"Kuchenne Rewolucje": Skąpstwo właścicieli doprowadziło restaurację do finansowej ruiny
None
Co wydarzyło się w odcinku?
W Białogardzie, przy dość ruchliwej drodze wiodącej do Kołobrzegu, hotel z restauracją prowadzi dwóch Tomków. Niestety, nazwa "Stop" nie zachęcała nikogo do wejścia do lokalu. Gości odstraszał nie tylko szyld, ale również brzydki wystrój wnętrza, wysokie ceny i skąpstwo właścicieli. Według gospodarzy, jednym z problemów tego miejsca był... wiek pracowników.
- Kucharki mamy dobre, ale starej daty, starego typu. Mówiąc delikatnie, niechętnie przyswajają nowe trendy - zgodnie twierdzili.
Jak się okazało, one również mają wiele do zarzucenia swoim pracodawcom. Przyznały, że bywają głodne, ponieważ szefowie zabraniają im stołować się w miejscu pracy.
- Kiedyś nam się za dużo usmażyło filetów. Na drugi dzień zostały na talerzyku. W końcu poszły do kosza, bo nie wolno było nam ich zjeść - narzekała jedna z nich.
Oprócz tego właściciele zamontowali w kuchni kamery, dzięki czemu mogli kontrolować każdy ruch swoich pracowników.
Czy Magdzie Gessler udało się odbudować wzajemne zaufanie załogi restauracji "Stop" i wyciągnąć lokal z finansowego dołka?
AR/KŻ
"Miejsce wygląda jak kibel damski i męski"
Magda Gessler długo wahała się, czy wejść do restauracji. Nazwa "Stop" raczej nie zachęcała do wejścia. Wprost przeciwnie. Gwiazda najchętniej by zawróciła i na przyszłość omijała to miejsce szerokim łukiem. Nic dziwnego, że w lokalu brakowało gości.
- Najgłupsze logo, jakie w życiu widziałam. Miejsce źle oznakowane i przebrzydłe. Wygląda jak kibel damski i męski - powiedziała.
Gdy w końcu przekroczyła próg, usiadła przy stole i zaczęła wnikliwie przyglądać się karcie menu. Po chwili złożyła zamówienie i z duszą na ramieniu oczekiwała pierwszego dania. Wkrótce na stole pojawiły się zimne nóżki.
- Nie są złe, ale to nie są nóżki. To jest galaretka z różnego mięsa.
Cóż, może schab po warszawsku przypadł do gustu?
- Jem chętnie, chociaż jest tu żelatyna, której nie powinno być. Przekąska zacna pamiętająca czasy przedwojenne.
Przysłowiową wisienką na torcie miał być dorsz po włosku z serem.
- Jezu, co to? Włosi jedzą z rybą ser? Dorsza je się po to, żeby być pięknym i młodym, a nie tłustym i starym. Na czym to jest smażone?- dopytywała.
Jak łatwo przewidzieć, ryba została przygotowana z dodatkiem klarowanego masła... z wiaderka. Taka chemiczna mieszanka podana na talerzu oburzyła restauratorkę. Po posiłku przyszedł czas na poważną rozmowę z właścicielami.
Skąpstwo czy oszczędność?
Wystarczyła krótka wymiana zdań, by Magda Gessler dowiedziała się, że kucharki boją się zwrócić uwagę właścicielom. Żadna z nich nie miała nigdy na tyle odwagi, aby powiedzieć im wprost np. o słabej jakości dostarczanego do kuchni towaru. Jedynym wyjściem z tej niezręcznej sytuacji była konfrontacja, która miała doprowadzić do wyjaśnienia wszystkich niedopowiedzeń. Przy okazji wyszło na jaw, że kucharkom nie przysługuje tzw. pracowniczy obiad. Powód? Gospodarze tłumaczyli to oszczędnościami.
- Uważam, że pracownicy nie powinni się obżerać i mieć przyzwolenie na objadanie - bronił się jeden z nich.
- Różnica między objadaniem a obiadem pracowniczym jest ogromna. Ja bym takiego szefa nie szanowała, który by mi nie pozwolił jeść. Pan ma żelazne serce, naprawdę- grzmiała zszokowana Gessler.
Napiętą atmosferę miała rozluźnić wizyta restauratorki na zapleczu lokalu. Czy tak też się stało?
Właściciele zrozumieli swój błąd
O dziwo, kuchnia nie odstraszała brudem, kurzem i starym tłuszczem. Natomiast problemem okazały się produkty, z których przygotowywano potrawy. Śmietana termizowana, skrobia ziemniaczana, pektyna, guma guar - oto, co znajdowało się w znalezionych opakowaniach. Ale to nie wszystko!
Najwięcej "niespodzianek" skrywał bemar. To właśnie w podgrzewaczu nieraz przez cały dzień czekają na gości ugotowane i pływające w wodzie ziemniaki. Przerażona tym odkryciem Gessler, nakarmiła nimi właścicieli.
Dopiero wówczas mężczyźni zrozumieli, że restauracja nie służy wyłącznie do zarabiania pieniędzy. Uświadomili sobie, że oszczędzanie na pracownikach nigdy nie przyniesie oczekiwanego efektu w postaci zadowolonej załogi i najedzonych gości. Zgodzili się, aby kucharki za 5 złotych mogły zjeść obiad w pracy.
- Pracować w restauracji i nie móc zjeść? Faktycznie, trochę bez sensu- przyznał w końcu jeden z gospodarzy.
Nie pozostało zatem nic innego, jak rozpocząć kulinarną rewolucję pod wodzą Magdy Gessler.
Kolejny sukces Magdy Gessler
Kolejnym krokiem do osiągnięcia sukcesu była zmiana menu. Od tej pory w karcie królują "białe potrawy" i dania jarskie m.in. pasta jajeczna, zupa czosnkowa oraz chałka z konfiturą pomidorową z jajkiem po hiszpańsku. Lokal może również pochwalić się własnoręczną produkcją masła. Wystrój restauracji także uległ "jajecznej" biało-żółtej zmianie. Powieszone lustra powiększają optycznie salę, na ścianach zawisły ozdoby rodem z kurnika, a na stołach pojawiły się świeże tulipany. W końcu jest swojsko i przytulnie.
"Bistro Jajo" okazało się strzałem w dziesiątkę, bowiem nie tylko finałowa kolacja przyciągnęła tłum głodnych gości. Po sześciu tygodniach od przeprowadzenia rewolucji, również nie brakowało klientów. Powtórna wizyta Gessler w Białogardzie była jedynie formalnością.
- Krótko i na temat: jaja pyszne! Miejsce będzie bardzo trendy, właściciele odmienieni, fajne kucharki, a ja bardzo zadowolona- podsumowała odcinek restauratorka.
AR/KŻ