"Kto poślubi mojego syna?": największy gniot jesiennej ramówki
None
"Kto poślubi mojego syna?"
To miał być przebój tej jesieni. Programy o poszukiwaniu miłości to w tym sezonie największy telewizyjny trend, tak jak w poprzednim były nim kulinarne show. I tak, TVP oferuje widzom format "Rolnik szuka żony", a TVN "Kto poślubi mojego syna?". Niestety, o tym drugim wolelibyśmy jak najszybciej zapomnieć.
Nowość TVN, firmowana twarzą Agnieszki Jastrzębskiej, to prawdopodobnie największy gniot aktualnej ramówki i najlepszy przykład na to, jak z reality show zrobić docusoap. Zamiast prawdziwych emocji i wydarzeń, widzowie dostali randkową wersję "Ukrytej prawdy" z elementami "Warsaw shore".
Choć już same założenia programu, czyli poszukiwania przyszłych żon przy udziale matek, wywoływały niepokój, dopiero ich telewizyjna realizacja pokazała, jak bardzo nieudany jest to twór.
Wyreżyserowane sytuacje, przerysowani bohaterowie, sztuczne dialogi i, co najgorsze, patologiczne relacje synów z matkami to największe słabości tego programu, które przesądzają o jego porażce.
Czegoś tak złego dawno w telewizji nie widzieliśmy.
KM/AOS
Chora relacja, chora sytuacja
Twórcy reality show "Kto poślubi mojego syna?" z pewnością chcieli pokazać bohaterów i ich perypetie na drodze do "wielkiej miłości" z humorem i w krzywym zwierciadle. Problem jednak w tym, że w tych dążeniach grubo przekroczono granice zarówno dobrej zabawy, jaki i dobrego smaku. Zwłaszcza w scenach obrazujących, jak bliskie relacje łączą synów z matkami, posunięto się po prostu za daleko.
Pocałunki w usta, klepanie po pośladkach, spacery za ręce i, co najbardziej niepokojące, sypianie w jednym łóżku 30-latków z matkami to sytuacje patologiczne, które powinny trafić do zupełnie innego programu, a najlepiej do gabinetu odpowiedniego specjalisty. Psychologowie z pewnością doszukaliby się w tych zachowaniach nawiązań do freudowskich koncepcji kompleksu Edypa, a przeciętni widzowie prędzej spodziewaliby się zobaczyć uczestników tego reality show u Ewy Drzyzgi. Idealnie pasowaliby do odcinka pt. "Nie mogę zaleźć sobie żony, bo wolę swoją matkę".
"Kto poślubi mojego syna?" jak "Miłość na bogato"
Inna sprawa to rażąco wyreżyserowane sceny i dialogi. To nie jest program, w którym podgląda się uczestników w prawdziwych sytuacjach, to raczej paradokumentalna telenowela, w której ogląda się ich w sztucznie zaimprowizowanych warunkach.
Szczególnie słabo wypadły "imprezy" kawalerów w stolicy, które ku zdziwieniu wielu widzów, odbywały się w pustych klubach. Jak widać, wyraźnie zainspirowano się "Miłością na bogato", ale i "Warsaw shore", bo uczestnicy poszli na całość.
Choć zdajemy sobie sprawę, że twórcy programu dążyli do kontrowersji i podkręcenia emocji, całość wyglądała żenująco. Zwłaszcza dla niektórych z bohaterów końcowy efekt trzeciego odcinka może się okazać wyjątkowo smutnym doświadczeniem. Jest spora szansa, że niekorzystne kadry z programu będą ciągnąć się za chłopakami do końca życia. Ale z tym ryzykiem ci śmiałkowie musieli się liczyć.
Śmiałkowie czy desperaci?
To właśnie na niezwykłą odwagę tytułowych synów najczęściej wskazywali internauci komentujący ten program np. na serwisie wirtualnemedia.pl.
"Naprawdę znaleźli aż czterech facetów, którzy chcieli się tak zbłaźnić?"- dziwi się jeden z internautów, a ktoś inny pyta:
"Na miejscu dorosłego faceta, któremu matka wybiera żonę w programie telewizyjnym, to bym chyba poszedł nad rzekę i się do niej rzucił. Jaka kobieta chciałaby takiego męża?"
Konrad, Patryk, Artur i Paweł najwyraźniej nie mieli podobnych refleksji. Są przekonani o własnej doskonałości, w czym skutecznie utwierdzają ich matki. Na podziw zasługują też kandydatki na partnerki bohaterów, które odważyły się wziąć udział w tej kompromitującej rywalizacji. Jak ujawniliśmy jednak jakiś czas temu, co najmniej jedna z nich regularnie pojawia się w produkcjach TVN, niezależnie od ich tematyki (zobacz: Ich twarze brzmią znajomo, czyli stali bywalcy programów telewizyjnych)
.
Ewelinę, starającą się w "Kto poślubi mojego syna?" o względy Konrada, widzowie mogą kojarzyć chociażby z 1. odcinka bieżącego, 10. sezonu "Kuchennych rewolucji".
Samozwańczy hit
Co ciekawe, na blogu prowadzącej program Agnieszki Jastrzębskiej, już po pierwszym odcinku okrzyknięto format hitem, podając jego rekordową oglądalność 2,5 mln widzów.
Mimo iż rzeczywiście format zgromadził tego wieczoru największą widownię, to warto zauważyć, że TVN nie ma w środy mocnej konkurencji w tym paśmie. Nie można też pominąć faktu, że ogromny wpływ na wynik miała po prostu ciekawość. Niestety, rozczarowania widzów już nikt nie zmierzył, a szkoda. Jak na razie jedyną wskazówką są opinie internautów na oficjalnym fanpage'u programu, które nie oszczędzają ani bohaterów, ani stacji, ani formatu.
"Wawa non stop hard level","TVN schodzi na psy", "Żenada, buractwo i słoma po kątach. Tvn traci klasę." - to tylko niektóre z opinii, które ktoś inny wyraził jeszcze trafniej.
"Niesamowity program. Naprawdę przekroczyliście kolejną granicę w telewizji. Tyle śmiechu i zażenowania jednocześnie, że już czekam na kolejny odcinek. Lepsze niż kabaret na pewno".
Jak widać, dla sporej części widzów właśnie to jest główną motywacją do włączenia TVN w środowe wieczory.
KM/AOS