Krzysztof Krawczyk przyznał się do korzystania z playbacku. Nie oceniajmy go pochopnie
15.06.2018 16:37, aktual.: 15.06.2018 17:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Występ Krzysztofa Krawczyka podczas tegorocznego Festiwalu w Opolu został skrytykowany przez widzów. Nikt nie godzi się na śpiewanie z playbacku podczas święta polskiej piosenki - brzmiały komentarze. Menedżer artysty wydał oświadczenie, w którym broni muzyka. Jednak zanim zaczniemy atakować artystów pokroju Krawczyka, warto dowiedzieć się najpierw, czym jest owiany złą sławą - playback.
"Krzysztof trochę się pogubił"
Występ w Opolu miał uhonorować 55 lat pracy twórczej muzyka. Wielu fanów, bez względu na swój wiek, czekało na jego koncert. W końcu niewielu artystów łączy pokolenia tak jak Krzysztof Krawczyk. Jednak kiedy muzyk wykonywał trzy piosenki: "Parostatek", "Byle było tak" i "Ostatni raz zatańczysz ze mną", większość osób nie miało wątpliwości, że słyszy wokal z tzw. "puchy".
Muzyk nie ukrywa, że wykonania piosenek nie był idealne. Jednocześnie zarzuca Telewizji Polskiej złą organizację i narażanie go na problemy zdrowotne, które ostatecznie wpłynęły na jakość występu.
"Żaden artysta, a szczególnie gwiazda, nie mógł się skupić na występie, bo miał na plecach i przed sobą tłum fotoreporterów, dziennikarzy telewizyjnych z operatorami kamer, zwykłych fanów nagabujących o wspólne zdjęcie i autograf, dziennikarzy radiowych. Krawczyk udzielił około 30 wywiadów. I chciał, i chce to robić, ale nie w chwili, kiedy wchodzi na scenę. To nie pomaga w skupieniu" - napisał w oświadczeniu Andrzej Kosmala, menadżer piosenkarza.
Jednocześnie dodał, że Krawczyk dostał propozycję "nie do odrzucenia" od Telewizji Polskiej. Mimo chorego biodra musiał wejść na koronę amfiteatru, by udzielić wywiadu do głównego wydania "Wiadomości". Odbiło się to na jego kondycji w czasie koncertu. To wszystko wpłynęło na decyzję o śpiewaniu z playbacku.
"My na festiwalu czy też plenerowych programach telewizyjnych stosujemy specjalną wersję zgrania playbacku, gdzie jest obok instrumentacji śladowa ścieżka wokalu artysty. Resztę dośpiewuje solista. Krzysztof trochę się pogubił ze względu na bałagan na zapleczu i brak możliwości skupienia. Artyście przed wejściem na scenę nie może towarzyszyć tłum fotoreporterów i dziennikarzy śledzących każdy ruch" - broni swojego podopiecznego Kosmala.
Początki playbacku miały uratować gwiazdy kina
Ile razy oglądając koncerty, czy to na żywo czy w telewizji, łapaliśmy się za głowę, krzycząc gremialnie - "on śpiewa z playbacku!". Zapewne trudno to zliczyć, bo spotykamy się z nim na każdym kroku. Ci, którzy cenią walory artystyczne, nigdy nie zaakceptują swojego rodzaju oszustwa, w szczególności podczas biletowanych koncertów. Jednak dla wielu osób nie ma znaczenia, czy ich ulubiony muzyk jest wyłącznie statystą, czy artystą śpiewającym na żywo - liczą się przecież emocje, show i oprawa widowiska.
Czym jest w takim razie playback? Najprościej powiedzieć, że jest odtwarzaniem wcześniej nagranych wokali i muzyki. Jednak w dobie współczesnej technologii byłoby to spore uproszczenie. Czy korzystanie z niego przez muzyków jest jawnym oszustwem fanów? Niekoniecznie. Czasem warunki sceniczne, rodzaj imprezy czy wyjątkowe okoliczności, jak nagła utrata głosu, wymuszają na artystach skorzystanie z playbacku.
Co ciekawe, historia playbacku sięga początków epoki kina dźwiękowego. W wielu przypadkach okazywało się, że gwiazdy kina niemego nie są w stanie sprostać nowym standardom, mają poważne wady wymowy czy zbyt mało męskie głosy do wizerunku, który przez lata kreowali. Po raz kolejny okazało się, że potrzeba jest matką wynalazków. To właśnie wtedy wprowadzono dubbing symultaniczny oraz playback, jeśli tancerze czy aktorzy nie potrafili śpiewać.
Dla każdego coś dobrego?
Z upływem lat stworzono kilka odmian playbacku. Artyści oraz organizatorzy dużych wydarzeń dostrzegli w nim spory potencjał, który wielokrotnie ratował ich z opresji. Choć zdarza się, że jest on wykorzystywany bezpodstawnie, warto pamiętać, że umiejętnie użyty, nie musi być wrogiem publiczności, który wpływa na jego walory artystyczne.
