Jak zaczynał polski komiks
28.05.2013 | aktual.: 29.10.2013 17:21
Tomek Pstrągowski: Mówiąc o pierwszych polskich komiksach, od razu natrafiamy na problem definicji. Według jednej komiksy to opowiadanie obrazem, według drugiej najważniejsza jest jedność ikonolingwistyczna...
Adam Rusek:Gdybyśmy mieli się kierować pierwszą z tych definicji, okazałoby się, że komiksy zaczęły się ukazywać w Polsce o wiele później, niż rzeczywiście miało to miejsce. Prawdziwe komiksy, o których można by było powiedzieć dziś, że to opowieści obrazem, pojawiły się w Polsce dopiero w latach 30. Ja postanowiłem potraktować temat szeroko, dlatego w tytułach swoich książek używam sformułowania "serie obrazkowe" a nie komiks. To są różnego typu opowiadania obrazkowe. W tym komiksy.
TP: W takim razie kiedy na dobre zaczynają się w Polsce ukazywać serie obrazkowe?
AR:W 1919 roku. Od tego roku pojawiają się w prasie serie obrazkowe. Opowiadania rysunkowe z wierszowanymi podpisami pod ilustracją. Czy to nazwiemy komiksem czy serią obrazkową nie ma w gruncie rzeczy większego znaczenia.
TP: Historycy podają serię "Yellow Kid", jako pierwszy amerykański komiks. W Polsce też można podać konkretny tytuł?
AR:Zdecydowanie będzie to seria "Ogniem i Mieczem czyli Przygody szalonego Grzesia" Kamila Mackiewicza (rysunki) i Stanisława Wasylewskiego (scenariusz) publikowana od lutego 1919 roku w tygodniku satyrycznym "Szczutek". To była historia patriotyczna. Trzeba pamiętać jaka była ówczesna sytuacja Polski - istniała, ale nie miała jeszcze ustalonych granic. Bohaterem "Przygód szalonego Grzesia" był chłopak, który zaciąga się do wojska i walczy na różnych frontach z wrogami ojczyzny. A to z prusakami, a to z bolszewikami, a to z Ukraińcami, a to z wewnętrznymi wrogami - paskarzami o semickich rysach.
TP: Szerszą tendencją było wykorzystywanie serii obrazkowych w celach propagandowych?
AR:Niekoniecznie. "Przygody szalonego Grzesia" akurat były propagandowe, ale ważna była także ich rola rozrywkowa. Seria miała bawić ludzi, przybliżając im jednocześnie, co się działo w danej chwili w Polsce. To był niesłychanie aktualny komiks. Natomiast inne komiksy, które się ukazywały nie zawsze miały wymowę propagandową. Przeważały serie satyryczne. Jedna opowiadała o mieszczaninie Don Juanie, bohaterem innej był nieogarnięty urzędnik państwowy, a jeszcze innej policjant (tu można mówić o propagandzie własnego zawodu).
TP: Które były najpopularniejsze?
AR:Bardzo ciężko opowiedzieć na pytanie o popularność, ponieważ brak źródeł na ten temat. Mogę odpowiedzieć, jakich serii ukazywało się najwięcej. Najwięcej było zwykłych, prostych opowiastek do śmiechu.
TP: "Yellow Kid" uważany jest za pierwszą serię komiksową także ze względu na swoją popularność. William Randolph Hearst, słynny biznesmen i wydawca, odkrył, że seria obrazkowa zwiększa sprzedaż jego gazety. W Polsce można było zaobserwować podobną zależność?
AR:Prawdopodobnie tak, ale raz jeszcze muszę powtórzyć, że niewiele o tym wiemy. O recepcji praktycznie się nie pisało, dziennikarze o tym nie wspominali. Wydaje się jednak, że takie zjawisko występowało, powstała nawet seria obrazkowa stworzona tylko po to, by przyciągnąć czytelników - mowa o "Przygodach bezrobotnego Froncka" ukazujących się od 1932 roku. Ukazywała się ona w gazecie "Siedem groszy", która miała być gazetą z założenia bulwarową i której głównym magnesem miała być ta właśnie historyjka. I widocznie cieszyła się popularnością, gdyż szła 8 lat bez przerwy.
TP: W tych czasach komiksy były poważane?
