Kącik serialowego zabójcy: Barbara Mostowiak, Prezydent Polski
My, Polacy, lubimy narzekać na nasze seriale. Że kiepskie. Że wtórne. Że nieudolnie kopiują zachodnie wzorce. Ale tak naprawdę mają z nami o wiele więcej wspólnego niż chcielibyśmy przyznać. Są odbiciem naszych gustów. Portretują nas - czasami karykaturalnie, częściej realistycznie, zawsze trochę pokracznie. Łatwo w nich więc odnaleźć Polskę. A przecież teraz, gdy trwa kampania wyborcza, wszyscy tej Polski szukamy. Więc powiedz mi, jaki serial oglądasz, a powiem Ci, jakiej Polski chcesz.
Najwięcej głosów zebrał Bronisław Komorowski. I choć wydawałoby się, że kandydatowi Platformy Obywatelskiej najbliżej do "Familiady" (zwłaszcza w kwestii poczucia humoru i przekazu prorodzinnego) proponuję nieco inny typ - "Barwy szczęścia". Serial niby liberalny, bo jedna z bohaterek chodziła z czarnym, ale jednak konserwatywny, bo koniec końców z nim zerwała. Niby bardziej miejski, a akcja co i rusz powraca na jakąś wieś, polską arkadię, gdzie prości Polacy są szczęśliwi i prawdziwi niczym rodzina marszałka przy wspólnym obiedzie. Przez moment można by się nawet pokusić o porównanie Komorowskiego do równie pociesznego i nierozgarniętego Lucjana Mostowiaka z "M jak Miłość", jednak byłby to trop błędny - Mostowiakowie są zbyt tradycjonalistyczni, to jednak jest PiS.
24.06.2010 14:20
Jest też w szacownym marszałku coś z Ferdka Kiepskiego. Ta swojskość, jowialność, sarmacka fantazja, nawet wąs zadziorny. No i przede wszystkim, są obaj ucieleśnieniem polskości. Być może nie tej najbardziej medialnej, w wykonaniu Oliviera Janiaka i Kuby Wojewódzkiego, ale wciąż naszej, krajowej, czystej, sielskiej i szlacheckiej, za którą tęsknimy rozmawiając nocami przy wódce o pięknych czasach, gdy nasi dziadowie polowali na obiad.
Ale publiczna telewizja wspiera obu głównych kandydatów. Przecież co wieczór puszcza "M jak Miłość". A Kaczyński odnalazłby się w "M jak Miłość" szybciej niż Stefan Muller w Prusach Wschodnich. Bo, wyłączając oczywiste różnice, kandydat Prawa i Sprawiedliwości to wypisz wymaluj Barbara Mostowiak. To samo czujne spojrzenie, ta sama zmarszczka na czole, gdy swoim krzywda się dzieje, ta sama determinacja by bronić najbliższych - nieważne Rodzina to czy Ojczyna! To też najbardziej patriotyczny z polskich seriali. Wspierający tradycyjne wartości, wiernie walczący o jedność rodziny, do obrzydzenia staropolski - z całym szafarzem staropolskich cnót i zachowań. To serial, gdzie nawet aktor gej, gra heteroseksualnego Don Juana. Ba, znalazłyby się i wątki bardziej aktualne. Przecież postać Jaroszego, to niemal Józef Oleksy - kiedyś główna postać negatywna, dziś Nasz Lewicowy Przyjaciel.
Fanów "Rancza" nie mogły też zadziwić ostatnie tendencje pacyfistyczne prezesa Kaczyńskiego. Bo przecież od dawna kochają serial, który udowadnia, że najważniejsza w Polsce jest zgoda. Choćby i sytuacja była tragiczna, choćby brat-komuch stanął naprzeciw brata-księdza. Nie ma takiej złej siły, której nie można pokonać w imię kochającej wszystkich IV Rzeczpospolitej.
I szkoda tylko, że w ostatnich tygodniach na dalszy plan zszedł Zbigniew Ziobro - niegdyś jeden z najbardziej wpływowych polityków PiS. Widać spindoktorom pana prezesa zabrakło wyobraźni. A wystarczyło pogłówkować, pomyśleć, obejrzeć choć jeden odcinek "Ojca Mateusza" - przygód prawego Polaka i katolika, sandomierskiego szeryfa w sutannie. Już widzę byłego Ministra Sprawiedliwości jak patroluje Ojczyznę na swoim rowerku. Tylko koloratki brak. Ale zdaniem wielu komentatorów największym wygranym wyborów jest nie Komorowski czy Kaczyński, a Grzegorz Napieralski. Radziłbym jednak ostrożność. Telewizja zna wiele sukcesów w tym stylu. Specjalizuje się w nich ostatnio TVN, który wypuścił "Klub Szalonych Dziewic" i "Usta Usta". Seriale, podobnie jak Napieralski, odniosły ograniczony sukces, ale szybko stały się banalne i widzowie się od nich odwrócili. Jak długo bowiem można się zachwycać udawaną świeżością? Jak długo można wierzyć w polski "Seks w wielkim mieście", czy polskiego Baraka Obamę? Jak długo oglądać
można serial o seksie, w którym o seksie niewiele się mówi, czy lubić lewicowego polityka, który z rzadka wspomina o państwie laickim?
Ale może jestem tylko czarnowidzem. Wszak wiele podróbek się w Polsce przyjęło. Być może kandydatowi SLD uda się przekonać rodaków, że jest poważnym politykiem, tak jak twórcom "Magdy M" udało się przekonać miliony, że oglądają "Ally McBeal".
Żadnego problemu nie mam za to ze zrozumieniem popularności Janusza Korwin-Mikkego. Jest w Polsce mała, ale wierna grupa miłośników absurdalnego humoru. To oni, fani "Camera Café" czy "Grzesznych i Bogatych", głosowali na kandydata Wolności i Praworządności. Tak jak niegdyś doceniali rozmowy Tomasza Kota i Piotra Pręgowskiego przy automacie do kawy, tak dziś polubili równie absurdalne monologi Korwin-Mikkego o przywróceniu kary chłosty, czy zbrojnym przejęciu władzy.
Nie dziwcie się zatem, że z Korwin-Mikkem przegrał Waldemar Pawlak - postawił na nie tego konia. Polacy znudzeni są "Złotopolskimi", nie przekonuje ich nawet fakt, że lecą od zawsze. Dość mają też chłopskiej epopei szefa PSL. Nawet jego wyborcy wiedzą, że przetrwa, po cóż więc na niego głosować? Wszak, co by się nie działo, kto by w Telewizji Publicznej nie rządził, widzowie i tak mogą być pewni, że co niedzielę poleci nudziarstwo o Złotopolicach, a Waldemar Pawlak znajdzie sobie miejsce w Sejmie.
I szkoda tylko, że tych serialowych podobieństw nie dostrzegają sami kandydaci. Być może zorientowaliby się, że Polacy, zamiast kolejnych odcinków "Na dobre i na złe" woleliby drugi sezon "Ekipy", bo wciąż żyją w trzeciej, najgorszej serii "Pitbulla".
Tomasz Pstrągowski
Komiksomania.pl