Jacek Koman w australijskim serialu Netfliksa. "Tidelands" to połączenie kryminału i fantastyki
Pół-ludzie, pół-syreny, tajemnice małego australijskiego miasteczka i Polak grający gangstera. Nowa propozycja Netfliksa ma kilka mocnych argumentów, żeby przykuć waszą uwagę.
19.12.2018 | aktual.: 19.12.2018 23:48
Oryginalne produkcje Netfliksa cieszą się niemała popularnością. Wystarczy wspomnieć choćby znakomity niemiecki „Dark”, belgijskie „Tabula Rasa” czy hiszpański „Dom z papieru”. My także nie pozostajemy w tyle i wkroczyliśmy na internetową platformę z produkcją „1983”. Kolejna w kolejce z rodzimą produkcją ustawiła się Australia.
I nie, australijski debiut to nie obyczajowa opowieść o życiu na antypodach ani historia surefrów. „Tidelands”, to serial naszpikowany różnorodnymi wątkami. Codzienne małomiasteczkowe życie zderza się tu ze światem fantasy. Pełno tu mitycznych elementów i postaci rodem z baśni, wdzięcznie zwanymi Oceanidami. To społeczność ludzi z nadnaturalnymi zdolnościami odziedziczonymi po ich matkach – syrenach.
I chociaż brzmi to dość naiwnie i na myśl przywodzi raczej produkcje dla młodzieży, to nie przeszkadza serialowi być produkcją dla dorosłego widza. Bo nie chodzi w niej o takie syreny, do jakich zdążyła przyzwyczaić nas popkultura. Nie mają rybich ogonów, są za to nadludzko silne, piękne i niebezpieczne. Oceanidzi zaś mają dużo więcej cech ludzkich i dużo lepiej wśród ludzi potrafią się odnaleźć.
Niewątpliwym atutem serialu są przepiękne zdjęcia. Widoki rasjkich plaż, wzburzonego oceanu i dzikiej roślinności, a także okazałej posiadłości Oceanidów, których w "Tidelands" nie brakuje, sprawiają, że produkcja pod względem wizualnym naprawdę cieszy oko.
Gorzej za to wypada fabuła. Jej osią jest historia Caliope McTeer, która po 10 latach odsiadki wraca do rodzinnego miasteczka. Dziewczyna mierzy się nie tylko ze swoją mroczną przeszłością, ale także historią, w którą uwikłana jest cała jej rodzina. W tej historii znajdziemy niemal wszystko: ukrywaną rodzinną tajemnicę, zbrodnię sprzed lat, eskalującą w miasteczku przemoc, przemyt narkotyków, a nawet wątki romantyczne. I chociaż łączy się to w całość, to naprawdę szkoda, że w dość powierzchowny sposób. Wiele wątków aż prosi się o pogłębienie i szkoda, że zostały upchnięte w zaledwie ośmiu odcinkach.
Mimo to mocnym akcentem australijskiej propozycji w dużej mierze jest obsada. Szczególnie na uznanie zasługuje Elsa Pataky (prywatnie żona Chrisa Hemstwortha), wcielająca się w chimeryczną i oniryczną Adrielle. Świetnie odnalazła się w roli zmysłowej i pełnej gracji, władczej przywódczyni i femme fatale, dla której mężczyźni tracą głowę i której nonszalancki sposób wypowiadania się potrafi zmienić najprostsze zdanie w poetycką niemal sentencję.
Pataky niewątpliwie gra tu pierwsze skrzypce. Inna sprawa jest taka, że nie bardzo jest ktoś, kto mógłby je jej odebrać. I chociaż wcielająca się w w główną bohaterkę, Calliope, 24-letnia Charlotte Best ma zadatki, by zostać naprawdę charakterystyczną aktorką, to żeby osiągnąć poziom Pataky, musi się jeszcze sporo napracować.
Ciekawym czarnym charakterem (a przy okazji powodem do dumy dla polskich fanów) jest Gregori Stolin, bośniacki gangster, w którego wciela się Jacek Koman. Bo przypomnijmy, że mieszkający w Australii aktor, choć u nas zazwyczaj kojarzy się z epizodycznymi występami czy rolami w takich serialach jak „Lekarze” czy „Prokurator”, udowodnił już wielokrotnie, że nie tylko na antypodach, ale w Hollywood radzi sobie doskonale. Dał temu przykład występując m.in. w filmach „Moulin Rouge!” czy serialach „Spirited” i „Tajemnice Laketop”. Obecność aktora w australijskiej produkcji nie powinna więc dziwić.
Jacek Koman od lat cieszy się uznaniem tamtejszej branży filmowej, choć jak sam przyznaje, zazwyczaj wciela się w kolejnych produkcjach właśnie w czarne charaktery. Trudno się dziwić, bo ze swoją aparycją i minimalistycznym sposobem gry pasuje do tych ról doskonale.
Jego rola w „Tidelands” jest drugoplanowa i Koman na ekranie pojawia się sporadycznie, ale nie zmienia to faktu, że to właśnie on zapada w pamięć. Bo jak się okazuje, grany przez niego Stolin skrywa w sobie tajemnicę. Nie jest tylko gangsterem, ale ojcem, który nie może się pogodzić ze stratą córki (zginęła w Serbii). Tęsknota za nią uwrażliwia go na aspekty duchowe i mistyczne i gdy ma okazje na własne oczy zobaczyć syreny, nie cofnie się przed niczym, by spełnić swoje pragnienie. Dwoista natura jego bohatera sprawia, że tym chętniej śledzi się, do czego doprowadzą jego poczynania.
Czy serial ma szansę stać się nowym hitem Netfliksa? "Tidelands” owszem, cieszy oko, chwilami potrafi nawet wciągnąć, ale trudno powiedzieć, czy odniesie taki sukces jak dotychczasowe serialowe przeboje. Na samej platformie konkrecja jest zbyt duża. I chociaż produkcja może nie zachwyca jak "Dom z papieru" ani nie przyprawia o dreszcze mrocznym klimatem jak "Dark", to jest propozycją, której można poświęcić długi zimowy wieczór.