Karol Strasburger zdradził kulisy i tajemnice kultowej "Familiady"
Wirtualna Polska: Obecnie oglądać można pana w serialu "Pierwsza miłość". Jak rozwinie się wątek ekranowego Karola Wekslera?
Karol Strasburger: Tego niestety nie wiem, bo scenarzyści tworzą moją rolę na bieżąco. Nie zdradzają swoich planów, zatem dla mnie jest to takie samo zaskoczenie jak i dla widzów. Znając jednak charakter postaci, na pewno zostanę uwikłany w jakieś niebanalne wątki.
11.08.2016 | aktual.: 11.08.2016 14:31
Na ekranie pokazał pan swoją mniej znaną stronę. Grany przez pana bohater ma spore kontakty w przestępczym światku. Przed kamerami nie zawsze był pan tak sympatyczny jak w rzeczywistości. Czy lubi pan role odbiegające od pana wizerunku?
Tak, bardzo lubię, bo dla aktora jest to wyzwanie. Pojawia się wtedy możliwość kreacji kogoś innego. Od początku budujemy postać w kwestii sposobu gestykulacji, poruszania się, mimiki, charakterystycznego zachowania czy sposobu komunikacji. To wzbogaca rolę i daje samemu aktorowi szansę pokazania swoich możliwości. Z drugiej strony takie odmienne role budują w mentalności widzów nasz obraz nie jako osoby prywatnej, a jako postaci. Często zatem, gdy spotykamy się z fanami serialu czy filmu w realnym życiu, bywają sytuacje, gdy podchodzą do nas, aktorów i pytają np. "Kiedy w końcu pan dopadnie tego...?", "Dlaczego pan tak traktuje ludzi?", "Jak pan może pozwalać córce spotykać się z takim draniem?" (śmiech). Są zatem dwie strony medalu, bo im nasza postać ma czarniejszy charakter, tym istnieje większe prawdopodobieństwo, że będziemy z nią utożsamiani przez widzów, którzy nie znają nas od tej prywatnej strony.
Od kilkunastu lat nie pojawił się pan na dużym ekranie. Czy nie tęskni pan za planem filmowym?
Nie tęsknię za planem jako takim, bo jestem przecież na nim cały czas, ale oczywiście, jeżeli tylko pojawi się dla mnie ciekawa propozycja, to chętnie zagram w filmie kinowym. Zatem jak najbardziej jestem otwarty na nowe wyzwania.
Choć ma pan na koncie liczne kreacje aktorskie, które stworzył pan przez lata kariery, to jednak rola sympatycznego gospodarza "Familiady" przyniosła panu największą popularność i sympatię widzów. Nie żałuje pan takiego zaszufladkowania?
Niczego nie żałuję i myślę, że w pierwszej kolejności popularność przyniosły mi role filmowe w produkcjach "Agent nr 1", "Karino", "Polskie drogi" czy "Noce i dnie". Nie czuję się zaszufladkowany, bo jednak role w ww. filmach są rolami bardzo zapamiętanymi. Oczywiście dzięki "Familiadzie" poznało mnie także młodsze pokolenie i dla nich, rzeczywiście, kojarzę się przede wszystkim jako gospodarz programu niż aktor. Ale to też miłe (śmiech). Z drugiej strony gram przecież w serialu "Pierwsza miłość". Dodatkowo, wciąż na antenie telewizji emitowane są filmy, w jakich grałem, więc ci, którzy nie znali mnie od strony aktorskiej, mają wciąż szansę poznać tę drugą stronę mojej pracy zawodowej. Prowadzenie programu to coś zupełnie innego niż granie roli teatralnej czy filmowej. Tu jest się sobą i nie tworzy się żadnej roli.
Na czym, według pana, polega fenomen "Familiady", która na ekranach gości już od ponad 20 lat?
Jestem dumny, że od 22 lat program cieszy się uznaniem. Na początku czułem tremę, myślałem, że rolę gospodarza mogę zagrać - w końcu jestem aktorem. Szybko zrozumiałem, że to nie jest dobry pomysł i muszę być po prostu sobą. Sądzę także, że czas działa na korzyść programu. Stałem się dojrzalszy, spokojniejszy, wypracowałem własny styl. Nie mam scenariusza, nikt nie pisze dla mnie tekstów, które mam wypowiedzieć. Wszystko dzieje się na żywo, a widzowie siedzący przed telewizorami mogą współuczestniczyć w programie. Trzeba mieć dystans do siebie, ale i pobudzić uczestników teleturnieju do naturalnej aktywności, rozluźnić ich, pożartować, dać szansę pokazania się z fajnej, naturalnej strony. Widzom widocznie podoba się to, co robię i to, że nikogo w tym programie nie udajemy.
W jaki sposób radzi pan sobie z rutyną w pracy? Czy w ogóle można mówić o rutynie w telewizji?
