Komornik, przekleństwa i oszustwa. Te odcinki "Kuchennych rewolucji" przeszły do historii
Pamiętacie?
Magda Gessler niemal przy każdej okazji podkreśla swoje zasługi dla polskiej gastronomii, a przede wszystkim podupadających restauratorów, którzy zgłaszają się do jej programu. I choć część restauracji po "Kuchennych rewolucjach" rzeczywiście prosperuje lepiej, to są też takie, którym wizyta Gessler nie wyszła na dobre. Wszystkie odcinki łączy jednak fakt, że są one naszpikowane akcją i kontrowersyjnymi historiami bohaterów show.
"Blue Moon" - Wałcz
Takiej rewolucji jeszcze nie było! Wydawało wam się, że Magda Gessler jest w stanie znieść wszystko? Tym razem nawet ona nie była w stanie pomóc właścicielom. A zaczęło się całkiem dobrze…
W Wałczu na restauratorkę czekał "Blue Moon" - lokal urządzony w sposób, który, co prawda, przywodził na myśl klub nocny, a nie miejsce, gdzie można dobrze zjeść i przyjemnie spędzić czas o dowolnej porze dnia. Do tego właściciel, który na początku sprawiał wrażenie człowieka sympatycznego, okazał się zgoła innym człowiekiem. Odkrycie jego prawdziwego "ja" było szokujące. Gessler poszperała w internecie, popytała ekipę, porozmawiała też z byłymi pracownicami "Blue Moon".
Kobiety były rozżalone. Nie podobało im się zachowanie szefa. Andrzej przeklinał, był agresywny i nie płacił za nadgodziny. Praca w lokalu okazała się na tyle stresująca, że kucharki nie zgodziły się na powrót na dawne stanowiska - nawet po namowach Gessler. Niestety, kiedy gwiazda TVN-u opowiedziała Andrzejowi o tym, czego się dowiedziała, ani szef, ani jego żona nie przeprosili. Nie widzieli bowiem niczego złego w swoim zachowaniu i sposobie odnoszenia się do załogi. Właściciel tłumaczył się brakiem urlopu i kłopotami finansowymi (był zadłużony na prawie milion złotych).
Gdy nadszedł czas rewolucji, niespodziewanie pracownice zaczęły się wykłócać z szefostwem przed kamerami. Podobno żona właściciela obiecała dziewczynom, że po programie zrobi im własną rewolucję.
Gdy uczennica poskarżyła się, że szef nie pozwala jej korzystać z pieca, Gessler wybuchła. Nazwała Andrzeja nienormalnym, co okazało się kroplą, która przelała czarę goryczy. Właściciel wyszedł. Emocje sięgnęły zenitu - kobieta krzyczała na Gessler i pracownice, a te odpowiadały tym samym.
Tego było już za wiele. Zdenerwowana restauratorka z hukiem opuściła lokal, a szefowa kazała wszystkim dziewczynom odejść z pracy. - Jesteście chamami - rzuciła jej w twarz kelnerka i nowo mianowana menadżerka Ewelina.
- Właściciel obraził się na swoją własną restaurację, nie chciał ze mną współpracować, po czym wyprosił swój personel. Niektórzy nie dają sobie szans na to, żeby im pomóc - podsumowała przed kamerami Gessler.
"West End" - Piła
Mogło się wydawać, że po kilkunastu sezonach "Kuchennych rewolucji" nic już nie jest w stanie zaskoczyć ani Magdy Gessler, ani widzów. A jednak, restauratorce z Piły ta sztuka się udała. Kuchenna ekspertka odwiedziła lokal "West End", serwujący kuchnię włoską, której - po tym, co zobaczyliśmy na ekranie - chyba nikt nie chciałby spróbować. Apetycznych aromatów ani dań tam nie było, znalazło się za to sporo brudu, ignorancji i bezczelności personelu oraz łez i dramatów. Tam Gessler pojechała przeprowadzić kulinarną rewolucję, a przynajmniej… próbowała.
Właścicielka Monika, poza nieumiejętnym prowadzeniem lokalu oraz brakiem elementarnej wiedzy (pytanie, skąd pochodzi pizza, okazało się dla niej życiową zagadką), borykała się także z problemami osobistymi. Do programu zgłosiła ją zatroskana przyjaciółka, która wiedziała, że pomoc Gessler jest ostatnią szansą dla Moniki i jej lokalu.
Dzień drugi rewolucji przyniósł kolejne "niespodzianki". Inspekcja czystości, nie tylko w kuchni, okazała się dla restauratorki miażdżąca. Brud na kanapie widać było gołym okiem.