AR:Autorzy twierdzą, że tłumy ludzi to kupowały i się z tego śmiały. Ale ciężko powiedzieć, by były poważane. To były proste serie skierowane do prostego czytelnika. Pisane z myślą o masach. Publikowane w sensacyjnych gazetach rewolwerowych.
Ówczesnymi komiksami nie interesowały się wybitne osobistości epoki. Nie byli zainteresowani ich tworzeniem, ani czytaniem. Komiksy nie były też nigdy przedmiotem dyskusji na salonach. W ogóle czytanie serii obrazkowych było uznawane za czynność wstydliwą. Moja dawna kierowniczka wspominała niegdyś, że pisemka komiksowe czytać mogła tylko w kuchni, rodzice zakazywali jej wchodzić z nimi do salonu.
TP: Zdarzały się wśród nich prawdziwe, wyróżniające się arcydzieła? Serie na miarę "Little Nemo in Slumberland"?
AR:Absolutnie nie. Przede wszystkim dlatego, że w Polsce za serie obrazkowe nie brali się wybitni graficy, co najwyżej graficy porządni. Oni, tworząc komiks, po prostu chałturzyli. Zajmowali się jednocześnie wieloma innymi projektami, a na publikowaniu w gazetach tylko dorabiali.
TP: A gdyby wymienić najbardziej wyróżniające się nazwiska?
AR:Najlepszym i najbardziej rozpoznawalnym artystą był zdecydowanie Marian Walentynowicz, współautor "Koziołka Matołka" i dziesiątek innych komiksów, o których mało kto dzisiaj pamięta. Świetnym grafikiem był także Karol Mackiewicz - on jednak nie robił dużo, jego karierę przerwało samobójstwo popełnione w 1930 roku. Porządnym grafikiem był Stanisław Dobrzyński. Jednak tu już dochodzimy do nazwisk, które broń Boże się nie wyróżniały. Nawet Walentynowicz nie był uważany za żadnego mistrza.
Jeżeli natomiast mowa o scenarzystach to trudno odpowiedzieć, gdyż wielu z nich zaginęło w mrokach historii. Autorzy tekstów rzadko byli podpisywani pod seriami. Wielu grafików nie korzystało też z pomocy, sami wymyślali podpisy. Jeżeli za scenarzystę możemy uznać Kornela Makuszyńskiego, to jego należałoby wyróżnić.
TP: Wrażliwym tematem pojawiającym się wokół pierwszych serii obrazkowych, jest ich antysemityzm. Czy przekonanie o tym, że dawne polskie komiksy były antysemickie jest słuszne?
AR:Jedne były, inne nie były. Zdarzały się serie, które źle mówiły o Żydach. Ale to dlatego, że ludność żydowska była wtedy bardzo dużą i ważną grupą etniczną. Mniej więcej 8-9 procent społeczeństwa polskiego to byli Żydzi. Pomiędzy grupami etnicznymi toczyła się gra ekonomiczna. Żydzi byli niesłychanie prężni, nie chcieli się też asymilować. Polacy mieli wrażenie, jakby pomiędzy nimi a Żydami istniała obcość.
Dlatego w gazetach narodowej demokracji, które były antysemickie, pojawiały się serie, które można uznać za antysemickie. Jeżeli już się mówiło o Żydach, to mówiło się o nich źle. Ale powszechnej tendencji nie było.
Warto natomiast pamiętać, że istniały także gazety wydawane w języku polskim przez żydowski kapitał i można było poznać, że publikowane w nich komiksy to opowiastki o Żydach.
TP: W komiksie Amerykańskim Żydzi odgrywali bardzo ważną rolę. Szczególnie Max Gaines, wpływowy wydawca, i twórcy Supermana - Jerry Siegel i Joe Shuster. Czy w Polsce też twórcy żydowscy odgrywali podobną rolę?
AR:Nie. Jedyny przykład, jaki przychodzi mi do głowy to dziennikarz "Ekspressu Ilustrowanego" Adam Ochocki. Był on autorem podpisów do wielu serii rysowanych przez innych artystów.
TP: Jednak Kościół Katolicki zniechęcał do czytania komiksów ukazujących się w żydowskiej prasie.
