Jak Putin przekonał Rosjan, że muszą wstać z kolan
Putin zaczął przemawiać tonem żula z leningradzkiego podwórka i szermować hasłem "wstawania z kolan". To bardzo trafiło do społeczeństwa i otworzyło mu drogę do budowania nowej imperialistycznej narracji, a co za tym idzie: do ideologicznego uzasadnienia napaści na Ukrainę – mówi specjalista od spraw wschodnich, prof. Hieronim Grala z UW.
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski: Analitycy sytuacji w Rosji twierdzą, że nastroje wojenne w społeczeństwie są obecnie tak silne, że gdyby Putin przerwał dziś atak na Ukrainę, ludzie wyszliby na ulicę protestować. Nie przeciwko wojnie, ale przeciwko jej zakończeniu. Zgadza się pan z tym?
Hieronim Grala: Absolutnie nie. To bardzo gruba przesada. Rosjanie i Rosjanki nie wyszli na ulicę przeciwko wojnie, nie wyszliby też, żeby ją popierać. Oni po prostu przestali wychodzić na ulicę. Jedyne formy aktywności społecznej, które jeszcze w Rosji istnieją, to prywatne rozmowy i komentarze w mediach społecznościowych. No dobrze, czasem ktoś tam komuś wybije szyby w samochodzie czy nasmaruje farbą literę "Z" na drzwiach. Ale to wszystko. Nic się więcej nie wydarzy. Jeśli pojawi się jakiś, choćby najdrobniejszy incydent, media natychmiast go nagłaśniają, co sprawia wrażenie, że tam się gotuje. Ale tak nie jest.
Z czego wynika ten brak społecznej aktywności w Rosji w tak gorącym czasie?
Nie chodzi o ten czas. Kiedy tam były jakieś masowe demonstracje? Wspomina się niemal z rozrzewnieniem sytuację sprzed dziesięciu lat, kiedy po niemal na pewno sfałszowanych wyborach, w których Putin zdobył fotel prezydencki, na Plac Błotny w Moskwie wyszło 50 tys. ludzi. To powód do sentymentów i zachwytów. Ale, umówmy się, tak naprawdę nie jest to w żaden sposób imponujące. Jestem z pokolenia, które pamięta jeszcze, kiedy na ulice Rosji potrafił wyjść milion osób.
Kiedy to było i dlaczego ten czas bezpowrotnie się skończył?
Szczytem tego typu działań był oczywiście pucz Janajewa. Tam dochodziło do sytuacji, o których dziś w Rosji nikt nawet nie śni: ludzie stawali odważnie i dumnie naprzeciwko czołgowych luf, aktywiści rzucali się pod koła wojskowych transporterów. Pamiętam swój podziw z tamtego czasu - cieszyłem się, że Rosja Hercenów i Bakuninów, wielkich rewolucjonistów i buntowników, wciąż żyje.
I co się stało, że ta energia się wyczerpała?
Punktem zwrotnym była sytuacja, która wydarzyła się zaledwie dwa lata później, kiedy Jelcyn "rozstrzelał" parlament, skierował lufy czołgów przeciw wybranej demokratycznie instytucji. Tam było wówczas bardzo gorąco, społeczeństwo było bardzo podzielone, zdarzały się nawet incydenty walk ulicznych.
Tym, co zszokowało i zmroziło wówczas społeczeństwo, była reakcja Zachodu: przyzwolenie na takie działania.
Pojawiła się wtedy, promowana na Zachodzie, narracja, że demokrata Jelcyn walczy z faszystami w parlamencie. Świat nie tylko to zaakceptował, ale wręcz temu przyklasnął, a rosyjskie społeczeństwo położyło uszy po sobie. I do dziś tkwi w takim stanie. Oczywiście nadużyciem jest rozpatrywanie tego procesu w perspektywie winy czy "zdrady" Zachodu, bo stan ten jest wypadkową wielu czynników, z przewagą rodzimych. Takich jak chociażby brak tradycji demokratycznych i opresyjny charakter władzy.
Ale nasz grzech zaniechania okazał się wodą na młyn zamordystów, dał im międzynarodowe alibi i legitymację dla uprawiania polityki stopniowo rugującej wszelkie przejawy krytyki i zachowania prodemokratyczne i prospołeczne z życia publicznego. Tego typu alibi okazało się wielce użyteczne dla władzy wobec społeczeństwa, które w pierwszej połowie lat 90. z respektem, ale i nadzieją spoglądało na Zachód.
