"Za nic nie chciała płacić". Gwiazda TVP miała 700 tys. zł długu
Irena Dziedzic była gwiazdą TVP przez 35 lat. Na jej legendzie cieniem położyły się kontakty z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa oraz przyzwyczajenie do zbytku, które doprowadziło ją na skraj bankructwa. Pożyczała pieniądze i nie oddawała. Nie obsługiwano jej w sklepach, bo nie mogła zapłacić za chleb. Pod koniec życia wegetowała w potwornym brudzie i smrodzie.
"Za nic nie chciała płacić". Gwiazda TVP miała 700 tys. zł długu
Irena Dziedzic przeszła do historii polskiej telewizji jako autorka programu "Tele Echo", który, nieco na wyrost, nazywany jest pierwszym rodzimym talk-show. Miała osobliwy styl prowadzenia rozmów. Osobom, które zapraszała, często wręczała z wyprzedzeniem pytania, a następnie zbierała od nich spisane odpowiedzi. Goście musieli nauczyć się ich na pamięć. Tak przygotowana błyszczała przed kamerami, mając opracowane efektowne komentarze i puenty. Edward Hulewicz, popularny w latach 70. piosenkarz, był gotów wystąpić w "Tele Echu", ale pod warunkiem, że to będzie spontaniczna pogawędka.
- Odmówiła. Odmówiłem więc i ja. Na do widzenia wściekła wycedziła przez zęby: "Mnie się nie odmawia". No i zaczęła zastraszać w telewizji tych, którzy chcieli ze mną pracować. Żeby tego było mało, rozpuszczała na mój temat obrzydliwe plotki - cytował artystę "Dobry Tydzień".
O "trudnym" charakterze gwiazdy przekonał się także jej miłosny partner, słynny prezenter Jan Suzin.
"Dz...ki" w aucie, którym jeździła
Irena Dziedzic wyszła za mąż tylko raz, za dziennikarza radiowego Janusza Bałabana. Ceniła sobie jednak niezależność i swobodę. Pod koniec lat 50. wpadł jej w oko początkujący spiker TVP Jan Suzin. Wzajemna fascynacja szybko przerodziła się w związek. Zamieszkali ze sobą i kupili wymarzone auto, na które wzięli kredyt. Ściślej to Dziedzic zaciągnęła pożyczkę w banku, którą podżyrował ukochany razem z kolegą.
Sielanka trwała do momentu, aż Suzin zaczął spotykać się "na boku" z aktorką Alicją Pawlicką. Gdy Dziedzic dowiedziała się o tym, wystawiła niewiernemu kochankowi walizki za drzwi i przestała spłacać kredyt. Jak wynika z akt IPN, cytowanych przez Interię, dziennikarka wkrótce sprzedała samochód, a pieniądze zachowała dla siebie. W rozmowie z oficerem SB wyłożyła swoje racje. Po pierwsze nie wyobrażała sobie, że Suzin będzie woził swoje "dz...ki" autem, którym kiedyś ona jeździła, a po drugie, kiedy zostali parą, to ona go utrzymywała, więc są kwita.
Jeszcze przez długi czas komornik ściągał z pensji prezentera środki na pokrycie kredytu. W 1965 r. Suzin i Pawlicka pobrali się i spędzili ze sobą następne 47 lat aż do jego śmierci.
Pseudonim "Marlena"
W 2006 r. wypłynęła informacja o rzekomej współpracy Ireny Dziedzic z SB w latach 1958-1966. Gospodyni "Tele Echa" została "ochrzczona" pseudonimem "Marlena". Nie odnaleziono jej pisemnego zobowiązania do współpracy, a jedynie sześć dokumentów z podpisem dziennikarki w tym pokwitowania odbioru pieniędzy.
Jak pisała "Rzeczpospolita", Dziedzic miała donosić na swoich znajomych m.in. szczegółowo opisywać romans telewizyjnej koleżanki z niemieckim dziennikarzem. Przekazywała podobno również informacje na temat poety Adama Ważyka i innych artystów. Kontakty ustały ponoć z inicjatywy samej "bezpieki", bo, jak podawał dziennik, "Marlena" coraz częściej traktowała SB jak "skarbonkę".
