Bardziej wpływowa niż Obajtek. 17 mln Polaków wkrótce się przekona
Dorota Kania została członkiem zarządu i redaktor naczelną wszystkich tytułów należących do Polska Press, po tym jak od niemieckiego wydawcy odkupił je prezes PKN Orlen Daniel Obajtek. Jedni gratulują jej kariery, inni uznają za pracownika aparatu propagandy PiS.
Redaktor Dorota Kania jest teraz jedną z najbardziej wpływowych osób na rynku polskich mediów, ponieważ pod jej skrzydłami znalazło się 20 gazet regionalnych (m.in. "Dziennik Bałtycki", "Dziennik Łódzki", "Dziennik Zachodni", "Gazeta Krakowska", "Głos Wielkopolski", "Nowa Trybuna Opolska" czy "Głos Pomorza"), a także dodatki telewizyjne oraz lokalne serwisy internetowe. W sumie z tych gazet i ich portali korzysta około 17 mln czytelników.
Kim jest nowa redaktor naczelna Polska Press, która wkrótce będzie decydować o tym, co przeczytają i czego dowiedzą się miliony Polaków i Polek z mediów regionalnych?
Kania to długoletnia dziennikarka i redaktorka, która pracowała dotąd w "Super Expressie", "Życiu", "Życiu Warszawy" i tygodniku "Wprost".
Później znalazła się w ekipie programu "Misja Specjalna" Anity Gargas nadawanego w TVP, a jeszcze później związała się z mediami Tomasza Sakiewicza: "Gazetą Polską", gdzie była szefową działu krajowego, oraz Telewizją Republika, której była redaktor naczelną.
Tomasz Sakiewicz: - Z okazji mianowania naszej koleżanki Doroty Kani redaktorem naczelnym Polska Press serdecznie dziękujemy jej za kierowanie Telewizją Republika i działem krajowym "Gazety Polskiej Codziennie" oraz bycie wicenaczelną portalu Niezalezna.pl. Liczymy, że zaistnieje możliwość, by w przyszłości nasza współpraca była kontynuowana. Dziś życzymy Dorocie samych sukcesów.
Tomasz Lis: "Kania to oficer polityczny PiS"
Dziennikarka znana jest jako współautorka cyklu bestsellerowych książek "Resortowe dzieci", które pisała wraz z Jerzym Targalskim i Maciejem Maroszem.
W pierwszej z nich, z 2013 r., wydanej przez Frondę, autorzy, w tym Kania, napisali, że znani polscy dziennikarze, tacy jak np. Adam Michnik, Tomasz Lis, Moniak Olejnik i Jacek Żakowski, zrobili rzekomo kariery w III RP, bo byli dziećmi czy krewnymi wysoko postawionych współpracowników SB, czy też prominentnych działaczy PZPR. Stąd miano resortowych dzieci.
Książka została zrecenzowana przez wszystkie znaczące polskie media. Media liberalne pisały, że to "szambo i łajdactwo", a te prawicowe, że to ważna książka pokazująca realne zjawisko.
Jedna z bohaterek książki jest Monika Olejnik z TVN, która tak kwestionowała tezy stawiane przez Kanię w książce:
- Kania nie może się zdecydować, czy mój ojciec był pułkownikiem czy majorem. W co drugim zdaniu albo go degraduje, albo mu daje stopień wyżej. Nigdy nie byłam w żadnej organizacji partyjnej - ani w PZPR, ani w ZSMP. Wszystko, co mam, zawdzięczam sobie, tylko sobie, swojej ambicji oraz ciężkiej pracy. Autorów tej książki nie nazywam dziennikarzami. To żałośni frustraci robiący biznes na kłamstwach.
Jerzy Baczyński, redaktor naczelny "Polityki", uznał, że "wytknięcie wszystkich popełnionych w książce nadużyć wymagałoby setek stron sprostowań i komentarzy, co technicznie jest niewykonalne".
Nie obyło się bez procesu sądowego. Okładka książki pokazywała bowiem twarze opisanych osób, w tym Jacka Żakowskiego, publicysty "Polityki". Ten wystąpił do sądu o zakaz rozpowszechniania książki z jego wizerunkiem na okładce. Wygrał, ponieważ sąd uznał, że w publikacji "nie ma żadnych dowodów na związki Żakowskiego z komunistyczną władzą lub ówczesnymi służbami specjalnymi". Wydawca musiał zasłonić jego wizerunek.
