Jolanta Kwaśniewska dla WP: Polacy oczekują aktywności Pierwszej Damy, a nie jej milczenia
Jolanta Kwaśniewska, Pierwsza Dama w latach 1995-2005, mówi WP: - Może gdyby Agata Duda była bardziej aktywna, to pensja dla niej byłaby łatwiejsza do zaakceptowania? Zadziwiająca jest jej strategia niewypowiadania się na żaden temat.
19.08.2020 | aktual.: 19.08.2020 17:40
Sebastian Łupak: Co pani sądzi o pomyśle wynagrodzenia dla Pierwszej Damy Agaty Kornhauser-Dudy?
Jolanta Kwaśniewska: Uważam, że jest rzeczą oczywistą konieczność opłacania składek ZUS. Pozbawienie Pierwszej Damy możliwości pracy i niepłacenie składek, w przypadku pani Dudy przez 10 lat, jest nieporozumieniem. Ja opłacałam sobie składki sama i przy mojej wysłudze lat wyszło, że mam 2,5 tysiąca emerytury. Szału nie ma. Dlatego ta kwestia powinna być rozwiązana i nie powinna budzić emocji ani strony rządzącej, ani opozycji.
Ale składki odprowadza się, gdy się pracuje i zarabia…
Trzeba się zastanowić, jak to sensownie zrobić w momencie, kiedy pani Duda nie zarabia. Są osoby zajmujące się prawem pracy, które będą wiedziały, jak to sensownie rozwiązać.
A propozycja pensji w wysokości około 18 tys. zł?
Niech w tej kwestii wypowiedzą się autorytety. Myślę, że bardziej zabolał ludzi sposób, w jaki to zostało przyjęte w Sejmie. Jednego dnia została złożona propozycja, a zaraz potem wszyscy en bloc zagłosowali pod hasłem: "no oczywiście, że chcemy mieć więcej pieniędzy!". To spowodowało tak ogromny ferment.
Czy na świecie to norma, że prezydentowe dostają pensje?
Na ten temat nie mówi się głośno, a ja się nigdy nie dopytywałam, bo nie wypadało. Pierwsza Dama we Francji, pani Macron, jest ubierana przez najlepsze paryskie domy mody, Chanel czy Dior. To już jest ogromne odciążenie jej budżetu.
Z kolei pani Michelle Obama w swoje książce "Becoming" dosyć otwarcie pisze o kwestii finansów. Dokładnie określa rozliczenia w Białym Domu - kto, ile, za co. Tam są jasne zasady. Natomiast gdy sytuacja jest niejasna, jest to źle odczytywane i wokół tego powstają plotki o naginanie prawa i nepotyzmie. Teraz w Polsce, w czasie pandemii, są ważniejsze sprawy, więc trudno o tym dyskutować bez emocji.
Czy bycie prezydentową to praca czy tylko podróże i spotykanie ciekawych ludzi?
Dla mnie te 10 lat to była Wielka Pardubicka. Jak się chce, to pracy jest bez wytchnienia.
W momencie, kiedy weszliśmy w 1995 r. do Pałacu Prezydenckiego, musiałam porządnie zawinąć rękawy, bo nie było nikogo, kto zająłby się zmianami w Pałacu Prezydenckim.
Jakimi zmianami?
Pierwszy miesiąc to było wyszukiwanie przedmiotów, bo chcieliśmy z tego miejsca zrobić dom rodzinny na, jak się okazało, 10 lat. W USA pierwsza para ma określoną kwotę na takie wydatki. U nas tego nie ma. Sprawdzałam więc magazyny w Belwederze czy Otwocku, wyszukiwałam stare meble, które starałam się złożyć w sensowną całość. Spotykałam się z dekoratorami z Teatru Wielkiego i z nimi decydowaliśmy, jakie będą lambrekiny na parterze Pałacu.
Wcześniej było źle?
Była tam taka bylejakość. W momencie, gdy zaczęliśmy jeździć po świecie, wstyd było porównywać, jak wyglądają siedziby innych głów państwa w stosunku do naszej. Starałam się więc jak najmniejszymi środkami stworzyć coś, co wygląda w miarę przyzwoicie. Kupiliśmy zastawy stołowe, poszyliśmy obrusy i zasłony…
Poza dekorowaniem wnętrz prezydentowa może robić coś innego?
23 grudnia 2000 r., bezpośrednio po zaprzysiężeniu, w kostiumie z zaprzysiężenia, z wielkimi koszami pojechałam do pielęgniarek protestujących na ul. Miodowej przed Ministerstwem Zdrowia, ponieważ domagały się godnej płacy i godnego życia. Tak postrzegałam rolę Pierwszej Damy: chciałam być z ludźmi.
Miałam świetnie działające biuro społeczne, którym dowodziła Basia Labuda. Robiłyśmy wielkie kampanie. Ja nie tylko im patronowałam, ale byłam ich inicjatorką. Organizowałyśmy w Pałacu Prezydenckim wielkie konferencje związane z sytuacją osób niepełnosprawnych, z przeciwdziałaniem przemocy wobec kobiet i dzieci. Akcje takie jak Lekarz Przyjacielem Kobiety, gdzie mówiliśmy, jak ważna jest profilaktyka raka piersi. Założona przeze mnie fundacja działa już 23 lata. Zdarzało się, że w szpitalu, na łóżku przeszczepowym szpiku kostnego, ktoś mówił: pani prezydentowo, żyję dzięki pani. W Gdańsku stworzyliśmy Klinikę Onkologii Dziecięcej. To mi dodaje skrzydeł do dziś.