-To są plamy sików, spermy, potu, coca-coli czy sosu od pizzy? Przysięgam, w życiu nie usiadłabym na tej kanapie. Pani nie wstyd? - pytała Gessler restauratorkę, którą, jak się potem okazało, trudno było zawstydzić. O wiele łatwiej było za to doprowadzić ją do płaczu. Słysząc od Gessler, że w restauracji panuje syf, a dania są niejadalne, kobieta wpadła w histerię.
Jeszcze mocniej oberwało się kucharce, 25-letniej Darii, która kompletnie nie miała pojęcia o tym, co robi. Gessler porównała jej danie do ekstrementów, w rezultacie doprowadzając do ucieczki sprzed kamery i ostatecznie rzucenia pracy. Odcinek był prawdopodobnie najgorszą antyreklamą, jaką restauracja w Pile mogła sobie zrobić. Świadczy o tym choćby fakt, że po dwóch miesiącach od emisji lokal zamknięto.
"Lawendowy Dwór" - Czeladź
W jednym z odcinków Gessler pojawiła się w "Lawendowym Dworze" w Czeladzi. Postanowiła przetestować, a ostatecznie odmienić prowansalską restaurację ulokowaną nie we Francji, a w polskim Zagłębiu. Ku zdziwieniu Gessler pełna lawendowych bukietów i prowansalskich dodatków kawiarnio-herbaciarnia, w której (tak, tak!) serwowano dania kuchni z całego świata w swojej karcie nie miała ani jednego prowansalskiego smakołyku.
- Naprawdę to jakaś ściema. Co to kurde jest? - Gessler nie wierzyła w to, co oglądała. Karta dań absolutnie nie pasowała do prowansalskiego wnętrza. Co ciekawe, 36-letni właściciel i zarazem szef kuchni Marcin o typowych dla tamtego obszaru posiłkach nie miał bladego pojęcia. Gessler nie mogła wybaczyć mu ignorancji. Ta w połączeniu z arogancją dawała mieszankę wybuchową.
Gessler wkroczyła do lokalu z impetem. Już kilka niewinnych słów z jej strony poskutkowało łzami u kelnerki. Później na oczach właścicieli wyrzuciła czajnik, po jakimś czasie rzuciła też sałatką, aż wreszcie oblała gospodarza wodą. Nie wszyscy wytrzymaliby podobne gesty nawet ze strony autorytetu. Wśród tej grupy znalazł się szef kuchni, który miał wysokie mniemanie o swoim talencie i umiejętnościach.
Zdenerwowana Gessler nie starała się nawet okiełznać emocji. W efekcie doprowadziła Małgorzatę do płaczu, a Marcina zmusiła do wyjścia. - Sam się udupiasz. Jesteś ciapciakiem. Czemu jesteście nieaktywni intelektualnie? - pytała poirytowana ekspertka.
W końcu Małgosia zwierzyła się z ciężkiej choroby (problemy z jelitem grubym) i problemów ze zdrowiem z dzieckiem. Dopiero wtedy gwiazda TVN złagodniała i doprowadziła rewolucję do końca.
"Stella Cafe" - Lębork
Prawdziwą wisienką na tym telewizyjnym torcie, był odcinek nagrywany w Lęborku. Gessler od początku nie miała łatwego zadania. Jedzenie w restauracji "Stella Cafe" faktycznie nie nadawało się do konsumpcji. Prowadząca programu tak się zdenerwowała, że rzuciła przygotowanym dla niej posiłkiem w personel. Atmosferę w restauracji zaogniła relacja między właścicielką lokalu i jej synem, który nie potrafił się z nią porozumieć. Ale to nie wszystkie "rewelacje".
Podczas kręcenia odcinka okazało się, że lęborska restauracja "Stella Cafe" zadłużona jest w sumie na kilkadziesiąt tysięcy złotych. Gessler miała pomóc jej wyjść z tarapatów, ale interwencja urzędników przekreśliła szansę na szczęśliwy finał.
Co więcej, komornik okleił specjalnymi nalepkami nie tylko całe wyposażenie restauracji, ale też sprzęt ekipy programu. Z takimi problemami współpracownicy Gessler jeszcze nigdy nie mieli do czynienia. Doszło do tego, że musiała interweniować... lęborska policja! Sytuacja była już tak nerwowa, że właścicielka restauracji zasłabła. Trzeba było wezwać pogotowie, które zabrało ją do lęborskiego szpitala. Pani Stanisława nie była w stanie poradzić sobie z nawarstwiającymi się problemami.
Choć zadłużona na 70 tys. zł restauracja musiała upaść, można powiedzieć, że rewolucja zakończyła się pomyślnie, przynajmniej dla syna właścicielki. Świetny kucharz otrzymał pracę w lokalu, w którym wcześniej gościła Magda Gessler ze swoim programem.