Jedliśmy w nowej restauracji Magdy Gessler. Zapowiadało się jak odcinek "Kuchennych rewolucji"
Brak możliwości rezerwacji stolika, zerowy kontakt z menadżerem, przesuwane otwarcie i pierwsi klienci odprawieni z kwitkiem. Tak się zaczęła nasza wizyta w Santo Porto, nowej restauracji Magdy Gessler. Potem czekała na nas niespodzianka.
18.05.2018 | aktual.: 29.05.2018 07:59
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Otwarcie Santo Porto dziennikarze zapowiadali przez kilka dni. W końcu to kolejny lokal słynnej restauratorki. Rozpisywali się o rybach z całego świata, owocach morza z hiszpańskiej Galicji i Asturii, o najlepszych winach, których jeszcze nawet na oczy nie widzieli. My widzieliśmy, próbowaliśmy i zostawiliśmy w restauracji Gessler 120 złotych.
Kichenne rewolucje
Kichenne, bo "kicha" to pierwszy komentarz, który pojawił się na naszych ustach. W dniu otwarcia restauracji (tym mniej oficjalnym, nie dla mediów, a zwykłych Kowalskich) nie działała strona internetowa, nie można było dodzwonić się do restauracji z pytaniem, czy robią rezerwacje stolików, a i informacje podane na fanpage’u Santo Porto były szczątkowe.
Restauracja mieści się w Gdyni, praktycznie w samym centrum – przy ul. Żołnierzy I Armii Wojska Polskiego 10. Jest Biedronka, jest kilka mniejszych knajp, kilka bloków i niedawno powstały apartamentowiec. Dzień wcześniej Gessler w rozmowie z dziennikarzami zapowiadała, że wybrała Gdynię, bo to miasto o "wysokiej kulturze majątkowej". To wszystko sprawiło, że już żegnaliśmy się powoli z pieniędzmi w portfelu i czekaliśmy na mały skandal.
Lokal miał być otwarty punkt 19. Na 20 minut przed otwarciem zebrała się grupa głodnych i ciekawych gości. Pary, małżeństwa, matki z dziećmi na rękach – czuliśmy się prawie jak w filmie Monty Pythona. Słowem: komedia. Niedługo później obsługa poinformowała, że niestety, ale nie są jeszcze gotowi. Oto "Kuchenne rewolucje" na żywo i to w knajpie, która jeszcze się nawet nie otworzyła dla gości.
Tłum szybko się rozszedł, bo nie wszystkim uśmiechało się czekać kolejną godzinę. Ciekawość zwyciężyła – i nasza, i mieszkańców Gdyni. O 20 pod wejściem ustawiła się znów nie taka mała kolejka.
Dorsz, sum i dużo złota
W Santo Porto już od wejścia czuć zapach morza, a od progu gości wita stoisko ze świeżymi rybami i owocami morza, które klienci sami mogą później wybierać. Wnętrze jest skąpane w błękitach, zieleniach, turkusach i złocie. Prawdziwa perełka. Każdy element dekoracji jest idealnie dopasowany. Lustra w masywnych, złotych ramach, dopasowane poduszki, bar wykończony srebrnymi płytkami – już sam wystrój zachęca do tego, żeby posiedzieć dłużej.
Ale najważniejsze to przecież menu!
Goście, którzy zjawili się w restauracji, od razu poszli tropem rybnego menu. Przy stolikach dało się słyszeć, jak zaciekawieni zamawiali jesiotra, dorsza czy turbota. Rybę oczywiście można było zamówić przygotowaną według własnego gustu, ale znacznie ciekawiej było zdać się na doświadczenie szefa kuchni – najlepiej wiedział, która z ryb, i w której formie będzie smakowała najlepiej. Nie brakowało też innych dań – przystawek w różnych wariantach, od past podanych z pieczywem po koktajle z krewetek albo dania główne, np. burgera z tuńczykiem.
I tu wróciły do nas jak bumerang słowa o "wysokiej kulturze majątkowej"… Ceny w karcie nas jednak zaskoczyły. Bardzo przystępne i przede wszystkim – rozsądnie kalkulowane.
Za talerz pełen past rybnych zapłaciliśmy 23 złote. Była pasta z makreli, z podwędzanego pstrąga (najlepsza, chcemy więcej!) i z łososia. Najdroższą przystawką okazały się w karcie kalmary – 59 złotych. Ale owoce morza nigdzie nie należą do najtańszych.
Są sałatki, burgery, dania mięsne – tu ukrywa się najdroższe danie z karty. U Magdy Gessler najwięcej zapłacicie za pieczoną kaczkę faszerowaną podrobami, kopytkami i grzybami. Z portfela ubędzie 68 złotych. Ale przecież tu ryby miały królować – a skoro tak, to musieliśmy spróbować.