Poza tym przez cały czas jeździłam po Polsce, spotykałam się z ludźmi, rozmawialiśmy na tysiące tematów. Przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, w latach 2003-2004, przekonywaliśmy do akcesji rolników i panie z kół gospodyń wiejskich. To była taka dodatkowa kampania wyborcza.
Do tego dochodziło promowanie Polski na świecie. W miejscu, gdzie ukrywał się Nelson Mandela w RPA, w kościele Regina Mundi w Soweto, jest okno witrażowe, gdzie jest napis: "Małżonka prezydenta Polski, Jolanta Kwaśniewska, takiego a takiego dnia, odsłoniła ten witraż". W Hiszpanii królową Zofię namówiłam, żebyśmy odsłoniły pomnik Chopina w Valldemossie.
Skąd u pani ta chęć działania?
Jeśli mój małżonek został wybrany, dzięki głosom milionów ludzi, na najwyższy z urzędów, to dla mnie to jest służba i powinność, bo to dzięki tym ludziom stałam się Pierwszą Damą. Każdy z nas zapracowuje na dobrą pamięć. Mam wrażenie, że Polacy takiej właśnie aktywności Pierwszej Damy oczekują.
Czy Agata Duda robi za mało?
Ocenę pozostawiam innym. Każdy ma swoją wizję Pierwszej Damy. Oczywiście, że ją obserwuję, jej nieliczne wypowiedzi. To jest milcząca Pierwsza Dama. A milczenie jest podobno złotem. Może w związku z tym ta pensja?
Gdyby Pierwsza Dama była bardziej aktywna, może ta pensja byłaby łatwiejsza do zaakceptowania. Niech pan spojrzy na młode królowe, jak np. królowa Matylda z Belgii. Poznałam ją, gdy była jeszcze księżniczką. Teraz jest normą, że w młodych monarchiach robi się więcej niż kiedyś. To są osoby otwarte, częściej bywają wśród ludzi. Zadziwiające jest w tym kontekście, że nasza Pierwsza Dama przyjęła pozę niewypowiadania się na żaden temat.
W jakich kwestiach mogłaby zabrać głos?
Weźmy przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet. To jest dla mnie niewiarygodne, że Polska próbuje wycofać się z Konwencji Stambulskiej. Dla mnie ta Konwencja była szalenie ważna. W trakcie Kongresów Kobiet zawsze prowadziłam panel związany z przeciwdziałaniem przemocy wobec kobiet.
W tej Konwencji porusza się kwestie zabójstw honorowych w krajach islamskich czy kamieniowania kobiet za niewierność w momencie, gdy kobieta zostaje zgwałcona np. przez własnego stryja. My, jako Pierwsze Damy i królowe, pisałyśmy petycję do Arabii Saudyjskiej. Ja pracowałam w tej sprawie z królową Zofią z Hiszpanii, z królową Paolą z Belgii, z panią Putin, z Bernadette Chirac. Takie wypowiedzi związane z prawami kobiet są od nas oczekiwane. Polacy widzieli mnie przy takich ważnych światowych projektach. Każda z nas ma możliwość zaistnienia.
Trzeba mieć znajomości na świecie…
Zrobiłam w 2000 r. konferencję Keep Children Smiling in the New Millennium, na którą zaprosiłam do Polski małżonki głów państw i szefową UNICEF Carol Bellamy. A kim ja w tamtym czasie byłam? To wymagało gigantycznej pracy, nawiązania wielu kontaktów. Ale wcześniej, w 1998 r., poznałam na pogrzebie Matki Teresy królową Hiszpanii – Zofię. Miałam z nią fajny kontakt, więc poprosiłam ją, żeby w moim imieniu zechciała zaprosić swoje koleżanki do Polski.
Więc Pierwsza Dama ma ogromne możliwości. Może sobie wybrać, o co będzie walczyć. Na przykład, jeśli jest nauczycielką, może wspierać ludzi ze swojego zawodu. Takie są oczekiwania. W czasie strajku nauczycieli w zeszłym roku ja bym maszerowała na przedzie.
Pani działała w kwestii edukacji?
W Kirgistanie, na Cyprze, na Bałkanach, razem z panem Wojciechem Eichelbergerem, zrobiliśmy projekt szkół tolerancji, bo byłam wcześniej w Sarajewie i widziałam ten bałkański konflikt, tę nienawiść, i zastanawiałam się, jak to przełamać.
Zadaniem Pierwszej Damy jest bowiem łączyć, nie dzielić. Pokonać te ogromne rozłamy w narodzie. Gdy my odchodziliśmy, po zaprzysiężeniu Lecha Kaczyńskiego, wierzyliśmy, że Polska stoi na trwałym fundamencie i nikt tego nie zepsuje. Teraz jesteśmy w trudnej sytuacji. Ale nie można tracić nadziei.