Krzysztof Baranowski: o żeglarstwie wie wszystko. Stworzył wyjątkowy album
Jeszcze nikt nigdy nie spojrzał na obrazy marynistyczne w ten sposób. Czy widoczne na nich sceny są realistyczne? Czy manewry, które wykonują statki są możliwe? Krzysztof Baranowski, jeden z najbardziej znanych polskich żeglarzy i promotorów żeglarstwa, przygotował właśnie album, w którym patrzy na malarstwo marynistyczne okiem doświadczonego wilka morskiego. Dziś zbiera środki na jego wydanie.
Przemek Gulda: Skąd ten znakomity pomysł na analizowanie malarstwa marynistycznego?
Krzysztof Baranowski: Co tu dużo kryć: od lat zajmuję się tym, o czym są te obrazy. Nic więc dziwnego, że patrzę na nie w taki sposób. Zawsze lubiłem tę tematykę i śledziłem malarstwo marynistyczne, zwracając uwagę zarówno na warstwę artystyczną, jak i, powiedziałbym, techniczną. Widzę na tych płótnach piękno morza i żagli, ale jestem też w stanie domyślić się, o czym myślał kapitan w momencie, który widać na obrazie, jestem w stanie ocenić zagrożenia, czyhające na statek. Wiem to, bo sam wykonywałem takie manewry i przeżywałem takie sytuacje.
Ale czy malarze oddają je w sposób realistyczny? Czy z kapitańskiego punktu widzenia nie ma tam jakichś bzdur?
Muszę przyznać, że trochę z takim właśnie nastawieniem zabierałem się do pracy nad tym albumem, wydawało mi się, że znajdę dużo obrazów, które mają się nijak do prawdziwych sytuacji na morzu. I muszę przyznać, że byłem zaskoczony. Okazało się, że jest bardzo mało, nazwijmy to, fałszerzy. Większość malarzy-marynistów to jednak znawcy tematu. Kiedy prześledziłem wiele ich życiorysów, okazało się mieli przynajmniej jakieś morskie epizody: byli marynarzami, żeglarzami, niektórzy, ci bardziej współcześni, zajmowali się np. ratownictwem morskim - tak jest w przypadku Marka Sarby, polskiego malarza mieszkającego w Stanach Zjednoczonych. Więc, owszem, zdarzało mi się znajdować jakieś uchybienia czy błędy, ale z reguły były to tylko jakieś drobiazgi.
Co pana najbardziej rozczarowało?
Na jednym z obrazów, które w albumie znajdują się w rozdziale o bitwach morskich, jest dzieło przedstawiające bitwę pod Trafalgarem. Jeden z okrętów ma fikcyjną nazwę. Sprawdzałem to - żadna jednostka, która tak się nazywała, nie operowała w tamtym czasie w rejonie, gdzie toczyły się walki. Na innym obrazie zauważyłem z kolei falę, która biegnie pod wiatr. Ale to są naprawdę tylko drobiazgi.
A co, z kolei, najbardziej pana zachwyciło? Czy są obrazy, które wywołują u pana szczególnie mocne emocje?
Mirosław Szeib, malarz mieszkający w Świnoujściu, namalował piękny obraz, przedstawiający żaglowiec między dużymi falami. To sztorm, fale sięgają 1/3 wysokości masztu, mogłyby przewrócić ten żaglowiec i go zatopić. Ale wiadomo, że zaraz wykona manewr, który sprawi, że będzie bezpieczny. Drugi motyw, który zrobił na mnie duże wrażenie, znalazłem na obrazie pokazującym sytuację, którą na morzu określa się jako "człowiek za burtą". To bardzo dramatyczny widok - tonący już zniknął we wzburzonych falach i go nie widać, a tym, co jest głównym elementem obrazu i bardzo mocno zwróciło moją uwagę, jest bosman, rzucający tonącemu koło ratunkowe. I ten jego zamach... To jest bardzo charakterystyczny ruch. Znam go bardzo dobrze. Dwa razy przeżywałem takie sytuacje i ten gest zostaje w pamięci.
W ostatnim czasie pracował pan nad albumem, ale znając pana aktywność, można się domyślać, że to nie wszystko...
Właśnie wracam ze Szczecina do domu do Warszawy.
Co pana przyciągnęło nad morze?
"Polonez".
Pana dawny jacht? Ten, na którym opłynął pan świat?
Ten sam, ale nie taki sam. Właśnie skończył się remont tej jednostki. Znalazł się ktoś, kto postanowił zainwestować w ten, nie bójmy się tego słowa, wrak. Zaprosił mnie do współpracy nad jego odnowieniem i przystosowaniem do dalekich podróży. Dałem mu kilka rad, np. taką, żeby zamontować samoster, który wyręcza sternika i bardzo pomaga w samotnych rejsach.
