Juliusz Braun z Rady Mediów Narodowych: "Jacek Kurski jest nie do ruszenia"
Juliusz Braun przez sześć lat zasiadał, jako przedstawiciel opozycji, w Radzie Mediów Narodowych (RMN). Właśnie kończy się jego kadencja. - W sumie można by przyjąć ustawę, że prezesa TVP powołuje i odwołuje nie Rada Mediów Narodowych, ale Jarosław Kaczyński. Byłoby jaśniej i zgodnie z prawdą - ocenia Braun.
22.07.2022 | aktual.: 22.07.2022 13:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Sebastian Łupak: Po co powstała Rada Mediów Narodowych?
Juliusz Braun: Jest to bardzo wygodne dla Jarosława Kaczyńskiego narzędzie, za pomocą którego może mianować prezesa TVP, Polskiego Radia, PAP oraz prezesów regionalnych spółek Polskiego Radia.
Kaczyńskiego zapewne nie interesuje aż tak bardzo, kto jest prezesem Radia Łódź czy Radia Szczecin - zostawia to lokalnym strukturom PiS. Tam poszczególne frakcje PiS biją się o stołki i stanowiska. Kto ma poparcie lokalnego barona, zostaje prezesem lokalnego radia.
Ale już wybór Jacka Kurskiego na prezesa TVP i jego dalsze pozostawanie na tym stanowisku to jest decyzja Kaczyńskiego.
Przypomnijmy, jak dokonywano wyboru prezesa TVP zanim PiS powołał Radę Mediów Narodowych w 2016 roku.
To był jawny konkurs, transmitowany w internecie, prowadzony przez radę nadzorczą TVP. Długa i skomplikowana procedura. W ostatnim etapie prezesa i zarząd TVP -tak samo zresztą prezesów i zarządy spółek radiowych - powoływała umocowana konstytucyjnie Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji na wniosek rady nadzorczej. Członków rady nadzorczej też powoływała KRRiT, ale kandydaci musieli legitymować się poparciem wyższej uczelni akademickiej.
PiS to zmienił w 2016 roku. Najpierw prezesa TVP wybierał - i w każdej chwili mógł odwołać - minister skarbu. To było gorsze niż w PRL.
Jacka Kurskiego na prezesa TVP mianował w styczniu 2016 roku właśnie minister skarbu Dawid Jackiewicz.
Tak. A potem, żeby stworzyć pozory niezależnych procedur, utworzono w czerwcu 2016 roku Radę Mediów Narodowych. Ona od tego momentu wybiera zarządy i rady nadzorcze mediów publicznych oraz Polskiej Agencji Prasowej.
Na początku rzeczywiście były jakieś pozory demokracji, procedury, publiczne przesłuchania, konkursy - nawet jeśli dawały one z góry przewidziane wyniki.
Jacek Kurski wygrał taki konkurs w październiku 2016 roku. Pokonał wtedy trójkę kandydatów: Agnieszkę Romaszewską, Krzysztofa Skowrońskiego i Bogdana Czajkowskiego. Do końca zresztą były podnoszone wątpliwości, czy prawidłowo złożył dokumenty.
I co było dalej?
Później ta jawność została wyeliminowana, a procedury przestały obowiązywać. Nie ma już publicznych wysłuchań kandydatów. Dziś wszyscy prezesi mediów publicznych są na krótkiej smyczy PiS. Oni nie znają dnia ani godziny, kiedy zostaną odwołani. Boją się, bo każdy z nich może stracić stanowisko.
Tak było np. w przypadku prezesa Radia Łódź. Został odwołany ze stanowiska w kwietniu 2021 roku, a stało się to na wniosek Joanny Lichockiej, nawet poza porządkiem obrad Rady Mediów Narodowych. Natychmiast powołano nowego prezesa, bez żadnych kompetencji w dziedzinie mediów, którego ona zgłosiła na poczekaniu. Dostaliśmy chwilę na zapoznanie się z jego CV.
Podobnie było z prezesem Radia Szczecin. W ramach rozgrywek tamtejszych frakcji PiS wymieniono najpierw prezesa zarządu, a potem przewodniczącego rady nadzorczej. Nie było żadnego konkursu. Gorzej: Rada Mediów Narodowych, głosami przedstawicieli PiS, odrzuciła nawet wniosek o zapoznanie się z sytuacją w spółce. Zapewne znał sytuację przewodniczący Rady Krzysztof Czabański z PiS - i to wystarczało.
Były także dwie próby odwołania Jacka Kurskiego ze stanowiska prezesa TVP.
I obie się nie udały, bo nie życzył sobie tego Jarosław Kaczyński.
Pierwsza w 2016 roku, gdy Rada Mediów Narodowych pod przewodnictwem Krzysztofa Czabańskiego usunęła Kurskiego ze stanowiska. Jak się okazało, tylko na moment. Po paru godzinach został przywrócony. Kurski skutecznie interweniował u prezesa Kaczyńskiego. W rezultacie członkowie PiS, którzy przed południem uważali, że Kurskiego trzeba pilnie odwołać i nawet wskazali jego następcę, już po południu uznali, że ma zostać.