A państwo zaczęło wykorzystywać bierność społeczeństwa dla własnych celów?
Oczywiście, to właśnie wtedy zaczął się proces zawłaszczania państwa przez koncesjonowaną grupę związanych z władzą biznesmenów. Dziś powszechnie nazywa się ich oligarchami, a jeszcze kilkanaście lat temu w Rosji to określenie było równie obelżywe, jak "faszysta".
Jak to zawłaszczenie ma się do tego, co się dziś dzieje się w Rosji?
Ma kluczowe znaczenie. Bo to właśnie oligarchowie, a nie spisek służb, wynieśli Putina do władzy. Początkowo wydawało się, że to będzie bardzo "bezpieczny" kandydat. Kiedy były mer Petersburga, poważany demokrata Anatolij Sobczak, zwrócił na niego uwagę prezydentowi Jelcynowi, wszyscy zainteresowani myśleli, że wywodzący się z aparatu bezpieczeństwa młody, ambitny polityk, będzie etatystą broniącym struktur państwa.
Czemu w ogóle Putin był potrzebny oligarchom?
Chcieli "nowego otwarcia" w polityce. Nie ufali politykom starej daty, naznaczonym komunistyczną przeszłością. Bieriezowski, późniejszy wielki przeciwnik Putina, rozprawiał w telewizji, że "wielkie i bogate państwo może sobie pozwolić na nową talię kart". I tę nową talię oligarchowie sobie kupili.
Co się w tym czasie działo ze społeczeństwem? Przystało na taką koncepcję?
Społeczeństwo właśnie wtedy zaczynało się pogrążać w marazmie, który wiązał się przede wszystkim z galopującą pauperyzacją. Z polskiej perspektywy nie jesteśmy nawet w stanie wyobrazić sobie biedy, panującej na rosyjskiej prowincji. Kiedy słyszałem hasła o "Polsce w ruinie", ręce mi opadały - ruina była i jest na rosyjskiej wsi. Żeby sobie uświadomić jej skalę, wystarczy powiedzieć, że ostatnim momentem, kiedy w wyobrażeniu mieszkańców licznych oddalonych od centrum regionów sytuacja ekonomiczna była tam w miarę stabilna, był czas upadających, wiecznie nierentownych kołchozów. Potem było już tylko gorzej. Miarą dzisiejszej biedy jest skala kradzieży i rabunków, dokonywanych przez żołnierzy w Ukrainie. Oni po prostu nie mają takich rzeczy, jakie znajdują w opuszczonych ukraińskich domach. I nie widzą szansy, żeby kiedykolwiek było ich na nie stać.
Jakie decyzje polityczne podejmowało tak upokorzone ekonomicznie społeczeństwo?
To był właśnie moment, kiedy na rosyjskiej scenie politycznej zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Na scenę z przytupem wrócili komuniści, pojawił się też polityczny folklor w stylu Żyrinowskiego. Widać było wyraźnie, że społeczeństwo jest rozedrgane i przestaje gwarantować stabilność władzy.
Co zrobiła władza, żeby uporządkować sytuację?
Musiała wymyślić jakąś strategię, żeby uspokoić nastroje. Nie było lepszego pomysłu, niż zwrócenie się do znanych haseł i oczywistych wartości. Zaczęło się, powiedziałbym, łagodnie, w sposób bardzo cywilizowany i wręcz kulturalny: Putin na początku swojej kariery posługiwał się hasłami walki z korupcją i zachowania spójności państwa. Ale okazało się, że to za mało. Chleba nie starczało, trzeba było zorganizować igrzyska. I wtedy się wszystko zaczęło.
Wszystko, czyli co?
Po pierwsze: zmieniła się retoryka, po drugie: pojawiła się całkiem nowa, choć tak naprawdę bardzo stara, tylko odkurzona narracja, po trzecie: zaczęła się wojna. Zacznijmy od retoryki - Putin, do tej pory grzeczny niemal w zachodni sposób, zaczął przemawiać jak żul z leningradzkiego podwórka. Zaczął prezentować proste, populistyczne hasła, ubrane w bardzo dosadny język. Do tego doszedł cały przemysł PR-owy, który zaczął nad nim pracować. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, to oczywiście socjopata, który zapewne zmieniał się także pod wpływem choroby i leków, ale także - radykalnych działań specjalistów od wizerunku. Pracowali nad nim doradcy, którzy wyczuwali nastroje społeczne, potrzeby narodu i dostosowali do nich jego wystąpienia działania. Najlepszy przykład to hasło "wstawania z kolan".