Zresztą dziś "Polonez" to prawdziwie luksusowa jednostka, kiedy ją zbudowaliśmy, warunki na niej były raczej spartańskie - pod pokładem nie można było nawet stanąć na wyprostowanych nogach. Teraz jest zupełnie inaczej. Latem wypłynęliśmy wspólnie na dwa próbne rejsy po morzu. Były bardzo obiecujące. Najnowszy plan to przeprowadzić jacht na Wyspy Kanaryjskie, gdzie nowy właściciel ma dom. Ale tego się nie da zrobić zimą, czekamy więc na wiosnę. A w międzyczasie szykuję się do sezonu narciarskiego, bo to moja druga wielka pasja.
Jak zmieniło się żeglarstwo od czasów pana rejsów dookoła świata?
To zupełnie inna epoka. Zmieniły się przede wszystkim dwie sprawy: nawigacja i konstrukcja jachtów. Dziś na morzu stosuje się GPS, nawigację satelitarną. Każdy może zerknąć na ekran i wszystko wie, kapitan przestał być czarodziejem, który wychodził z sekstantem na rozbujany pokład i szukał odbicia słońca w lusterku, żeby ustalić pozycję statku. Same jachty są dziś niewspółmiernie szybsze i trwalsze. To oczywiście pozwala przemieszczać się z większymi prędkościami, ale powoduje nowe zagrożenia - kiedy rozpędzony jacht zderza się w wysoką falą, skutki mogą być opłakane. Dziś regaty przypominają walkę gladiatorów, dawniej wszystko odbywało się w znacznie mniejszym tempie, bardziej naturalnie.
Duża część pana działalności to promowanie żeglarstwa, zwłaszcza wśród młodzieży. Czy ta tematyka jest dziś nadal atrakcyjna dla młodych ludzi?
Jestem o tym absolutnie przekonany, ale nie ma za bardzo możliwości, żeby to sprawdzić i żeby propagować żeglarstwo na taką skalę, jak dawniej. Najlepszy przykład to moja "Szkoła pod żaglami", projekt, w ramach którego młodzi ludzie spędzali kilka miesięcy na statku, ucząc się nie żeglowania, ale - zwykłych szkolnych przedmiotów. To raczej szkoła życia i przeżycia. Mówiąc krótko: dziś nie ma gdzie takiej szkoły zorganizować, nie ma takich jachtów. A raczej: są za drogie.
Wybudowałem dwie takie jednostki: "Pogorię" i "Fryderyka Chopina". Ale dziś nie mam do nich dostępu - koszt wyczarterowania ich na dłuższy czas to ogromne pieniądze. To muszą być co najmniej dwa miesiące, żeby młodzież zaaklimatyzowała się do życia pod pokładem i rozpoczęła regularne zajęcia. Od dwóch dekad próbuję zbudować kolejny żaglowiec, który mógłby służyć do takich celów, ale nikt nie chce wesprzeć tego pomysłu. Nikt nie chce nawet podjąć rozmów na ten temat. A próbowałem naprawdę gdzie się tylko dało. Rozmawiałem z ministrami, z parlamentarzystami... No dobrze, może nie udało mi się przedstawić tego projektu prezydentowi, ale to chyba jedyna instancja, do której nie dotarłem.
Czemu tak panu na tym zależy?
Nie od dziś mówi się o problemach edukacji, o problemach z wychowaniem. A "Szkoła pod żaglami" znakomicie się sprawdzała, kariery moich wychowanków są najlepszą rekomendacją. Ale chodzi też o szersze kwestie. Powiedzmy sobie szczerze: świadomość morska w Polsce jest znikoma. Tak mało mówi się o tym, że morze to nie tylko plaża i ładne obrazki.
Morze niesie ze sobą przesłanie humanistyczne, techniczne, gospodarcze. Ale o czym w ogóle gadać, skoro właśnie zlikwidowano Ministerstwo Gospodarki Morskiej, to najlepiej pokazuje, jakie jest dziś w Polsce podejście do tego tematu. To kolejny etap procesu, który dokonuje się od lat - Polska odwraca się od morza. Ale co zrobić, przykład idzie z góry, może gdyby prezydent nie tylko jeździł na nartach, ale i żeglował, sytuacja wyglądałaby inaczej.
Album "Żagle na sztalugach" z żeglarskimi komentarzami Krzysztofa Baranowskiego do obrazów marynistycznych, jest przygotowany do druku. Środki na jego wydanie zbierane są drogą crowdfundingu pod tym adresem.