Zapytałem Jacka Żakowskiego, jak dziś ocenia nominację Doroty Kani na naczelną Polska Press.
Żakowski: - Obajtek ostentacyjnie wybrał osobę znaną z nieuczciwego dziennikarstwa. Autorzy umieścili wtedy moje zdjęcia na okładce książki, tłumacząc w sądzie, że nie jestem dosłownie dzieckiem resortowym, ale mam "mentalność resortową". Ale żadnych faktów nie przedstawili.
Tomasz Lis, również opisany przez autorów "Resortowych dzieci", ma o Kani jasne zdanie: - To nie jest dziennikarka, tylko oficer polityczny PiS-u na odcinku medialnym. Specjalistka od oszczerstw i insynuacji.
Jednak Lis nie pozwał autorów oraz wydawcy za "Resortowe dzieci". Jak tłumaczy WP:
- Nie pozwałem ich, bo nie miałem tyle czasu i pieniędzy, żeby ich za wszystkie kłamstwa i brednie pozywać. Tym bardziej że dostałem świadectwo patriotyzmu od samego Bronisława Wildsteina, który publicznie powiedział, że "Lis oczywiście żadnym resortowym dzieckiem nie jest i pisanie, że jest, to bzdura". Po co mi orzeczenie zwykłego sądu, jak mam werdykt sądu najwyższego?
Tomasz Wołek, redaktor naczelny dziennika "Życie", gdzie Dorota Kania pracowała na przełomie lat 90. i 2000., ocenia:
- Jej teksty lustracyjne były ohydne. Insynuacje, szukanie haków na ludzi, babranie się w nieczystościach - to mówi o jej charakterze. W wymiarze ludzkim napełnia mnie to odrazą.
Za to Joanna Lichocka, dziś posłanka PiS, a przedtem dziennikarka, która pracowała z Kanią w "Życiu", "Gazecie Polskiej Codziennie" i TV Republika, nie może się nowej naczelnej Polska Press nachwalić:
Lichocka: - Nasze drogi się stykały, bo zawsze byłyśmy w dziennikarstwie po stronie niekomunistycznej. Kania to jedna z najlepszych dziennikarek w Polsce, pracowita, odważna i bezkompromisowa. Przynosiła dużo newsów i publikowała je jako pierwsza. Jej seria "Resortowe dzieci" pokazała umocowanie medialnych i biznesowych elit III RP w dawnych służbach specjalnych PRL. Dopiero Dorota odważyła się to opisać. To ona naruszyła tabu i pokazała Polakom, z kim mamy do czynienia, jeśli chodzi o tzw. elity. Myślę, że teraz będzie atakowana. Ruch Polska Press, żeby ja wziąć na pokład, jest świetny.
Dwa lata więzienia i zwycięska apelacja
W 2015 r. sąd pierwszej instancji skazał Dorotę Kanię na dwa lata więzienia w zawieszeniu za sprawę z 2006 r., kiedy to Kania - jak wynikało z zarzutów prokuratury - miała powołać się na wpływy w instytucji państwowej w celu uzyskania korzyści majątkowej.
Chodziło o sprawę siedzącego wtedy w areszcie przedsiębiorcy i lobbysty Marka Dochnala. Prokuratura oskarżyła Kanię, że ta zaproponowała żonie Dochnala transakcję: w zamian za pożyczkę w sumie około 270 tys. zł Kania miała użyć swoich wpływów dziennikarskich i towarzyskich w celu wpłynięcia na wysoko postawionych polityków PiS, aby Dochnal został zwolniony z aresztu.
Sprawę ujawnił sam Dochnal, gdy wyszedł na wolność w 2008 r.
Kania twierdziła, że sprawa ma charakter polityczny, mający na celu zdeprecjonowanie jej jako dziennikarza.
W 2016 r. sąd apelacyjny, uwzględniając apelację Doroty Kani, uniewinnił ją.
Sąd uznał wtedy, że co prawda dziennikarka wzięła pieniądze od Dochnala (a później je oddała), ale nie była skorumpowana, bo nie uzależniała swoich artykułów o nim od tego, czy dostanie te pieniądze. To była bardziej przyjacielska pożyczka niż łapówka - uznał sąd.
