K3 - odsłona 15. Macieja Prożalskiego
Okres świąteczno-noworoczny powinien służyć przede wszystkim na odpoczynek i relaks, co w moim odczuciu wiąże się z nadrobieniem zaległości w lekturze oraz leniwemu oglądaniu różnej maści filmów. Niestety nic bardziej mylnego, ponieważ przez gonitwę z jednej rodzinnej wigilii na drugą, degustacje wysokoprocentowych trunków w gronie bliższych i dalszych znajomych okazuje się, że tak naprawdę jak zwykle nie ma chwili na ten świąteczny relaks. I tak oszukuję się każdego roku, i każdego roku na półce z nieprzeczytanymi komiksami rośnie sterta albumów i zeszytów czekających na swą kolej, a na półce z nieobejrzanymi filmami zaczyna brakować już miejsca. Jednak zawsze uda się wyrwać z tego rodzinno-świątecznego szaleństwa i rzucić przynajmniej okiem w innym kierunku niż na choinkę lub wigilijnego karpia. Jako, że rzucanie okiem ma to do siebie, że trwać za długo nie może, to udało się mi nim rzucić na opowiastki, powiedzmy, objętościowo uboższe od opasły tomiszczy, które już zbierają kurz na wspomnianej wcześniej
półce z nieprzeczytanymi komiksami.
I tak, nie mogłem powstrzymać oczu od rzucania się na ,,Łaumę" KRLa. Bo graficznie nie dość, że ciekawie wygląda, to przy bliższym poznaniu okazuje się, że wybrana przez Karola stylistyka z bezwzględną perfekcją wypracowana była właśnie do tej historii. Tutaj wszystko współgra, uzupełnia się, przez co ten niezbyt długi komiks zapada w pamięć, jako naprawdę kawał dobrej roboty. Na pozór prosta historyjka o dziewczynce biegającej zimą po lesie dzięki mistycznym wątkom, sprawnej narracji i wielkiemu wyczuciu autora w tworzeniu obrazkowych opowieści przeradza się w komiks ciepły, ciekawy i przede wszystkim po prostu dobry. Cholernie dobry. A dodatkowo tak skonstruowany, że od pierwszej kartki, od samego początku jest w nim coś, co trzyma czytelnika aż do samego końca. Końca, który w takich opowieściach przychodzi zdecydowanie zbyt wcześnie.
Drugi rzut okiem padł na albumik Przemka Surmy (tu i ówdzie znanego jako Surpiko) pod wdzięcznym tytułem ,,Hmmarlowe i Niedole Julitty". Tutaj przede wszystkim moją uwagę przykuła strona graficzna. Taka troszkę minimalistyczna, troszkę oldschoolowa, i troszkę cartoonowa zarazem. A to dobrze, ponieważ akurat mi wszystkie te elementy bardzo odpowiadają. Przyznam, że osobiście oczekiwałem troszkę więcej. Troszkę więcej absurdalnego humoru, troszkę więcej błyskotliwych dialogów, i chyba ogólnie troszkę więcej. Ale zawiedziony nie jestem. Po prostu nie jestem trafiony mocno tym komiksem. Ot, fajny, fajny, ale mogło być o niebo lepiej (ba, mogło, znając Surpiko wręcz powinno).
Pod choinką znalazłem między innymi Lucky Luke'a (to zbiorcze wydanie trzech albumów, których tytułów obecnie nie pamiętam, a sam komiks leży gdzieś daleko, a wstawać nie bardzo się mi chce, ale chyba każdy wie, które to przygody dzielnego kowboja mam na myśli). I tutaj wszystko byłoby miło i przyjemnie gdybym w pamięci nie miał kilku innym albumów, które wyszły spod rąk duetu Morris i Gościnny. Albumów, przy których do dzisiaj pamiętam jak zanosiłem się gromkim śmiechem. Teraz jakoś albo na starość zrobiłem się bardziej drętwy, albo zmieniło mi się poczucie humoru, albo (co podejrzewam najbardziej) panowie postawili sobie poprzeczkę innymi tomami tak wysoko, że ciężko ją przeskoczyć. Uczciwie przyznam, że nie wiem jak chronologicznie wypadają trzy historie publikowane w tym zbiorczym wydaniu, ale pewnie to jakieś początki Luke'a, w których nie wszystko było tak idealne jak w późniejszych jego przygodach
Tyle ostatnio zahaczyłem wzrokiem. Mam nadzieję, że niebawem coś większego uda mi się skonsumować, bo głód komiksowych jakoś mam.
Co do filmów to polecę tylko Sherlock'a Holmes'a (bo inne, które ostatnio widziałem musiały być dość mdłe, jako nawet tytułów nie pomnę w chwili obecnej). Bardzo przyjemne to kino akcji, osadzone w ładnym otoczeniu. Zagrane fajnie (w sumie Downey Jr i Law to dobre chłopaki i fach swój znają, o czym niejednokrotnie już przekonywali publiczność, a w duecie naprawdę elegancko się sprawdzili), zmontowane przyzwoicie (widać trochę łapę Ritchie'go, którego fanem nie jestem, ale trzeba mu przyznać, że mu wyszło), szybka akcja, nawet zabawne czasami dialogi, czyli jednym słowem dobre, rozrywkowe kino. A takie lubię, bo lubię się rozerwać, a nie dołować, jak już rzucam się w wir tego multipleksowego szaleństwa z wielką Colą i popcornem w łapie.Tylko fabułka sama w sobie taka, taka... no taka trochę bezsensowna...
To tyle na dziś, pewnie i tak przydługo. Wszystkiego dobrego w nowym roku i w ogóle.
To pisałem ja: empro