Druga próba, gdy w 2020 roku prezydent Andrzej Duda podpisał ustawę o przekazywaniu TVP dwóch miliardów złotych z budżetu państwa. Duda podpisał tę ustawę, ale postawił warunek: dymisja Kurskiego. I tak się rzeczywiście stało – Kurski został odwołany. W korespondencyjnym głosowaniu wniosek Krzysztofa Czabańskiego o odwołanie Kurskiego przyjęty był jednogłośnie.
Ale po paru dniach Kurski został doradcą zarządu TVP o bardzo szerokich kompetencjach, a kilka tygodni później - tym razem trzema głosami osób z PiS - wrócił na stanowisko prezesa. Zdecydował Kaczyński. A prezydent Duda został zlekceważony, po prostu wymanewrowany.
Czyli Kurski jest nieusuwalny?
Dopóki cieszy się poparciem Kaczyńskiego, nikt go nie ruszy. W sumie można by przyjąć ustawę, że prezesa TVP powołuje i odwołuje nie Rada Mediów Narodowych, ale Jarosław Kaczyński. Byłoby jaśniej i zgodnie z prawdą.
Wracając do Rady Mediów Narodowych: zasiadał pan w niej jako przedstawiciel opozycji, czyli PO, od 2016 roku do teraz. Ale PiS miał w niej trzy głosy – Krzysztofa Czabańskiego, Joanny Lichockiej i Elżbiety Kruk, a opozycja dwa – pana i Roberta Kwiatkowskiego z Lewicy. Wszystkie głosowania przegrywaliście 3:2. Był pan w istocie listkiem figowym dla działań PiS?
Drobna poprawka: byłem powołany przez prezydenta Andrzeja Dudę na wniosek klubu parlamentarnego PO, ale do Platformy nigdy nie należałem, więc nie byłej jej przedstawicielem. Ustawa mówi, że w pełnieniu swojej funkcji członek Rady jest niezależny i ja to traktowałem poważnie.
A jaka była moja rola w Radzie? Po pierwsze nie udawałem, że uczestniczę w podejmowaniu kluczowych decyzji. PiS i tak robił, co chciał, decydując swoimi trzema głosami. Czasem jednak zgłaszałem swoje kandydatury na różne stanowiska. Choć wiedziałem, że moi kandydaci są na przegranej pozycji (oni sami też to wiedzieli), chciałem pokazać, że istnieje lepsza alternatywa dla kandydatów PiS.
A po drugie, i to było najważniejsze, starałem się informować dziennikarzy i opinię publiczną, co się w Radzie dzieje. Pokazywałem nieprawidłowości, naruszanie procedur, działania na skróty. Miałem dostęp do sprawozdań finansowych, informacji i dokumentów. Widziałem, jak się powołuje władze spółek państwowych z pominięciem procedur.
Być może gdy sytuacja się zmieni, to mogą być dowody nawet w sprawach sądowych, jeśli istnieje wątpliwość, czy organy spółek były powoływane i odwoływane zgodnie z prawem. To wszystko musi zostać w końcu rozliczone.
Jak pan się dogadywał z Krzysztofem Czabańskim, prezesem Rady Mediów Narodowych?
Ja go znam jeszcze z czasów opozycji demokratycznej w latach 80. Później Czabański związał się ze środowiskiem Porozumienia Centrum i Jarosława Kaczyńskiego. A w Radzie Mediów Narodowych stał się wykonawcą decyzji partyjnych i wizji prezesa PiS. Żeby odpowiedzieć na pana pytanie: w sprawach merytorycznych, czyli oceny sytuacji w mediach publicznych, niestety się nie dogadywaliśmy.
W przyszłym roku wybory parlamentarne. Jaką funkcję będzie odgrywała TVP w kampanii wyborczej?
Łatwo przewidzieć, że obowiązek bezstronności, zapisany w ustawie, nie będzie realizowany. Będzie emitowana propaganda rządowa, a właściwie partyjna, od rana do wieczora. Głównym narzędziem propagandy będą TVP i Polskie Radio, ale też rozgłośnie lokalne. Myślę, że niedawne zmiany w niektórych radiach regionalnych miały je wzmocnić jako narzędzia propagandy PiS.
Będzie trwało "hybrydowe" fałszowanie wyborów, czyli nie tyle dorzucanie głosów w urnach, ale właśnie propaganda przedwyborcza w mediach publicznych. Trzeba też pamiętać, że PiS zabrał samorządom pieniądze, a teraz – zarówno w TVP, jak i w mediach regionalnych, przejętych przez PiS – będzie mówił, że te samorządy sobie nie radzą.
Rada Mediów Narodowych powinna dalej pracować?
Powinna być bezwzględnie zlikwidowana. Jest nawet senacki projekt ustawy o jej likwidacji, ale pani marszałek Elżbieta Witek nie przewiduje, żeby był rozpatrywany w Sejmie.