"Kariera Nikodema Dyzmy": Grażyna Barszczewska - dla niej mężczyźni tracili głowę
Nie wykorzystuje "znanej twarzy" w zwykłych sprawach, na ulicę i na scenę nie boi się wyjść bez makijażu. Pokazuje, że piękno nie ma wieku. Grażyna Barszczewska świętuje w tym roku 69. urodziny i pokazuje, że recepta na zachowanie młodego ducha jest prostsza, niż mogłoby się wydawać.
Co połączyło ją z kolegą z planu?
Związała się z aktorstwem na przekór wszystkim
Początkowo myślała o karierze muzycznej. Uczyła się nawet gry na pianinie. Sił w aktorstwie postanowiła spróbować za namową wychowawczyni z liceum. Zdała do warszawskiej PWST, ale po roku skreślono ją z listy studentów. Nie poddała się i zdała do szkoły aktorskiej w Krakowie.
Nie było jej łatwo. Wielu twierdziło, że nie poradzi sobie w branży, że jest za słaba, za delikatna, że jej forma ekspresji nadaje się tylko na kameralne sceny. Ona jest szybko przekuła swoje słabości w atuty. Role, które jej powierzano, grała na swoją nutę, a to w niedalekiej przyszłości bardzo się jej opłaciło.
Nina przyniosła jej popularność
W młodości często broniła się przed rolami amantek. Wydawać by się mogło, że uroda nieco jej przeszkadzała. Barszczewska chciała udowadniać, że oprócz delikatnych kobiet potrafi odgrywać wyraziste postaci. To postrzeganie siebie zmieniła na planie "Kariery Nikodema Dyzmy". Początkowo nie chciała zagrać Niny, ale ostatecznie dała się przekonać.
- Jan Rybkowski powiedział mi, mrużąc po swojemu oko: "Pani to nie jest normalna amantka, pani to jest taka amantka z pieprzem". I właśnie chyba ów "pieprz" mnie skusił najbardziej - mówiła w jednym z wywiadów.
Cała Polska tym żyła
Rola w hicie otworzyła jej drogę do kariery, a także splotła jej los z losem Romana Wilhelmiego. Widzowie jednak żyli nie tylko serialem, ale także doniesieniami na temat romansu aktorskiej pary. Nietrudno było zauważyć, że pomiędzy gwiazdami iskrzyło nie tylko na ekranie.
Chociaż nigdy tego nie potwierdzili, mówiło się, że łączy ich coś więcej niż przyjaźń.
- Romek był czarusiem, potrafił być fantastycznym kompanem - wspominała Barszczewska w wywiadzie dla "Dziennika Polskiego".
Lubi role charakterystyczne
Od tamtej pory Grażyna Barszczewska powtarzała, że lubi grać postaci charakterystyczne, nie zawsze wzbudzające tylko pozytywne emocje, ale takie, które zapadały w pamięć na długo. Wiele lat później fani polskich seriali mogli zobaczyć ją w roli Eugenii Piecuch z "Plebanii". Jako nieco apodyktyczna, nadopiekuńcza matka doprowadzała syna i synową do szewskiej pasji, ale potrafiła też nieraz okazać wiele troski i miłości. To z kolei zapewniło jej sympatię widzów na długie lata.
Choć w dorobku ma już kilkadziesiąt ról filmowych i serialowych, to wydaje się, że jej żywiołem wciąż jest teatr. To tam może pofolgować swojemu poczuciu humoru i zamiłowaniu do kabaretu, ale też spełnić się w rolach dramatycznych. Można ją zobaczyć głównie w teatrach warszawskich, szczególnie Teatrze Polskim, ale i Teatrze Syrena czy Teatrze Ateneum, w sztukach takich, jak "Burza", "Królowa Śniegu", "Dziewczynki" czy "Niepokorni.ru".
Długo szukała miłości
Życie uczuciowe Barszczewskiej było równie interesujące jak jej kariera. Najpierw związała się z jednym ze swoich scenicznych partnerów, Jerzym Szmidtem. Urodziła mu syna Jarosława i wydawało się, że tworzą piękną parę. Podobno to Szmidt odszedł, wściekły i sfrustrowany, że jego partnerka spełnia się zawodowo, a on musi się prosić o role.
Po tym rozstaniu Barszczewska wciąż wdawała się w romanse z artystami. Ten z reżyserem Januszem Warmińskim skończył się jej przymusowym odejściem z teatru. Aktorka jednak nie cierpiała długo, bo już wtedy znalazła pocieszenie w ramionach Romana Wilhelmiego. Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę, że z głośnego związku ze skłonnym do romansów kobieciarzem nic nie wyjdzie. Odpowiednim mężczyzną okazał się Alfred Andrys, z którym wreszcie zbudowała normalny i trwały związek.
Ma własny ''eliksir młodości''
Mimo mijających lat, prasa i widzowie wciąż zachwycają się urodą aktorki i zastanawiają się, jaki jest jej sekret na zachowanie piękna. Ona zaś nieraz odpierała, że nie robi niczego nadzwyczajnego, nie stosuje cudownych diet, nie uprawia sportów, nie korzysta z usług salonów kosmetycznych. Receptę na młodość ducha i ciała ma zaskakująco prostą.
- Myślę, że moją cudowną maseczką na twarz i ciało jest to, że lubię ludzi. Może nie za wszystkimi przepadam, ale mam wielu przyjaciół, czuję się potrzebna. Nie szkodzę swojemu organizmowi, bo nie mam nałogów. Moimi akumulatorami życiowymi są najbliżsi i mój dom, gdzie znajduję zrozumienie i bezpieczeństwo. Wielką radością i najlepszym odstresowującym programem rozrywkowym są dla mnie wnuczki : Emilka i Hela - powiedziała w wywiadzie dla "Rewii".