To putinowskie hasło?
Oczywiście, że tak. Putin używa go bardzo często i przy różnych okazjach. Zaczęło się, dość zaskakująco, od sportu – bodaj pierwszy raz publicznie to hasło padło po wygranym meczu piłkarskim z Hiszpanią. Chwyciło, więc potem było już stosowane w odniesieniu do bardzo różnych spraw. A że okazało się niezwykle skuteczne, chętnie podchwycili je na swój domowy użytek także politycy w Polsce.
A co z drugą kwestią: nową, choć starą narracją?
Na szczytach rosyjskiej władzy zaczęły się próby znalezienia czegoś, wokół czego można byłoby zbudować nową wizję państwa. Szukano w historii, pojawiały się propozycje wykorzystania w charakterze symboli dawnych polityków, takich jak car Aleksander II. Próbowano budować narracje modernizacyjne. Ale w warunkach skrajnej biedy to nie działało. Trzeba było więc znaleźć inne paliwo. Okazała się nim duma ze zwycięstwa w wojnie ojczyźnianej, a co za tym idzie - powrót do idei ZSRR, państwa, w którym zwycięska Rosja bierze pod swoje skrzydła zagubione narody z całego regionu.
To zadziałało? Udało się przekonać społeczeństwo do takiej narracji?
Tak, to chwyciło i to szybko - najlepszym wyrazem były nawiązujące do zwycięstwa nad Trzecią Rzeszą hasła "możemy to powtórzyć", pisane na samochodach. Inna rzecz, że pisane były na samochodach produkcji... niemieckiej, bo marne rosyjskie Łady nie były w stanie same wyjechać z garażu. Pomogły oczywiście media, które skupiły się bardzo mocno na tego typu przekazach. Z jednej strony były więc rosyjskojęzyczne kanały nadające w krajach środkowej Azji programy, budzące w ich mieszkankach i mieszkańcach dumę z tego, że ich przodkowie brali udział w zwycięstwie nad Hitlerem, rzecz jasna pod auspicjami Wielkiej Rosji. Z drugiej - była indoktrynacja w mediach rosyjskich, tak intensywna i przekonująca, że dziś ta niemal już przysłowiowa rosyjska babcia bardziej wierzy telewizji, mówiącej o walce z nazistami w Ukrainie, niż własnej wnuczce, opowiadającej jej z bombardowanej piwnicy, co wyrabiają rosyjskie wojska podczas inwazji.
To wszystko stało się ideologicznym motorem inwazji na Ukrainę?
Wołodymyr Zełenski bardzo szybko rozbroił tę narrację w skali międzynarodowej, rzecz jasna bez specjalnego powodzenia wśród samych Rosjan. Już w swoim pierwszym przemówieniu po rozpoczęciu rosyjskiej napaści mówił: "pokonaliśmy Niemców, pokonamy Rosję" - przeciągnął kołdrę zwycięstwa trochę bardziej na ukraińską stronę. Co było zresztą bardzo uzasadnione historycznie, bo rzeczywiście w wojnie ojczyźnianej Ukraina odegrała bardzo ważną rolę.
Jak te odwołania do wojny i zwycięstwa nad Niemcami zadziałały na rosyjskie społeczeństwo?
Bardzo dobrze. Kupiło je i popierało całym sercem działania władzy. Mało tego, ta narracja okazała się mieć także daleko idące konsekwencje: udało się wmówić społeczeństwu, że zwycięstwo nad faszyzmem z 1945 roku usprawiedliwia wszystko. Dziadkowie, zdobywając Berlin i niszcząc hitlerowski reżim, "załatwili" dzisiejszym politykom i żołnierzom rosyjskim amnestię na wszystko, i to na wiele pokoleń do przodu, jeśli nie na zawsze. Dlatego w Ukrainie mogą dziś robić wszystko.
Przemek Gulda, dziennikarz Wirtualnej Polski