Kamery, pot i łzy. Czyli jak zagrałem w serialu paradokumentalnym© WP.PL

Kamery, pot i łzy. Czyli jak zagrałem w serialu paradokumentalnym

28 grudnia 2018

Pozazdrościłem znajomemu, który wystąpił w reklamie i zarobił 12 tysięcy. Tak jak i on poszedłem do agencji castingowej. Tam wykonałem przed kamerą zadanie aktorskie. Zrobiłem to z ogromnym zaangażowaniem, tak ogromnym, że przerwano mi, zanim skończyłem. Wróciłem do domu z poczuciem straty 12 tysięcy, tak silnym, że musiałem to z siebie wyrzucić. Biedniejszy o 12 tysięcy, chciałem o wszystkim zapomnieć, ale nieoczekiwanie, telefon zadzwonił.

Bez nazwisk

Miła pani z agencji castingowej zaproponowała mi rolę policjanta w popularnym serialu paradokumentalnym, w którym trzeba było wypowiedzieć pięć zdań. Stawka: kilkadziesiąt złotych. Nie, zupełnie nie o to mi chodziło, więc dziękuję, ale miła pani zachęca: zdjęcia od ósmej do dziesiątej, pieniądze do ręki na planie, to szybki zarobek – przekonuje. To do mnie nie trafia, ale ciekawość robi swoje.

Jak to wszystko wygląda? Czemu ludzie chcą grać w takich serialach? Czy nie boją się kompromitacji przez brak umiejętności i toporność tych produkcji? Ja boję się kompromitacji, więc zadaje pytanie czy moje nazwisko byłoby w napisach końcowych? Pani rozbawionym tonem wyjaśnia, że przecież to serial paradokumentalny, występują w nim nie aktorzy, lecz autentyczni ludzie, żadnych nazwisk. To pachnie taką partyzantką, że ciekawość zwycięża.

Filmowa partyzantka

Nie dostaje adresu, tylko miejsce spotkania: "na tyle ogródków działkowych" przy pewnej ulicy na jednym z warszawskich blokowisk. Zapowiada się naprawdę ciekawie. O siódmej trzydzieści dołączam do ludzi zgromadzonych na trawniku pod gołym niebem. Dobrze, że nie pada. Jest wczesna jesień, ale zapowiada się gorący dzień. Mimo wrażenia jakiejś filmowej partyzantki jest ciężarówka z charakteryzatornią, ciężarówka z toaletami oraz stół ze śniadaniem, przy którym poznaję pozostałych członków ekipy.

Okazuje się, że nikt nie powiedział mi, że mam przyjść ubrany "na policjanta w cywilu". Przyszedłem w krótkich spodenkach. Dostaje spodnie z ciężarówki z charakteryzatornią. Znoszone, niewyprane. Staram się przekonać sam siebie, że to oznaka profesjonalizmu: kostium przepracowanego policjanta wtapiającego się szary tłum. Jednak niezbyt mi to wychodzi i próbuje dojrzeć czy kierowca czytający gazetę w ciężarówce z charakteryzatornią ma spodnie czy nie.

Odtwórcy

Ponieważ jest to serial paradokumentalny, aktorów-amatorów nazywa się tu odtwórcami i nie dostają oni tantiem za emisje odcinka z ich udziałem w telewizji, co wszystkim poza nimi samymi bardzo się opłaca, a ich samych jak widać nie odstrasza. Jeden z odtwórców ubolewa, że po raz dziewiąty został obsadzony jako policjant, że nigdy nie zagrał innej roli. Zakładam więc, że chodzi tu bardziej o marzenia o aktorstwie niż o pieniądze. Okazuje się, że nie.

Mój rozmówca występuje tylko po to, żeby dorobić. Zdaje sobie sprawę, że stawki są niskie, ale przyznaje też, że zazwyczaj w czasie zdjęć oficjalnie jest też w swojej "normalnej" pracy, więc w sumie nie najgorzej na tym wychodzi. Siedząca obok nas kobieta również oświadcza, że "jest teraz w pracy, ale wyszła do lekarza". Nie oceniam, jestem pod wrażeniem kreatywności odtwórców, jak pięknie potrafią sobie to wszystko zorganizować. Wiedziałem, że na takim planie to niejednego można się nauczyć.

Ważne sprawy

Miłą atmosferę psuje przyjazd Odtwórcy w Dresie, który przyjechał w innym dresie niż wczoraj, co uniemożliwi zmontowanie zdjęć z dwóch dni. Odtwórca zapytany, czemu nie zrobił tego, o co był proszony, odpowiada krótko i rzeczowo: "miał ważniejsze sprawy na głowie". A było tak miło! Współczuję całej ekipie.

Ostrą wymianę zdań przerywa przybycie na plan Odtwórcy Głównego Bohatera, który porusza się z trudem, a na nodze ma gips. Gips, którego wczoraj nie miał. Katastrofa, jaką był niewłaściwy dres, schodzi na drugi plan. Sytuacja jest trudna, ale reżyserka (nazywana tutaj realizatorką) decyduje żeby spróbować zmienić sceny tak, aby główny bohater nie chodził, a zdjęcia spróbować zrobić tak, żeby nie pokazać gipsu. Ekipa wyrusza na plan. Pieszo.

Przepraszam, czy tu kręcą?