Gessler swoją rybą zawstydza wszystkie trójmiejskie smażalnie, które odwiedzają tłumy wygłodniałych turystów każdego lata. Po tej rybie spadną wam klapki ze stóp. Wybraliśmy jesiotra przygotowanego wedle pomysłu kucharza. Delikatnie smażony, bardzo kremowy. Idealne danie, by przekonać się do ryby. I mówimy to z autopsji, bo rybę jadamy tylko wtedy, gdy ktoś wmusi ją nam na rodzinnych imprezach, przekonując, że "zdrowa jest i przecież smaczna".
Jesiotr szybko zniknął z talerza. Cena? 24 złote – liczone na wagę. Ale żeby miał towarzystwo na talerzu, trzeba zapłacić za dodatki. Tu wybraliśmy klasykę, bo pewnie takie właśnie najprostsze dania będą wybierali klienci, by nie zostawić w Santo Porto majątku. Surówka z kiszonej kapusty była za 7 złotych, podobnie jak pieczone ziemniaczki z solą. Główne danie kosztowało nas więc w sumie 38 złotych. Dużo? Nie bardzo, jak na restaurację w centrum miasta, sygnowaną nazwiskiem Gessler i do tego serwującą świeże produkty.
Czas na drugie danie główne.
Swoje miejsce w karcie znalazła także fantastyczna zupa bouillabaisse (czyt. bujabes). Jeśli pamiętacie ją z jednego z odcinków "Kuchennych rewolucji", to w Santo Porto zdecydowanie warto jej spróbować. Sama zupa przygotowana z różnych rodzajów ryb jest niezwykle intensywna w smaku, a podawana z nią smażona ryba i krewetka dosłownie rozpływają się w ustach. Uwierzcie, nawet jeśli trzeba na nią długo czekać, to warto. Taka zupa rybna to prawdziwa kulinarna perełka. Kosztowała nas 32 złote.
Magda boska Gesslerowa
Dodajmy do tego łyżkę dziegciu. Na dania główne czekaliśmy prawie dwie godziny. Była przystawka, były czekadełka, ale trudno się nie zirytować. Ale tu warto zwrócić uwagę, że Gessler przewidziała i takie sytuacje. Tuż przy kuchni (tak, goście mogą podglądać pracę kucharzy zza przeszklonej szyby) stoi stół pełen wędzonych ryb. Za darmo. Marzenie każdego klienta spełnione.
Nie brakuje też pozycji dla łasuchów. Jeśli będziecie mieli jeszcze siłę na desery, spróbujcie waniliowego kremu z cząsteczkami limonki. Słodko-kwaśny deser świetnie orzeźwi was po obfitym w smaki posiłku. Orzeźwi dokładnie za 15 złotych.
- To wszystko, co się dzieje, to dopiero początek. Już od przyszłego tygodnia będzie trochę mniej szaleństwa, spokojniej, praca będzie szła normalnym torem – mówiła w rozmowie z nami Magda Gessler. – Mamy w menu naprawdę fantastyczne ryby, a niebawem będzie można przyjść do nas na pyszną kaczkę czy dziczyznę – dodała.
Mimo tych opisanych minusów wizyta w Santo Porto to prawdziwa przyjemność. Nawet jeśli trzeba poczekać na stolik, czy uzbroić się w cierpliwość przed podaniem dania. Przytulne wnętrze i ciepła atmosfera wam to wynagrodzą. Czekacie za długo? Obsługa zaproponuje wam miłą rekompensatę, dostaniecie np. arbuzowy poncz. Macie wrażenie, że nikt się nie interesuje waszym stolikiem? Jeśli w pobliżu jest Magda Gessler, bądźcie pewni, że to zauważy. Nie zdziwicie się, gdy podejdzie zapytać, czy wszystko w porządku z zamówieniem albo po prostu przysiądzie się i zabawi krótką, miłą rozmową.
Bo w Santo Porto jest prawdziwą panią domu. Wita gości, pilnuje zamówień, poprawia elementy wystroju i sama na oczach klientów doprawia potrawy. Słowem – jest wszędzie. I bardzo dobrze. Który właściciel restauracji daje się oglądać gościom przy pracy albo przedstawia im wspólnika jak dobrym znajomym? Magda Gessler nie rzuca w "rewolucjach" słów na wiatr, naprawdę wyznacza wysokie standardy. Pytanie, jak poradzi sobie restauracja bez Gessler, której oko wypatrzy wszystko, nawet to, że na talerzu jednej z klientek wylądował nie turbot, a jakaś inna ryba? Albo że zabrakło sosu w sałatce? Nieprzesadzone są jednak opowieści o tym, że kontroluje każdy skrawek swoich restauracji. Może za 30 dni trzeba będzie wrócić z kontrolą, tak jak Gessler robi to w "Kuchennych rewolucjach". Ale to już najlepiej ocenią klienci. Besos!