AR:Kościół Katolicki miał określone stanowisko w sprawie prasy żydowskiej. Uważano ją za szkodliwą, pornograficzną. Tak jak nie należało kupować u Żyda, w sklepach żydowskich, tak samo nie należało czytać ich prasy. Natomiast warto podkreślić, że Kościół Katolicki jednoznacznie wypowiadał się przeciwko fizycznemu prześladowaniu Żydów. Kardynał Hlond wypowiedział się w tym temacie ex cathedra.
TP: Prasa katolicka też wykorzystywała historyjki obrazkowe?
AR:Naturalnie. Szwedzka seria "Adamson" ukazywała się przez lata w tygodniku katolickim w Poznaniu. Były też serie rysowane przez Polaków, które szły w "Małym Dzienniku", katolickim pisemku wydawanym w Niepokalanowie. Nie było tego dużo, ale były.
TP: Cały czas mówimy o komiksie prasowym. Tymczasem sposób dystrybucji jest dla komiksów bardzo ważny. Czy wychodziły w Polsce broszury, albumy, zeszyty komiksowe?
AR:Tak. Jednak ten rynek nie był duży. Zazwyczaj były to zresztą historyjki gazetowe zbierane w broszurze. W "Expressie Ilustrowanym" ukazywała się seria Pat i Patachon, więc "Express Ilustrowany" wydawał także broszury z tym komiksem. Wyszło około dziesięciu. Podobnie rzecz miała się z "Przygodami bezrobotnego Froncka". Koncern Polonia wydał chyba trzy zeszyty z tym komiksem.
TP: Co więc można by określić pierwszym polskim albumem komiksowym?
AR:Album "120 przygód Koziołka Matołka" Kornela Makuszyńskiego i Mariana Walentynowicza, wydany w 1932 roku.
TP: W książce "Tarzan, Matołek i inni. Cykliczne historyjki obrazkowe w Polsce w latach 1919-1939" przypomina pan, że w 1939 roku pojawił się w Polsce Superman. To dosyć zaskakująca informacja.
AR:Komiks o Supermanie pojawił się w warszawskim dzienniku "Kurier Codzienny 5 Groszy" 14 lipca 1939 roku. Nie wiem, jak został przyjęty przez polskiego czytelnika, ale komiks amerykański był wtedy w Polsce obecny. W kolorowych tygodnikach komiksowych pojawiało się wiele amerykańskich serii - wprawdzie nie był to Superman, ale inne serie zaliczane dzisiaj do Złotej Ery amerykańskiego komiksu.
Niektóre z nich przechodziły zresztą zabawne zmiany. Na przykład szpinak Popeye'owi zamieniono na kluski. Najprawdopodobniej szpinak w puszkach nie był wtedy w Polsce bardzo popularny.
TP: Kiedy wybucha II wojna światowa polska prasa zupełnie znika. Pojawia się za to prasa wydawana przez okupanta. I w niej także pojawiają się komiksy. Jaka była ich tematyka?
AR:Neutralna. Gdyby się nie wiedziało, że trwa wojna, trudno byłoby to poznać czytając komiksy. Niemcy unikali w nich nachalnej propagandy.
TP: Za to polskie siły zbrojne na zachodzie wykorzystywały komiks dość chętnie.
AR:Tak. W gazetach żołnierskich zamieszczane były komiksy. Polacy zorganizowali nawet specjalną misję, która pojechała do Stanów Zjednoczonych, by zbierać pieniądze na organizowanie armii i zachęcać do wstępowania do niej. Ta misja poniosła zresztą sromotną klęskę, w ogóle się nie udała. Wydawała jednak gazetę - drukowaną na terytorium Kanady, gdyż na terytorium Stanów Zjednoczonych nie można było uprawiać propagandy - w której pojawiały się "Przygody Walentego Pompki" autorstwa Ryszarda Kiersnowskiego i Mariana Walentynowicza. Jej bohater opowiadał o kampanii wrześniowej i o tym, co się później z nim działo.
Bardzo zabawny komiks. Cieszył się zresztą sporą popularnością wśród Polonii, przedrukowywano go w lokalnych gazetach, powstała nawet wersja radiowa. Zdecydowanie najlepszy komiks spod ręki Mariana Walentynowicza.
TP: A prasa podziemna sięgała po komiks?
AR:W swoich badaniach nigdy nie natrafiłem na takie komiksy. Wydaje mi się, że spowodowane to było ograniczonymi funduszami. Poziom graficzny prasy podziemnej był dosyć nędzny, powiedzmy to sobie szczerze.
