Ilona Łepkowska czuła, że musi bronić "Korony królów". "W telewizji publicznej marketing i PR leżą"
GALERIA
Na "Koronę królów" spadają gromy krytyki, a Ilona Łepkowska nie przestaje bronić serialu przed kolejnymi zarzutami. Chciałaby, żeby produkcja miała taki budżet jak zagraniczne seriale historyczne lub chociaż dostęp do plenerów, które bez ingerencji ekipy filmowej idealnie pasowałyby do epoki. Rozumie więc większość zarzutów, jaką mają widzowie. Ze względu jednak na pracę twórców, jaką ci włożyli w stworzenie telenoweli z dostępnych środków, postanowiła otoczyć serial większą opieką niż tylko literacką.
- W telewizji publicznej marketing i PR leżą. Przez lata nie musiano się tym zajmować, bo większość produkcji robiono firmami zewnętrznymi, które dbały o promocję. Telewizja nie potrafi tego robić! Zgodziłam się więc wziąć na siebie ten obowiązek, bo z natury jestem osobą bardzo odpowiedzialną. A cała ekipa włożyła w "Koronę królów" olbrzymi wysiłek, więc ktoś musi być jej rzecznikiem - stwierdziła w najnowszym wywiadzie.
Murem za serialem
Z uporem maniaka wielu widzów wytyka, że dialogi pomiędzy bohaterami nijak nie przystają do epoki. Ilona Łepkowska niemal z równą determinacją odpiera ich zarzuty, tłumacząc, dlaczego twórcy podjęli decyzję, by aktorzy mówili niemal współczesnym językiem. - Gdyby aktorzy porozumiewali się językiem Piastów, serial byłby kompletnie niezrozumiały! Można było oczywiście wystylizować język trochę bardziej. Inna sprawa to języki obce – tłem serialu jest wielka polityka międzynarodowa, więc co chwilę musiałby pojawiać się język obcy. A polscy widzowie telewizyjni nie tolerują napisów – przekonywała w rozmowie z magazynem "Flesz".
Scenarzystka miała też w zanadrzu argument, którym dobitnie pokazała hejterom niekonsekwencję. - Ci sami krytycy zachwycają się "Królową Boną", choć jej bohaterka także nie znała polskiego, a w serialu nim mówi. "Korona królów" budzi emocje nie tylko ze względów politycznych, lecz także dlatego, że od 30 lat w Polsce nie było serialu historycznego. Pamiętam, jak wiele lat temu zrobiliśmy pierwszą komedię romantyczną, "Nigdy w życiu". Jaki wtedy był hejt! Tylko dlatego, że to był nowy gatunek – dodała.
Pozytywny "efekt uboczny"
"Korona królów" oprócz gorącej dyskusji wywołuje też inny efekt. Widzowie zainteresowani zgodnością fabuły z historią zaczynają coraz chętniej szukać źródeł opisujących czasy Kazimierza Wielkiego. Nawet jeśli nie przyczyni się to do poprawienia wizerunku serialu, a wręcz wywoła jeszcze więcej krytycznych komentarzy, to wpływu na zainteresowanie średniowieczem nie można mu odmówić.
- Myślę, że młodzież zaczyna się interesować historią. Na razie na jej wyobraźnię działa głównie powstanie warszawskie, ale już historia średniowiecza jest wśród młodych ludzi mało znana. Myślę, że "Korona królów" rozbudzi to zainteresowanie. Niestety dzisiaj nic nie można zrobić, żeby nie były temu przypisywane od razu polityczne intencje. Ale my przy tworzeniu tego serialu ich nie mieliśmy – zapewniła Łepkowska w rozmowie z "Fleszem".
Zmęczona latami pracy
Nie da się ukryć, że praca nad nowym hitem TVP musi być dla Ilony Łepkowskiej naprawdę wyczerpująca. Początkowo przecież jej udział miał być dużo mniejszy. Teraz jednak trudno wyobrazić sobie lepszego rzecznika "Korony królów". Czy w przyszłości chciałaby mieć większy wpływ na serial lub stworzyć nową telenowelę?
- Jestem bardzo zmęczona tymi latami pracy przy taśmie produkcyjnej. Praca przy serialu jest niezmiernie absorbująca, nie starcza czasu właściwie na nic innego. Ciężko by mi było wziąć się do robienia kolejnej telenoweli. Dlatego w "Koronie królów" jestem tylko konsultantem literackim. I staram się tego trzymać - podsumowała stanowczo scenarzystka.