Plan zdjęciowy to przeciętne prywatne mieszkanie znajdujące się blisko miejsca zbiórki. Właściciele mieszkania mają kota, jego jedzenie jest wciąż w misce, obok której postawiono statyw. Osobiste rzeczy właścicieli zdają się leżeć na swoich zwyczajowych miejscach. Czuję jakbym włamał się komuś do mieszkania. Mam wrażenie, że zaraz ktoś z właścicieli wyjdzie z łazienki w ręczniku albo wróci z zakupami i bardzo mocno się zdziwi. Odzywa się dzwonek do drzwi. To jednak tylko dwie nastolatki z sąsiedniego mieszkania, które chciałyby zobaczyć, jak wygląda plan filmowy.

Powinny usłyszeć, że jeśli chcą taki zobaczyć to powinny się na taki udać, bo to, co tu mamy mało go przypomina, ale słyszą, że niestety nie mogą, bo w mieszkaniu jest już i tak ciasno i duszno. Akurat to jest zgodne z prawdą. Odtwórcy ról, ekipa, lampy, statywy, podglądy, mikrofony, jest naprawdę ciasno. Nie można otworzyć okna, ponieważ każdy głośniejszy dźwięk z zewnątrz psuje ujęcie. Jest więc duszno i gorąco, a po plamach potu na koszulkach operatora, oświetlacza i mikrofoniarza widać jak ciężko pracują.

Pani się nie nauczyła!

Jednak upał i zaduch najbardziej doskwiera chyba odtwórczyni, która nagrywa w przedpokoju tak zwaną "setkę", czyli wypowiedź wprost do kamery, w której komentuje, a przynajmniej próbuje komentować, wydarzenia z poprzedniej sceny. Próby te są rozpaczliwe, ponieważ odtwórczyni za każdym razem myli się w tekście. Script, czyli osoba, która pilnuje, żeby wszystko odbyło się i zostało powiedziane tak jak w scenariuszu ciągle ją poprawia. Pomyłki wydają się nieznaczące, tym bardziej, że tekst brzmi jak parodia autentycznej wypowiedzi. Reżyserka w końcu traci cierpliwość "Pani nie nauczyła się tekstu!".

Jak w szkole

Odtwórczyni broni się, że uczyła się, umiała. Czuję się jakbym znowu był w szkole. Bo emocje są prawdziwe i coraz silniejsze. Łzy w jej oczach są prawdziwe, zdenerwowanie reżyserki prawdziwe. Szeptem powtarzam swoje pięć zdań, żeby tylko się nie pomylić. Nie chcę znowu być w szkole. Przypomina mi się przysłowie: ciekawość to pierwszy stopień do piekła.

Przysłowie i obawa okazują się prorocze. Przed kamerą, w świetle reflektorów, z mikroportem i całą ekipą skoncentrowaną na mnie czuję się jak w szkole. Nie mylę się w kwestiach, ale podobno mówię za cicho, chociaż wydaje mi się, że mówię głośno. Nie stresuje się jak nieprzygotowany uczeń wywołany do odpowiedzi, ale jak uczeń zmuszony do wystąpienia na akademii, który się do tego zupełnie nie nadaje. Który czuje, że zaraz cała aula wybuchnie śmiechem. Pocę się.

Coś grać

Zaczynam mówić naprawdę głośno, ale brzmię podobno niewyraźnie. Dziwię się, bo przecież nie mam wady wymowy. Staram się mówić zrozumiale i zaczynam rozumieć, czemu aktorzy-amatorzy z tak wielkim pietyzmem wymawiają wszystkie "ą" i "ę". Czemu brzmią tak sztucznie, jak ja teraz - oni też starają się mówić wyraźnie. Ja staram się tak bardzo, że psuje kolejne duble; raz staje w złym miejscu, raz staje pod złym kątem, raz patrzę w łzą stronę, raz niezgrabnie wyjmuje i odbezpieczam pistolet, potem robię to drugi raz i trzeci. Kiedy w końcu wszystko mi się udaje w kadr wchodzi mikrofon, potem ktoś z ekipy wchodzi w kadr, potem gaśnie reflektor. Niech to się wreszcie skończy!

Po kolejnym dublu reżyserka rzuca do mnie: "No ale niech pan coś gra". Szkoda, że nie mówi co, a kamera startuje do kolejnego dubla i pada "akcja!". Mówię wszystko wyraźniej, głośniej, wszystko robię mocniej, bardziej, prawdziwiej. I słyszę sam siebie, widzę sam siebie: ten charakterystyczny fałsz amatora w paradokumencie. I w końcu cięcie, kamera stop. "Mamy to, dziękujemy". Ja również dziękuję. Dołączyłem do panteonu sławy, na szczycie którego stoi "mięsny jeż".

Ciężkie pieniądze

Idąc do agencji castingowej miałem nadzieję zarobić ciężkie pieniądze. I w pewnym sensie to się spełniło. Trzymając parę banknotów o niskich nominałach czuję, że to jedne z najciężej zarobionych pieniędzy w moim życiu. Stres i poczucie, że robi się coś, czego się nie potrafi było naprawdę okropne. Takiej porażki nie osłodzą nawet tantiemy. Nieoczekiwanie zaczynam pałać sympatią do wszystkich, którzy się takiego wyzwania podjęli. W porównaniu do leżenia na kanapie i oglądania tych seriali to jest naprawdę coś. Niech żyje "mięsny jeż"!

Źródło artykułu:WP Teleshow
Komentarze (239)