TP: Załamanie popularności komiksu przychodzi po wojnie...
AR:Z początku było jeszcze bardzo dobrze. Tuż po wojnie pojawia się w prasie odrodzonej cała masa komiksów. Tak jak przed 1939 rokiem część z nich służyła propagandzie, a część nie.
Załamanie przyszło dopiero w roku 1948-49, gdy w Polsce zaczął się stalinizm, partia okrzepła i zaczęła wprowadzać system komunistyczny.
TP: Dlaczego dla komunistów ważne było zwalczanie komiksów?
AR:To nie było bardzo ważne. To była po prostu jedna z tych rzeczy, które się zdarzyły. Akurat wtedy w Ameryce walczono z komiksem, rozkręcono kampanię antykomiksową. Wieści o niej docierały do Polski i były wykorzystywane przez komunistów. Paradoksalnie w Ameryce zwalczano komiksy oskarżając wydawców o sympatie komunistyczne, w Polsce zaś zwalczano komiksy w ramach działań antyamerykańskich.
TP: To wtedy termin "komiks" nabrał negatywnego znaczenia?
AR:Wcześniej słowa "komiks" w języku polskim w ogóle nie było. Były "filmy obrazkowe", "filmy rysunkowe". Pojawił się on po wojnie i wykorzystywany był wyłącznie do opisywania komiksów amerykańskich. Rodzime serie wciąż nazywane były filmami. Więc od samego początku wykorzystywany był w negatywnym kontekście.
Polskie produkcje zaczęły być nazywane komiksami dopiero w latach 70., a i wtedy raczej unikano tego terminu w prasie. Dopiero w latach 80. wszedł on do języka.
TP: Jakie zarzuty stawiano komiksom amerykańskim?
AR:Poza tym, że były faszystowskie (oskarżano o to zwłaszcza Supermana) chętnie cytowano prasę amerykańską. Amerykanie doszukiwali się wtedy w komiksach wielu dziwnych rzeczy. Przemocy, podtekstów seksualnych, ukrytych przekazów homoseksualnych. Polacy czerpali z tych oskarżeń i wykorzystywali je na własne potrzeby. Chętnie cytowano nawet doktora Fredrica Werthama (na zdjęciu), autora słynnej książki "Seduction of the Innocent".
TP: W wyniku tej nagonki w Stanach Zjednoczonych wprowadzono Kodeks Komiksowy ograniczający artystów komiksowych. Jego epokę zakończył Robert Crumb - zbuntowany artysta undergroundowy otwarcie łamiący postanowienia Kodeksu. Doczekaliśmy się w Polsce takich buntowniczych wystąpień?
AR:Można powiedzieć, że tak. Proszę spojrzeć na to, co robił Andrzej Mleczko, albo, ogólniej, co działo się w "Szpilkach". Nietrudno tu zresztą dostrzec wpływy undergroundu amerykańskiego, o którym pan mówi. Ewidentnie artyści ci dostawali komiksy zza oceanu i ewidentnie się na nich wzorowali. Naczelnym "Szpilek" był przecież Krzysztof Teodor Toeplitz, wielki fan komiksu, autor "Sztuki komiksu".
TP: Jakie były największe trudności, na jakie natrafił pan w trakcie swoich badań?
AR:Olbrzymia kwerenda. Jeżeli chce się pisać o komiksie międzywojennym, trzeba przejrzeć masę gazet. Wychodziły wtedy setki tytułów. Nie sposób przeczytać wszystkiego. Trzeba podjąć decyzje, co robimy, a czego nie robimy. I dlaczego tego nie robimy.
TP: Czerpie pan przyjemność z czytania tych komiksów?
AR:Robię to zawodowo. Niektóre z nich są oczywiście zabawne, ale nie jest to moja pasja czytelnicza. Broń Boże.
Adam Rusek (url. 1953) znawca historii polskiego komiksu, pracownik Biblioteki Narodowej. Autor książek "Tarzan, Matołek i inni. Cykliczne historyjki obrazkowe w Polsce w latach 1919-1939", "Od rozrywki do ideowego zaangażowania. Komiksowa rzeczywistość w Polsce w latach 1939 - 1955", "Leksykon polskich bohaterów i serii komiksowych". Redaktor serii "Dawny komiks polski".