Irena Dziedzic od początku zaprzeczała, że była tajną i świadomą współpracowniczką Służby Bezpieczeństwa. Twierdziła, że padła ofiarą zemsty wysokiego funkcjonariusza MSW, któremu na imprezie odmówiła tańca. Wypierała się podpisów na dokumentach, tłumacząc, że w tamtych czasach masowo rozdawała autografy i z łatwością można było je podrobić.
Wystąpiła o autolustrację. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał, że była donosicielką, ale Sąd Apelacyjny przyznał rację dziennikarce. Ostatecznie, w 2016 r. Sąd Najwyższy podtrzymał korzystny dla niej wyrok SA. Dziedzic w świetle prawa nie była "Marleną".
Horrendalne długi
Gwiazda prowadziła "Tele Echo" do 1981 r. Dwa lata później ruszyła z programem "Wywiady Ireny Dziedzic", który był emitowany do 1991 r. Potem przeszła na emeryturę, choć miała jeszcze autorską audycję w radiowej "Jedynce". Kiedy straciła fuchę, żyła ze skromnej "pensji" z ZUS i pożyczek.
- Irena miała ogromny talent do robienia długów. Właściwie za nic w życiu nie chciała płacić. Kiedy jeszcze pracowała w telewizji, to oni płacili za nią np. rachunki za telefon. Ale po tym, gdy nastała Solidarność i musiała się pożegnać z posadą, nie miał jej już kto pomagać. [...] W pewnym momencie za gaz i światło miała ponad 34 tys. zł długu. Zaczęli zgłaszać się różni wierzyciele. Pod domem zbierali się ludzie, którym winna była pieniądze. [...] Pożyczała pieniądze od masy ludzi, ale nikomu nie oddawała - opowiadała anonimowo jej koleżanka w rozmowie z Wirtualną Polską.
Dochodziło do sytuacji kuriozalnych i zarazem dramatycznych.
- Pamiętam, że musiała aż trzy przystanki jechać, żeby kupić pół chleba, bo we wszystkich sklepach, kioskach i aptekach już wiedzieli, że nie płaci - mówiła znajoma.
W końcu Irena Dziedzic została zmuszona sprzedać swój dom. Dogadała się z pewnym biznesmenem i dokonała transakcji na zasadzie odwróconej hipoteki. Dzięki temu mogła dalej zajmować swoje lokum aż do śmierci. Jak donosił Pomponik, w ramach umowy, kupujący zobowiązał się do pokrycia jej długów, wynoszących 700 tys. zł i dodatkowo do wypłacania Dziedzic po 4,5 tys. zł miesięcznie.
"Trzymała pozę gwiazdy, którą cały czas się czuła"
U schyłku życia Irena Dziedzic znalazła się na dnie. Pomocną dłoń wyciągnęła do niej pewna lekarka, poznana w przychodni, pani Basia, którą wstrząsnęły warunki bytowe pacjentki.
- Mieszkanie było brudne, zarobaczone, panował fetor. Nie było ani jednej rzeczy nadającej się do ubrania. Naczynia były brudne, kuchenka uległa rozszczelnieniu i ulatniał się gaz - cytowała doktorkę PAP.
Nowa przyjaciółka dziennikarki zatrudniła dla niej dwie opiekunki, które pozwoliły jej wrócić do godnego życia. Dziedzic do końca nie mogła pogodzić się ze swoim ówczesnym statusem, także materialnym. Była przepełniona goryczą.
- Trzymała pozę gwiazdy, którą cały czas się czuła. Chwaliła się, że nie robiła żadnych operacji plastycznych. Sprawiała jednak wrażenie, że ma żal do całego świata, że została wyrzucona z telewizji. [...] Żyła w przedświadczeniu, że ma dużo pieniędzy i stać ją na wszystko. Zażyczyła sobie np. zestawu do manicure. Dostawała furii, gdy mówiłam, że na coś brakuje pieniędzy - relacjonowała pani Basia.
Irena Dziedzic zmarła 5 listopada 2018 r. w wieku 93 lat. Pochowano ją dopiero po dwóch miesiącach, szukając w tym czasie, bez powodzenia, krewnych. Ostatecznie pogrzeb zorganizowały zakonnice ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek w Laskach.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" rozmawiamy o "Czasie krwawego księżyca" i prawdziwej historii stojącej za filmem Martina Scorsese, sprawdzamy, czy jest się czego bać w "Zagładzie domu Usherów" i czy leniwiec-morderca ze "Slotherhouse" to taki słodziak, na jakiego wygląda. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.