Jacek Żakowski: - Ale przecież dziennikarz nie może brać pieniędzy od osób, które są bohaterami jego tekstów. Pan może pożyczyć ode mnie albo ja od pana, ale jako dziennikarze nie możemy pożyczać od Macierewicza czy Dochnala.
Sąd apelacyjny uznał jednak, że nie leży w jego kompetencjach ocenianie moralnej postawy oskarżonej i jej etyki jako dziennikarki.
Czuchnowski: "Ocaliła ją 'Gazeta Polska'"
Jaką więc Kania jest dziennikarką?
Tomasz Wołek, były naczelny "Życia" w latach 1996-2002:
- W "Życiu" zajmowała się tekstami policyjnymi i śledczymi. Niczym specjalnym się nie wyróżniała. Pamiętam, że podczas wyjazdu służbowego została poszarpana przez Romów, bo nie podobały się im jej teksty o ich organizacji. Poruszone środowisko ujęło się wtedy za nią.
Łukasz Warzecha, publicysta, pracował z Dorotą Kanią w "Życiu" Wołka.
- Pamiętam ją jako dociekliwą osobę, piszącą dobre teksty. Ale wtedy była to inna osoba niż dziś. "Życie" skupiało dziennikarzy o konserwatywnych poglądach, ale Dorota nie była osobą zamkniętą czy zideologizowaną. Okazuje się jednak, że ludzie się zmieniają. Dziś jest bardziej pracownikiem aparatu propagandy niż dziennikarką. Nie ona jedna. To jest jednak zawodowa degeneracja.
- Czy może pan dać przykład? - pytam.
- Dorota Kania pracuje m.in. w PolskimRadiu24 i ja kompletnie nie akceptuję jednostronnego sposobu prowadzenia wywiadów, jaki ona stosuje - mówi Łukasz Warzecha.
Warzecha mówi, że Kania się zmieniła. Jak? Cofnijmy się do początków jej pracy w "Super Expressie".
W połowie lat 90. był to tabloid z ambicjami. W dziale krajowym pracowali m.in. Wojciech Czuchnowski (dziś "Wyborcza"), Bertold Kittel (dziś TVN), Grażyna Zawadka (dziś "Rzeczpospolita") i właśnie Dorota Kania.
Dziennikarz pragnący zachować anonimowość: - Pamiętam ją z tamtej redakcji. Kania stanowiła duet dziennikarski z Zawadką. Duet polegał na tym, że Kania słabo pisała, więc teksty tworzyła przede wszystkim Zawadka [Zawadka nie chciała się wypowiadać w tym tekście – przyp. red.].
- A Kania? - pytam.
- Kania krzyczała: "Jest afera!" na cały newsroom. Pytaliśmy: "Jaka?". Ona krzyczała: "Jeszcze nie wiem, ale jadę po kwity". I rzeczywiście przywoziła te kwity. Potrafiła przynosić informacje, zajmowała się reporterką policyjną i sądową.
- Miała sprecyzowane przekonania polityczne? – pytam byłego dziennikarza "Super Expressu".
- Absolutnie żadnych. Nazywaliśmy ją "ciotką", bo była miła i safandułowata. Życzliwa i pomocna. Pamiętam jeszcze, że miała problemy finansowe, bo musiała wydawać na drogą rehabilitację jednego z członków rodziny.
- Dlaczego więc później skręciła politycznie w prawo? - pytam.
Mój rozmówca tłumaczy: - Po aferze z Markiem Dochnalem znalazła się środowiskowym marginesie. Nikt jej nie chciał zatrudnić. "Gazeta Polska" była jedyną redakcją, która ją przytuliła.
Wojciech Czuchnowski, dziś dziennikarz "Gazety Wyborczej" który również pracował z Dorotą Kanią w "Super Expressie" i "Życiu", potwierdza:
- "Gazeta Polska" ocaliła jej życie. Dlatego ona dziś jest wobec nich taka lojalna.
- A wcześniej? - pytam.
- Kiedy zaczynaliśmy w "Super Expressie" w 1995 r. nie było jeszcze takiej polaryzacji w społeczeństwie, a dziennikarze byli raczej antylewicowi, bo rządził SLD i triumfował Kwaśniewski - mówi Czuchnowski.
