskami.
- Wiecie, czym się różni Śląsk od reszty Polski? Tym, że w każdym miejscu zje się doskonałą roladę, a ta... też jest pyszna!- ucieszyła się.
Niestety, po chwili uśmiech zniknął z twarzy, bowiem to danie było jedynym, które udało jej się posmakować. Dlaczego? Specjalna potrawa z prosiaka była sprowadzana wyłącznie na prośbę klienta, ale... dopiero następnego dnia. Gulasz był gotowany z mrożonych żołądków, a golonkę czekało godzinne przyrządzanie. Nic dziwnego, że jeden z klientów opuścił restaurację, ponieważ nie doczekał się swojego obiadu. Gessler również skończyła się cierpliwość, gdy na przystawkę złożoną jedynie ze śledzia, przyszło jej czekać przeszło pół godziny.
- Pan prezes chyba się pomylił z powołaniem. Nie powinien otwierać restauracji, tylko dom strachów, ponieważ tu straszy: i jedzenie, i on sam. Jego pomysły na to, co miałam zjeść i na to, co mają zjeść goście są nietrafione. Brrr! - powiedziała gwiazda, pospiesznym krokiem wychodząc z lokalu.
Wówczas jeszcze nie wiedziała, że właściciel szykuje dla niej prawdziwą niespodziankę.
"To jest ściemnianie i oszustwo"
Następnego dnia na restauratorkę czekał wyjątkowy prezent. Stanisław poszedł na całość i postanowił samodzielne udekorować zamówionego przez Gessler prosiaka. Swoimi umiejętnościami rozbawił wszystkich pracowników. Niestety, kulinarnej ekspertce nie było do śmiechu, gdy ujrzała istne "arcydzieło" na talerzu. Słynny mięsny jeż doczekał się konkurencji.
- Co tu się dzieje? Jak to zobaczyłam, to pomyślałam, że to prawdziwy prosiak z daleka. Już mi się słabo zrobiło! Myślę, że każdy normalny człowiek, który zobaczy, jakie to małe, to pomyśli, że je albo szczura, albo świeżo wyjęte prosię z łona matki prosiakowej. To jest masakra jakaś- grzmiała Gessler.
Gdy okazało się, że to jedynie żart ze strony właściciela, gwiazda nie kryła oburzenia.
- Sukcesem każdej restauracji jest produkt i prawda o tym, co podajemy. To jest ściemnianie i oszustwo!
- Czarować potrafi. Przynajmniej chociaż jedna nie da się zbajerować - zauważyła kucharka.
Po takim przywitaniu gwiazda postanowiła przyjrzeć się miejscu, w którym powstało mięsne danie. Nie mogła uwierzyć, że lodówka i garnki świeciły pustkami. Natomiast lepiący się brud i "podejrzane" przyprawy kompletnie jej nie zdziwiły. Poważne problemy zaczęły się dopiero, gdy zajrzała do jednej z szuflad. Bez chwili zastanowienia wysypała jej zawartość na podłogę, aby pokazać wszystkim, co kryło się w zakamarkach. Jednak obdrapany i zniszczony mebel wciąż był jedynie preludium koszmaru.
Ostra awantura
Przeglądając kolejne szafki Gessler natknęła się na ukrytą miskę. A w niej wszystkie smakołyki, które miały zostać zaserwowane poprzedniego dnia i "czekały na lepsze czasy". Wśród produktów znalazła również "swoją" golonkę, która dogotowała się godzinę po wyjściu restauratorki z lokalu.
- Pan chciał, żebym to zjadła?! Ale niech pan mi powie, to było to, czy nie?!- ryknęła.
Zdziwiony właściciel początkowo wymigiwał się od odpowiedzialności. Dopiero donośny krzyk zbulwersowanej Gessler przywołał go do porządku. Po chwili nieśmiało przyznał się do winy.
- To jest masakra, co pan robi. Jak pan może coś takiego kupować ludziom? To tak jak ta mała świnka, co była dużym wieprzem? Do du*y z taką polityką! Albo pan z tym skończy, albo ja panu nie pomogę! Wszystko jest na pół gwizdka. O nic tu nie zadbano. Tu nie będzie nawet pół człowieka, bo pan skąpi i jest sknerą!
Mimo że Stanisław szukał oparcia w obecnych przy awanturze pracownikach, to tym razem nie mógł liczyć na choćby jedno dobre słowo z ich strony.
Potrzebny był wstrząs
Gessler dała właścicielowi ostatnią szansę. Wprowadziła nowe menu i oczekiwała, że Stanisław podoła prostemu zadaniu, które mu powierzyła: zrobienia zakupów na finałową kolację. Niestety, to wyzwanie przerosło dusigrosza. Wszyscy pracownicy stawili się w kuchni, ale nie mieli produktów, z których mogliby cokolwiek ugotować. Tego było już dla restauratorki za dużo! Lekarstwem na obojętność prezesa miała być wizyta u konkurencji. Lokalem, który odwiedzili, był "Dom Bawarski" (niegdyś "Chata Paprocańska"), który kilka miesięcy temu przeszedł udaną rewolucję pod okiem Magdy Gessler. Dziś to miejsce cieszy się ogromnym powodzeniem u klientów. Jego właścicielka Dorota przyznała, że musiała zatrudnić dodatkowe pary rąk do pracy, bowiem nie nadążano z realizacją zamówień. I dopiero gdy Stanisław na własne oczy zobaczył efekty "Kuchennych Rewolucji", postanowił współpracować z kulinarną gwiazdą.
- Wydawało mi się, że wszystko wiem, a potem pani Magda sprowadziła mnie do parteru. I teraz wiem, że nic nie wiem. (...) Magda Gessler jest dla mnie profesorem gastronomii- kajał się.
Od tej pory metamorfoza "Zajazdu Rudzkiego", a właściwie "Bufetu Rulandii", ruszyła pełną parą. Nawet gospodarz zakasał rękawy i przygotował deser: słodką roladę z kremem budyniowym. Oprócz tego wieczorem na stołach pojawił się także rosół na gęsinie, tatar, śledź po japońsku i w oleju oraz roladki z kaczki. Gościom bardzo spodobała się nowa restauracja, która wyglądem przypominała lata 70. i lekki PRL.
Ponowna wizyta w Rudzie Śląskiej sprawiła, że Gessler odzyskała wiarę w ludzi. Zadowolona kucharka przyznała, że prezes zaczął wypłacać należne pensje. Podane jedzenie również przypadło gwieździe do gustu.
- O mały włos, a nie byłoby tej knajpy. "Bufet Rulandia" ocalał, zakąski są takie jak trzeba, fajne, ze smakiem i takie jak kilkadziesiąt lat temu. Polecam to miejsce, jest śmieszne. Prezes jest jak eksponat- podsumowała odcinek.
AR/AOS