Żałuje udziału w "Idolu"
Od zawsze największym marzeniem Makowieckiego było śpiewanie i tworzenie muzyki. Tylko to się dla niego liczyło. Udział w "Idolu" miał mu pomóc w zrealizowaniu tego celu i zapewnić stałe grono słuchaczy. I rzeczywiście, na początku występy w talent-show Polsatu okazały się trampoliną do kariery. Z czasem jednak młody wokalista boleśnie przekonał się, z czym tak naprawdę wiąże się telewizyjny sukces. Dopiero po latach przyznał szczerze, że "Idol" był mało wiarygodny i okazał się "wypadkiem przy pracy".
- Miałem pewność, że chcę nagrywać płyty, zanim trafiłem do programu. Szedłem więc do "Idola" z jasnym planem. Materiał na pierwszy album był gotowy, jeszcze zanim się zgłosiłem do pierwszych przesłuchań. To był pierwszy talent-show w Polsce i nikt nie wiedział, czego się po nim można spodziewać. A ja byłem w klasie maturalnej. Zbyt naiwny, żeby mieć świadomość, dokąd mnie to może zaprowadzić. Dziś takich talent-show jest na pęczki i siedemnastolatek dokładnie wie, z czym to się je i jak to może wykorzystać. Poza tym ludzie z branży muzycznej nauczyli się pracować z artystami z takich programów. Producenci wiedzą, jak podejść do ludzi, którzy mają talent do śpiewania i potrafią potencjał wykorzystać. A że niewiele z tych osób zostaje? Mnie uratowało, że nie jestem po prostu piosenkarzem interpretatorem, ale komponuję sam. Zresztą dla mnie "Idol" był trochę wypadkiem przy pracy, bez niego robiłbym to samo, co robię. (...) Byłbym muzykiem - powiedział w rozmowie z magazynem "Maleman".