"Korona królów": wielka historia, ale małe fajerwerki. Nowy serial TVP wzbudza mieszane emocje i gorącą dyskusję
Na tę premierę czekaliśmy z dużą dozą niepewności i ciekawości. TVP zapowiadała, że stworzy historyczny serial z rozmachem równym zagranicznym produkcjom. Co "Korona królów" pokazała nam w pierwszych dwóch odcinkach?
Serial historyczny jest jedną z najtrudniejszych, o ile nie najtrudniejszą produkcją do realizacji. Dbałość o szczegóły, zgodność strojów, rekwizytów, języka z epoką, a przede wszystkim rzetelne przedstawienie wydarzeń wymaga mistrzowskiej roboty. Twórcy „Korony królow” wiedząc o tym, postawili na formę telenoweli, na którą będziemy patrzeć nieco z przymrużeniem oka.
I o ile biorąc pod uwagę konwencję da się to zaakceptować, to jest coś, co mimo wszystko razi. Akcja w serialu z minuty na minutę nabiera takiego tempa, że wystarczy chwila nieuwagi, by już mieć kłopot ze zrozumieniem, co się dzieje na królewskim dworze.
Początkowo widzimy panującego Władysława Łokietka i królową Jadwigę, przygotowujących syna, Kazimierza, do objęcia tronu. Nie ma on jednak czasu by oswoić się z przyszłą funkcją, gdyż dla dobra kraju i poddanych, musi ożenić się z litewską księżniczką, Aldoną. Poganka, jak mówią o niej na dworze, zgadza się przyjąć chrzest, ale nigdy do końca nie wypiera się swojej wiary. Sama scena chrztu, jak zdążyli już zauważyć widzowie, jest zbyt nowoczesna, jak na XIV wiek, bo odegrana po polsku (wówczas nabożeństwa były odprawiane po łacinie). Owszem, być może trudno byłoby ją zrozumieć, ale jeśli porówna się z wcześniejszą, gdy Aldona mówi po litewsku (przy akompaniamencie tłumaczenia lektora), to da się tu wyczuć pewną niekonsekwencję. Podobnych wpadek jest więcej. Już na początku serialu np. królowa Jadwiga odmawia "Zdrowaś Maryjo" z fragmentem... który powstał 200 lat później.
Nie zdążymy też zgłębić tajników miłości i wspólnego życia ochrzczonej już Anny i Kazimierza, bo… w następnym odcinku spotykamy ich już 7 lat później, gdy mają dwie córki. O wspólnych bitwach i wojnach Kazimierza i jego ojca dowiadujemy się już tylko… z krótkich wspominek w rozmowach, opowieściach czy planszach wprowadzających do każdego odcinka. Szkoda, bo w ten sposób laikowi trudno dopatrzeć się związków przyczynowo-skutkowych w działaniach bohaterów czy osadzić wydarzenia w historii.
Zawrotne tempo akcji to nie jedyny element, który wzbudza mieszane uczucia. Serial co prawda ogląda się z pewną dozą ciekawości i szybko można się wciągnąć w fabułę, ale za każdym razem, gdy historia robi się intrygująca, kuleje aktorstwo niektórych bohaterów. Dziwne, bo wydawałoby się, że obsada jest naprawdę niezła, a mimo to dialogi i sposób, w jaki wypowiadają je aktorzy, bardziej przypominają „dowcipne wtręty” w codziennej telenoweli, niż w wystylizowanym serialu.
Fakt, znów można to zrzucić na karb konwencji telenoweli, ale jednak po tak szumnie zapowiadanej produkcji oczekiwałoby się czegoś więcej. Niestety, młodzi aktorzy jak na razie nie bronią się w swoich rolach, a w pierwszych odcinkach aktorsko błyszczą na ich tle Łokietek i Jadwiga, czyli Wiesław Wójcik i Halina Łabonarska. Co ciekawe, to właśnie dzięki królowej, surowej matce, znajdziemy nawiązanie do sułtanki Hurrem ze „Wspaniałego stulecia”.
Nie da się ukryć, rzeczywiście serial nieco przypomina turecki hit. Głównie ze względu na nacisk na międzyludzkie relacje, dworskie zwyczaje czy intrygi snute w zamkowych komnatach. Trzeba jednak i to porównanie traktować z przymrużeniem oka – nie znajdziemy tu tureckiego przepychu. Niestety, w oczy rzuca się fakt, że serial nie miał wystarczającego budżetu na kasową produkcję. Widać to po strojach czy wyposażeniu wnętrz.
Nie można jednak tylko krytykować. Serial naprawdę ma prawo się spodobać. Ma wartką, może chwilami zbyt szybką fabułę, ale ma też piękną muzykę, scenografię nawiązującą do epoki i piękne zdjęcia plenerów. Trzeba przyznać, że twórcom udało się oddać klimat średniowiecza i pokazać, że czasy Kazimierza Wielkiego były fascynujące. Zabrakło może nieco emocji, krwi czy brudu, ale nie wszystko stracone. Nie zaszkodzi dać „Koronie” szansy. W końcu to przede wszystkim rozrywka.
O "Koronie królów" można powiedzieć wiele, historycy z pewnością wytknęliby jeszcze sporo błędów. Nie można jednak odmówić telnoweli, że wzbudziła ciekawość. Oglądali ją i ci, którzy na nią czekali i ci, którzy po prostu chcieli ją hejtować. Jacek Kurski więc ma kolejny powód, by się pochwalić. Średnia widownia wyniosła ok 4 mln widzów. Rozgłos zrobił swoje.