Kameralny dramat o zombie
Wydawałoby się, że z opowieści o pladze zombie i ludziach, którym udało się przetrwać kataklizm, nie da się już zbyt wiele wycisnąć. Scenarzysta Robert Kirkman pokazuje, że ze sterty zużytych kliszy i utartych schematów da się sklecić piekielnie dobry komiks, trzymający w napięciu przez kolejne dziewięć tomów. Pomysł na "Żywe Trupy" jest prosty. Świat, który znamy nie istnieje - nie ma państw, władzy, rządów, policji, społeczeństwa. Pozostał jedynie głód zombiaków, które nieustannie polują na ludzi. I oto mamy grupkę ocalałych, którym do tej pory w nierównej walce z nieumarłymi sprzyjało szczęście. Udało im się przeżyć. Wciąż jednak muszą uciekać, kryć się przed krwiożerczymi stworami i starać się żyć normalnie w świecie pełnym śmierci. Przyjaźnić się, kochać, śmiać, wychowywać dzieci. Nie jest łatwo, bo często przetrwanie wymaga podejmowania trudnych decyzji, których także nie brakuje w tomie ósmym ("Stworzeni by cierpieć") i dziewiątym ("Tu pozostaniemy"). W pierwszym z nich konflikt między grupą Ricka
a Gubernatorem doczekał się wreszcie rozwiązania, w drugim natomiast pojawi się nadzieja, na rozwiązanie zagadki pojawienia się nieumarłych.
12.03.2010 | aktual.: 29.10.2013 16:14
Największą bolączką popularnych amerykańskich serii komiksowych (i nie tylko) jest status quo. Nieważne, jakie perypetie scenarzysta przygotował dla swojego bohatera, bo i tak wiadomo, że wszystko w końcu wróci do punktu wyjścia, doprawione ewentualnie jakąś drobną modyfikacją.Z każdej kabały wyjdzie cało, na każdego przeciwnika wreszcie znajdzie sposób, słowem - nie ma takiej przeszkody, której nie można by w końcu pokonać. W myśl tej zasady dziesięcioleciami ciągną się superbohaterskie opery mydlane, w których na przykład Spider-Man, mimo, że okazywał się klonem, był żonatym trzydziestolatkiem i nauczycielem, w końcu zawsze kończył, jako fajtłapowaty dwudziestolatek z problemami sercowymi i kiepską robotą. Nieco inaczej jest z tytułami firmowanymi logiem Vertigo, które z reguły mają swój początek, rozwinięcie i finał. Tak było w przypadku takich serii, jak "Sandman", "Kaznodzieja", "100 Naboi", "Y: Ostatni z mężczyzn" czy "Lucyfer".
Wydawałoby się, że cieszące się uznaniem polskiego czytelnika ,,Żywe Trupy" (w oryginale wydawane przez Image Comics) należą do tej drugiej grupy. W świecie opanowanym przez krwiożercze zombie żaden z bohaterów nie może być pewny jutra. Robert Kirkman jest jednym z najlepszych scenarzystów pracujących w amerykańskim mainstreamie, umie świetnie prowadzić fabułę. Nie boi się radykalnych rozwiązań, wyśmienicie dozuje napięcie (choć cliffhangery pomiędzy kolejnymi tomami zaczynają męczyć), umie zaskoczyć swojego czytelnika. A kiedy wydaje się, że już wyczerpał swój zasób sztuczek, wykręca taki numer, jak w ósmym tomie. Byłem przekonany, że od dziewiątego albumu seria pójdzie w zupełnie odmiennym i świetnie zapowiadającym się kierunku. Niestety, rewolucji nie było, a status quo został podtrzymany.Na szczęście nowy cel podróży ekipy Ricka daje nadzieje na nieco dramaturgii.
Chyba już nigdy nie pogodzę się ze zmianą rysownika, która nastąpiła w drugim wydaniu zbiorczym serii, kiedy znakomitego Tonyego Moore
a zastąpił ledwie przeciętny Charlie Adlard. O jego kresce nie da się powiedzieć więcej niż to, że jest poprawna i nie przeszkadza w lekturze. Brytyjski artysta, który komiksowe szlify zdobywał na łamach magazynu "2000 AD" i "Judge Dredd Magazine" nie potrafił zrobić na mnie wrażenie. I już chyba nigdy mu się to nie uda.
Wbrew tytułowi "Żywe Trupy" nie są opowieścią stricte o zombiakach. To historia o zwykłych ludziach i ich beznadziejnej walce o przeżycie. Bliższa smutnemu, kameralnemu dramatowi jednostek skazanych na śmierć. Podana w przystępnej, wręcz rozrywkowej komiksowej formie, wciąga bez reszty. Połykając kolejne strony nie zwraca się uwagi na niezbyt dobrze napisane dialogi i irytujące motywy rodem z opery mydlanej, tylko chce się wiedzieć "co będzie dalej?". A przecież o to właśnie chodzi w przypadku seriali.