- Robiliśmy dobre dziennikarstwo śledcze, a naszym działem kierowała Maria Leśnikowska - wspomina Czuchnowski. - Dorota Kania była młodą matką, która borykała się z wieloma trudnościami. Wszyscy sobie pomagaliśmy, choćby finansowo. Staraliśmy się patrzeć na nią troskliwie.
Czy rzeczywiście był kłopot z jakością jej tekstów?
- Kania pisała wtedy w duecie z Zawadką albo Bertoldem Kittlem, a Leśnikowska te teksty redagowała. Mieliśmy w naszej grupie niepisaną umowę, że tekstów Doroty nie czyta nikt spoza naszej grupy, bo one się nie nadawały do druku. Ona nie potrafiła stworzyć logicznego wywodu. To były teksty na poziomie brudnopisu. Jak jej tekst czytał inny redaktor, to dostawał zawału.
- Czyli była słabą dziennikarką? - pytam.
Czuchnowski: - Nie. Trwała wtedy wojna gangów, Pruszków-Wołomin, trup ścielił się gęsto, a ona miała dojścia, przynosiła dobre informacje. Ale nie umiała napisać z tego dobrego tekstu. W tym sensie nie była kompletna.
Bertold Kittel (dziś TVN): - Pracowałem z nią w "Super Expressie". Wesoła, lubiana, nie opier... się. Wyjeżdżała w teren, nie siedziała w redakcji na czterech literach. Brała dużo delegacji. Redagowanie tekstów jest rzeczą wtórną; ważne, żeby było co redagować, a ona przywoziła ciekawe tematy. Lubiłem ją. Nie pamiętam, żeby przyklejała się do polityków. Tworzyliśmy paczkę reporterską, chodziliśmy razem na obiady do stołówki. Miała dużo na barkach: ciężką sytuację rodzinną plus wymagającą pracę, której była oddana.
Czuchnowski mówi, że pamięta kilka wpadek dziennikarskich Doroty Kani.
- Napisała np. tekst o mecenasie Edwardzie Wende, w którym zarzuciła mu, że w latach 80. bronił morderców księdza Popiełuszki. Wende napisał sprostowanie, że to nie do końca prawda, ponieważ było dokładnie odwrotnie: był pełnomocnikiem rodziny księdza Popiełuszki. Była o to straszna awantura w redakcji.
- Pamiętam też jej pseudośledczy tekst w "Życiu Warszawy", gdzie pisała, że ABW zatrzymała Wietnamczyków planujących zamachy na ważne obiekty w Warszawie. Dowód? Robili sobie zdjęcia przed Pałacem Kultury. Okazało się, że to turyści. Kania szukała sensacji i zbytnio wierzyła informacjom ze służb.
- Miała też tekst atakujący Chińczyków i Wietnamczyków, że rzekomo jedzą psy i rozpętała na nich straszną nagonkę - wspomina Czuchnowski. - Zaliczała kilka takich fakapów [ang. wstydliwych wpadek, tu: błędów w sztuce dziennikarskiej - przyp. red.].
Ludzie, którzy z nią pracowali wspominają, że często była pod kreską finansową.
Czuchnowski: - Raz się wkurzyła i okupowała gabinet prezesa "Życia", domagając się zaległej pensji. Tu akurat miała rację.
Zlustrowali mu tatę
Czuchnowski mówi, że nawet kiedy ich drogi zawodowe się rozeszły, bo Kania poszła z "Życia" do "Wprost", a on do "Wyborczej", dalej mieli dobre relacje:
- Pożyczaliśmy sobie pieniądze i wymienialiśmy się informacjami.
Kiedy nastąpił przełom?
- Kiedy ona zajęła się lustracją i robiła filmy u Anity Gargas w "Misji specjalnej" w TVP - wspomina Czuchnowski. - Napisałem złośliwą recenzję jednego z tych filmów. Akurat byłem w Morskim Oku na urlopie z żoną i nagle dzwoni Kania. Powiedziała mi tylko: -Ty ch…, ty skur… i się rozłączyła.
- I zaraz potem zaatakowała mnie i moją żonę w "Gazecie Polskiej". Zabolało, bo dotąd byliśmy przyjaciółmi. Wtedy, w mojej ocenie, całkowicie zostawiła dziennikarstwo i stała się pracownikiem frontu ideologicznego.
