"West End" - Piła
Mogło się wydawać, że po kilkunastu sezonach "Kuchennych rewolucji" nic już nie jest w stanie zaskoczyć ani Magdy Gessler, ani widzów. A jednak, restauratorce z Piły ta sztuka się udała. Kuchenna ekspertka odwiedziła lokal "West End", serwujący kuchnię włoską, której - po tym, co zobaczyliśmy na ekranie - chyba nikt nie chciałby spróbować. Apetycznych aromatów ani dań tam nie było, znalazło się za to sporo brudu, ignorancji i bezczelności personelu oraz łez i dramatów. Tam Gessler pojechała przeprowadzić kulinarną rewolucję, a przynajmniej… próbowała.
Właścicielka Monika, poza nieumiejętnym prowadzeniem lokalu oraz brakiem elementarnej wiedzy (pytanie, skąd pochodzi pizza, okazało się dla niej życiową zagadką), borykała się także z problemami osobistymi. Do programu zgłosiła ją zatroskana przyjaciółka, która wiedziała, że pomoc Gessler jest ostatnią szansą dla Moniki i jej lokalu.
Dzień drugi rewolucji przyniósł kolejne "niespodzianki". Inspekcja czystości, nie tylko w kuchni, okazała się dla restauratorki miażdżąca. Brud na kanapie widać było gołym okiem.
-To są plamy sików, spermy, potu, coca-coli czy sosu od pizzy? Przysięgam, w życiu nie usiadłabym na tej kanapie. Pani nie wstyd? - pytała Gessler restauratorkę, którą, jak się potem okazało, trudno było zawstydzić. O wiele łatwiej było za to doprowadzić ją do płaczu. Słysząc od Gessler, że w restauracji panuje syf, a dania są niejadalne, kobieta wpadła w histerię.
Jeszcze mocniej oberwało się kucharce, 25-letniej Darii, która kompletnie nie miała pojęcia o tym, co robi. Gessler porównała jej danie do ekstrementów, w rezultacie doprowadzając do ucieczki sprzed kamery i ostatecznie rzucenia pracy. Odcinek był prawdopodobnie najgorszą antyreklamą, jaką restauracja w Pile mogła sobie zrobić. Świadczy o tym choćby fakt, że po dwóch miesiącach od emisji lokal zamknięto.