Jeżeli rutyną nazwiemy doświadczenie, to tylko pomaga w pracy i motywuje. Moją pracę traktuje jak pasję, zatem negatywnego znaczenia tego słowa nie znam.
Jakie największe wpadki przydarzyły się na planie "Familiady"?
Nie istnieje taka wpadka, jakiej nie wychwyciłby internet (śmiech). Większość zabawnych sytuacji dotyczy kreatywnych odpowiedzi uczestników programu i takie sytuacje będą zawsze miały miejsce w "Familiadzie", bo nie ukrywajmy, że stres, obecność kamer czy ograniczenie czasu na odpowiedź mają znaczący wpływ na zwykłe, ludzkie pomyłki. Trzeba im to wybaczyć i zrozumieć. Mnie zdarzyła się ostatnio bardzo zabawna sytuacja, w której w finałowym momencie programu zadałem pytanie uczestniczce: "Co odpowiadamy, gdy nie usłyszymy zadanego pytania?". Ona słusznie odpowiedziała: "Jeszcze raz", a ja zrozumiałem jej odpowiedź jako prośbę o powtórzenie pytania i śmiało zadałem je ponownie, zamiast uznać jej odpowiedź jako wiążącą (śmiech). Oczywiście moją wpadkę szeroko komentowały portale, a ja sam miałem długo z tego świetny ubaw.
Wielu widzów nurtuje to pytanie: czy mógłby pan uchylić rąbka tajemnicy i zdradzić, kim są ankietowani, którzy odpowiadają na pytania przed programem?
Oczywiście. Są to rodziny, które zgłaszają swój udział do programu i w procesie wstępnych eliminacji odpowiadają na pytania próbne. Od niedawna zaprosiliśmy do tworzenia programu szersze grono ankietowanych. Są nimi internauci, w większości fani programu. Nasze ankieterki zadają pytania także telefonicznie, a jeżdżąc po Polsce zadają czasem pytania osobom spotkanym na ulicy. Staramy się dotrzeć zarówno do młodszych jak i starszych, a także po równo do kobiet i mężczyzn. Za każdym razem jest to grupa 100 osób.
Co pan sądzi o ostatnich głośnych zmianach i niekiedy zaskakujących decyzjach nowej władzy w Telewizji Polskiej?
Proszę wybaczyć, ale będąc od lat związanym z TVP, niezręcznie jest mi wydawać jakiekolwiek opinie na ten temat.
Rozumiem. A czy czuje pan oddech młodszej konkurencji na plecach? Nie obawia się pan o swoją pozycję w TVP?
Nigdy nie czułem i nie dawano mi odczuć, iż ta współpraca mogłaby się zakończyć. Myślę, że przez tyle lat wypracowaliśmy relację opartą na zaufaniu. Żadna ze stron nigdy nie zawiodła, a to cenna wartość. Poza tym, jednym z warunków, jakie obowiązywały przy rozpoczęciu mojej współpracy z "Familiadą" był fakt, że osoba prowadząca zostaje do końca.
Czy nie myślał pan kiedykolwiek o rezygnacji z prowadzenia "Familiady" i np. kontynuowania kariery w zupełnie innym programie na antenie konkurencyjnej stacji?
"Familiadę" tworzyłem od samego początku, jestem jej integralną częścią. Bardzo cenię sobie zespół, z jakim mam przyjemność pracować do dziś, bo tworzą go naprawdę fantastyczni fachowcy. Program traktuję jak jedną z moich najlepszych pasji i staram się zawsze dawać z siebie 100 procent wszystkich emocji i wartości, jakie finalnie budują program takim, jaki widzowie znają. Zatem nawet przez chwilę moje myśli nie były skierowane w stronę rozważań o jakiejkolwiek zmianie.
Dlaczego widzowie nie mają okazji oglądać pana w programach, w których występują gwiazdy i celebryci np. "Taniec z gwiazdami"? Trudno bowiem uwierzyć, że nigdy nie otrzymał pan żadnej propozycji tego typu.
Dostawałem propozycje do wielu show z udziałem artystów, ale z wyboru nie chce brać udziału w niektórych programach. Z mojego punktu widzenia ani nie są związane z uprawianymi przeze mnie dyscyplinami sportowymi, ani z pasjami, ani też nie dają mi niczego pozytywnego, czego ja nie mógłbym dać widzom w inny sposób. Nie zamykam się absolutnie na propozycje i myślę, że kiedyś przyjdzie taki moment, w którym skorzystam z zaproszenia. Staram się jednak rozsądnie dobierać oferty, a te, z których nie korzystam, pozostawiam tymczasem do zagospodarowania młodszym kolegom "po fachu" (śmiech).
Zobacz także: #gwiazdy: Karol Strasburger chciałby znów się zakochać