Najbardziej znanym i jednocześnie najbardziej kontrowersyjnym jest playback naturalny. Polega on na odtwarzaniu 1:1 piosenki lub utworu znanego z płyt CD. To właśnie on jest najczęściej krytykowany, ponieważ obdziera muzykę z jej naturalności i stawia artystów w złym świetle. Często spotykamy się również z półplaybackiem, czyli muzyką graną z podkładu oraz wokalem na żywo. Jednak, by móc korzystać z playbacku z czystym sumieniem i wzbudzać większe zaufanie, powstał tzw. żywy playback. Jest to materiał nagrany wcześniej w studio z myślą o koncertach. Jest on zazwyczaj lekko przearanżowany względem brzmienia z albumu. Słuchacze bardziej wierzą w to, że utwór jest wykonywany na żywo.
Najciekawszą odmianą jest jednak playback specjalny. Polega on na przemiennym śpiewaniu na żywo z wokalem granym z playbacku. Technicznie wygląda to tak, że im artysta śpiewa głośniej, tym ciszej słychać wcześniej nagrany wokal. Jest to swojego rodzaju zabezpieczenie przed chwilowymi problemami głosowymi, np. gdy piosenkarz ma chrypkę, lub nie jest w stanie zaśpiewać niektórych partii wokalnych.
Należy pamiętać, że śpiewanie z playbacku wymaga wprawy. Ci mniej doświadczeni lub mający po prostu gorszy dzień, często zaliczają bolesne wpadki, niejednokrotnie przekreślające ich karierę. Najczęściej dzieje się to wtedy, gdy mają niezgrany ruch ust z wokalem, przestają śpiewać, kiedy wchodzi partia wokalna lub odchodzą od mikrofonu w momencie słyszanego wokalu (najczęstszy scenariusz).
Kłamstwo ma krótkie nogi
Jedną z ostatnich głośnych wpadek, którą polscy widzowie mogli oglądać w telewizji, nie był wcale występ Krzysztofa Krawczyka. Ubiegłoroczny sylwestrowy koncert Dwójki w Zakopanem miał uświetnić występ Luisa Fonsiego, którego piosenka "Despacito" była niekwestionowanym hitem 2017 r. Zgodnie z oczekiwaniami, latynoski wokalista przyciągnął przez telewizory tłumy. Jacek Kurski pochwalił się, że najpopularniejsza piosenka świata zgromadziła przed telewizorami 7 mln widzów. Niestety, Portorykańczyk za 3 utwory wykonane z playbacku zainkasował prawie pół miliona złotych. Wielu widzów nie kryło złości. Jednak najgorsze było przed nimi.
Kiedy 12 lat temu brytyjska grup Uniting Nations wydała singiel "Out of Touch", szturmem wdarła się na listy przebojów. Nic dziwnego, że na ich występ podczas sylwestrowej nocy czekało wielu fanów. Niestety, w ich przypadku próba połączenia playbacku i śpiewania na żywo okazała się katastrofą. Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że członkowie zespołu stracili kontakt z rzeczywistością i nie bardzo wiedzieli, co się dzieje na scenie. Lider zespołu z uśmiechem na twarzy "wykonywał" damskie partie wokalu, natomiast wokalistka za bardzo wczuła się w rolę i zapomniała, że śpiewanie podczas włączonego playbacku generuje istną kakofonię.
Jednak na niechlubnych kartach historii zapisał się przede wszystkim zespół Milli Vanilli. Byli jedną z największych gwiazd muzyki lat 80. i 90. Dziś pamiętamy ich głównie jako oszustów. Zespół w 1990 r. został nagrodzony nagrodą Grammy za swój debiutancki album "All or Nothing". To właśnie z tej płyty pochodzą ich największe przeboje: "Girl You Know, It's True" i "I’m Gonna Miss You". W tym samym roku Mark Farian, pomysłodawca zespołu, wydał oświadczenie, że w którym przyznał, że Fabrice "Fab" Morvan i Robert "Rob" Pilatus byli jedynie twarzami projektu i nie brali udziału w nagrywaniu płyty. Środowisko muzyczne było poruszone skandalem. Ostatecznie zespół jako jedyny w historii stracił przyznaną statuetkę.
Krytyka Krzysztofa Krawczyka jest zasadna jedynie ze względu na tradycję opolskiego festiwalu, podczas którego artyści zawsze wykonywali swoje utwory na żywo. Jednak warto wziąć pod uwagę to, że największe gwiazdy muzyki pop począwszy od Michaela Jacksona, przez słynne boysbandy, po największe gwiazdy amerykańskiego rapu korzystają z playbacku, czy się nam to podoba, czy nie.