Czuchnowski dodaje, że został też bohaterem jednego z tekstów w książce "Resortowe dzieci" oraz artykułu w "Gazecie Polskiej":
- Dorota Kania i Maciej Marosz mieli świetne łącze z IPN. Otwieram pewnego dnia "Gazetę Polską" a tam zdjęcie mojego starego i tekst, jaki to był z niego komuch, jak wyjeżdżał na kontrakty w czasach PRL i jak wychował mnie na komucha. To mną wstrząsnęło, bo tata porzucił mnie, kiedy byłem dzieckiem i widziałem go może pięć razy w życiu.
Jak Czuchnowski ocenia mianowanie Doroty Kani na redaktor naczelną Polska Press?
- PiS mógł znaleźć kogoś bez tak paskudnego bagażu. Są po prawej stronie ludzie, którzy trzymają jakiś poziom, jak Tomasz Wróblewski, Agnieszka Romaszewska, Paweł Fąfara czy Igor Janke. A to, że wybrali ją, to demonstracja siły: my możemy wszystko, więc nawet tak skompromitowaną przez aferę z Dochnalem osobę postawimy na czele 20 polskich gazet. Widać potrzebują na tym stanowisku osoby, która wykona każde polityczne polecenie. To wyraźny triumf środowiska "Gazety Polskiej" i Sakiewicza.
Kania: "Nie pożyczyłam pieniędzy"
Skontaktowaliśmy się z Dorotą Kanią. Wysłaliśmy jej pytania o życie zawodowe.
Dostaliśmy odpowiedź: "Jeżeli pan opublikuje tekst według wysłanych mi pytań, radzę poszukać dobrego adwokata. Bo świadków na powielane kłamstwa pan nie znajdzie".
W kolejnym mailu do redakcji WP Dorota Kania zaprzecza, że wzięła pożyczkę do rodziny Dochnala.
Dorota Kania: "Nie pożyczyłam pieniędzy od rodziny Dochnalów. Nie pisałam korzystnych dla M. Dochnala tekstów, wręcz przeciwnie. Jeżeli znajdzie pan jakikolwiek pozytywny tekst mojego autorstwa, proszę podesłać skan".
(Prokuratura oskarżyła Kanię w 2009 r., że "publikując w prasie artykuły korzystne dla Dochnala, Kania doprowadziła do przeniesienia śledztw przeciwko Dochnalowi do Katowic").
Kania odnosi się też do zarzutów, że miała mieć kłopoty z pisaniem tekstów w "Super Expressie" czy "Życiu".
Kania pisze do WP: "Nie zajął się pan moim dorobkiem, a jedynie pisze pan w pytaniach bliżej nieokreślone zarzuty. Gdyby zadał pan sobie choć trochę trudu, dowiedziałby się, że w czasie pracy w 'Super Expressie' byłam wielokrotnie nagradzana za teksty śledcze; w 'Życiu Warszawy' otrzymałam tytuł Dziennikarza Roku; w 'Życiu' byłam nominowana do Grand Press (dziennikarstwo śledcze). Dla ułatwienia podsyłam biogram".
Biogram wysłany nam przez Kanię publikujemy niżej:
"Noblistka zapomniała, że ojciec był w PZPR"
W zeszłym roku, na 7. rocznicę powstania Telewizji Republika, prezes PiS Jarosław Kaczyński dziękował redaktor naczelnej Dorocie Kani za "codzienną pracę w służbie prawdy i wolnej myśli".
Być może prezes PiS docenił fakt, że w 2019 r. Kania zlustrowała m.in. ojca Olgi Tokarczuk, Józefa Tokarczuka, twierdząc, że był "ważną personą w PZPR". Tokarczuk był nauczycielem tańca na Lubuskim Uniwersytecie Ludowym.
Jak będzie wyglądała Polska Press pod rządami Kani?
Nowa redaktor naczelna powiedziała Wirtualnym Mediom:
- Stawiam przed sobą zadanie doprowadzić do tego, żeby Polska Press była najważniejszym, opiniotwórczym ośrodkiem medialnym w Polsce. Widzę ogromny potencjał w gazetach należących do Polska Press. Sama nie pochodzę z Warszawy, wiem, jak ważne dla osób mieszkających w różnych regionach Polski są gazety, serwisy, media lokalne, z informacjami z regionu, a nie tylko z Warszawy. Stawiam na dziennikarzy bardzo zaangażowanych w swoich regionach.
- Na razie nie mam żadnych planów na temat roszad - dodała.