Jarosław Kret komentuje rozstanie z TVP
Prezenter nie ukrywa żalu, że został zwolniony z TVP bez żadnego ostrzeżenia. Z dnia na dzień przestał być twarzą TVP. - Byłem przygotowany na wszystko. Ale chyba nikt nie jest gotowy na to, że nagle wejdą i go zastrzelą. Człowiek wypiera takie dziwne sytuacje ze swojej świadomości. A to jest dziwna sytuacja. - Co więcej, ową dziwną sytuację komentuje na łamach "Faktu" ostro i porównuje ją do… działań bolszewików.
- Powtarza się historia, którą słyszałem jako dziecko od mojej babci. Wyglądała ona tak. Do domu mojej babci weszli bolszewicy, zerwali klepkę, zrobili z niej ognisko, a potem wyrzucili wszystkich z tego domu. I ja się mniej więcej podobnie czuję. Do domu, w którym siedziałem i dobrze się czułem, ktoś wszedł i mnie wyrzucił. (…) Moja babcia nie mogła się z tego otrząsnąć i ja też się trochę nie mogę otrząsnąć z tej bolszewii, której doświadczyłem. Zobaczymy, jak będzie. Ja się nie boję żadnych wyzwań – stwierdził pogodynek.
Przypomnijmy, że choć byłe gwiazdy stacji nie zostały zupełnie bez pracy, bowiem Tadla prowadzi wykłady na uczelni i szkolenia z wystąpień publicznych, a Kret jest podróżnikiem i pisze książki, to przed nimi trudny okres. Po pierwsze, podróże pogodynka są kosztowne. Po drugie, prezenter płaci alimenty na synka z poprzedniego związku. I w końcu po trzecie – para musi spłacać kredyt za dom, który kupiła sobie pod Warszawą. Dlatego też Kret już zapowiada, że jak najszybciej chce wrócić do pracy. Jak sam stwierdził, ktoś musi zarabiać pieniądze.
- Ja nie dostałem żadnego wypowiedzenia, nie byłem na etacie. Nigdy nie miałem urlopów – tylko dlatego, że musiałem pracować. U mnie to wyglądało tak, że jeśli nie pracowałem, to nie zarabiałem. I koniec. Ale owszem, mogę powiedzieć, że znowu mam ochotę ruszyć w świat. Robić dobre filmy i programy o nim. Dalej skupić się na podróżach. W tej chwili kończę książkę o Ziemi Świętej – dodał.