Kacper Kuszewski: „Nie mam na imię Marek”
Wywiad
Jak bardzo różnisz się od postaci, którą grasz w serialu? Tam wcielasz się w rolę ojca, męża, a prywatnie?
Różnię się od mojego bohatera wszystkim. On się urodził na wsi, ja w mieście. On uczył się w zawodówce samochodowej, a ja w szkole muzycznej (przez 12 lat) i skończyłem studia wyższe. Mieszkam w stolicy, jestem artystą i uprawiam nietypowy zawód, a on żyje spokojnie na wsi.
Nie zaprzeczysz jednak, że ciągle jesteś porównywany do postaci, którą grasz?
Już się przyzwyczaiłem, że często słyszę: „Panie Marku, pan musi tę swoją córkę do porządku przywołać”. Od tylu lat goszczę w domach widzów, że niektórzy traktują mnie niemal jak członka rodziny. Wydaje im się, że znają doskonale mnie i moje życie. Rozumiem to. Zdumiewa mnie natomiast, że również osoby ze środowiska aktorskiego i filmowego mają wyobrażenie o mnie całkowicie ukształtowane na postawie bohatera, którego gram w serialu. Czyżby nie wiedzieli, co to jest aktorstwo?! Kiedy poznają prawdziwego mnie, zwykle są bardzo zaskoczeni.
Często to się zdarza?
Tak było na przykład w „Tańcu z gwiazdami”, w „Jak oni śpiewają” czy po premierze spektaklu „Berlin, czwarta rano”. Przychodzili do mnie zdumieni współpracownicy i mówili: „Nie wiedzieliśmy, że ty masz takie poczucie humoru, umiesz się tak wygłupiać, jesteś taki wyluzowany”. Wszyscy myślą, że jestem tak samo poważny, zwykły i trochę nudny, jak mój serialowy bohater.
Jesteś rozpoznawalny. Bywa to czasami irytujące? Zdarzyła się jakaś zaskakująca sytuacja z tym związana?
Irytuje mnie, kiedy ludzie na mój widok wołają na ulicy albo w sklepie: „Ej, patrzcie! To ten, no, jak mu tam, z tego serialu”. Nie lubię, kiedy traktują mnie jak obiekt, z którym trzeba sobie zrobić zdjęcie lub dostać autograf na byle świstku (właściwie nie wiadomo, po co). Zdarzają się też miłe sytuacje, czasem bardzo zaskakujące. Jakiś czas temu pojechałem na wakacje do Kostaryki i wybrałem się na spływ górską rzeką w takiej wielkiej dętce (tubing). Kiedy już szliśmy małą grupką w stronę rzeki, nasz przewodnik, Kostarykańczyk (mieszkaniec sąsiedniej wioski), popatrzył na mnie i powiedział: „Ja cię znam, ty jesteś aktorem”. Oniemiałem. Myślę sobie, no nie, przecież w Kostaryce chyba nikt nie ogląda „M jak miłość”. A on mówi: „Ja cię znam. Ty grałeś w filmie „Karol. Człowiek, który został papieżem”, postać, która się nazywała Witold Brożek”. Wymówił to imię i nazwisko po polsku i to był szok. Okazało się, że był wielkim miłośnikiem Jana Pawła II, więc kiedy ukazał się polski film o papieżu, obejrzał go kilka razy i zapamiętał mnie, chociaż moja rola tam była maleńka. Tym razem to ja chciałem sobie z nim zrobić zdjęcie, na pamiątkę (śmiech).