Hubert Urbański: na dużym ekranie szczęście mu nie dopisywało
Aktor i prezenter skończył 50 lat
Aktor i prezenter skończył 50 lat
Ukończył nawet odpowiednią szkołę i wystąpił gościnnie w kilku serialach, jednak na dużym ekranie szczęście mu nie dopisywało – sceny z jego udziałem w filmie „Vinci” nigdy nie ujrzały światła dziennego; wycięto je w postprodukcji.
- Chcę czy nie, podsumowania są i wiążą się z nimi mieszane uczucia. Generalnie jednak ten bilans wychodzi pozytywnie – zdradzał w wywiadzie dla Show.
CZYTAJ DALEJ >>>CZYTAJ DALEJ >>>
Splot przypadków
Urbański, w przeciwieństwie do swoich rówieśników, w dzieciństwie wcale nie marzył o aktorstwie, nie miał jasno sprecyzowanych planów na przyszłość.
W warszawskiej Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej znalazł się, jak sam twierdzi, przez przypadek. Jego rodzice zaś nie protestowali, zadowoleni, że w ogóle zdecydował się na jakieś studia.
- Trafiłem tam przez splot przypadków, nie było wizji wielkiego teatru i wielkiego aktorstwa. Naprawdę nie wiedziałem, co będę robić – podkreślał w Vivie!.
''Prezenter jest OK''
Mimo że dorobek filmowy ma znikomy, twierdzi, że w rubryce „zawód” zawsze wpisuje „aktor”.
- Skończyłem szkołę aktorską, to najbardziej konkretna rzecz, jaką mogę wpisać – mówił w wywiadzie dla portalu Milion kobiet.
Nie krzywi się jednak, gdy ludzie nazywają go prezenterem telewizyjnym.
- Dopiero niedawno wróciłem do zawodu, zagrałem epizod w serialu "Czas honoru" – mówił. - Nie jestem też dziennikarzem, choć wiele osób tak zakłada. Więc prezenter jest OK.
''Myślałem, że zdążę''
Studia robił długo, z przerwami, i to nie tylko na dziekankę. Nie obronił też dyplomu...
- Myślałem, że zdążę – wyznawał. - Nawet wróciłem do szkoły jako dorosły facet, mąż i ojciec. Miałem absolutorium, wystarczyło tylko napisać pracę magisterską. Dziekan i rektor byli dla mnie bardzo życzliwi, tylko... czasu mi zabrakło. Tak wyszło.
Twierdzi jednak, że nie ma do siebie żalu, że nie został wielkim aktorem – zresztą, jak przyznaje, nie miał wcale takich ambicji. Dodawał, że nie czuł się stworzony do grania, a występowanie na scenie wyjątkowo go stresowało.
- Miałem raczej bardzo duże poczucie obciachu, kiedy wychodziłem na scenę. Cenzurowałem się po każdym zdaniu, które mówiłem, w głowie – opowiadał w Vivie!. - Po scenie już w głowie miałem: o Jezu, jak zafałszowałem, ale spieprzyłem! Z takim ciągłym kontrolowaniem się i brakiem dystansu do siebie ciężko jest mieć jednocześnie „wiatr w żaglach”.
Brak pracy
Urbański zdawał sobie sprawę ze swoich ograniczeń i miał świadomość, że nigdy nie zostanie gwiazdą wielkiego ekranu.
- Już w trakcie studiów wiedziałem, że nie będę aktorem. Grałem jeszcze dyplomy w szkole, a już chodziłem na castingi do programów telewizyjnych, do radia, i akurat do Zetki mnie przyjęli – mówił w Vivie!.
Zrezygnował z teatru na rzecz radia. Potem pochłonęła go telewizja, zaproponowano mu posadę gospodarza w licznych programach rozrywkowych, w których Urbański doskonale się odnalazł. Problemy przyszły po czasie. Nagle zaczęło brakować zleceń.
- Nie wiem, jak to działa, że jestem w telewizji, a potem mnie nie ma – mówił w Newsweeku. - Ale brak pracy wcale nie jest najważniejszy, wydarzyło się dużo innych rzeczy, które kompletnie zdemolowały moje życie.
Walka o dzieci
Najbardziej niszczącą dla Urbańskiego rzeczą był rozwód, o którym przez długie miesiące rozpisywały się tabloidy.
Prezenter, mający już za sobą jedno nieudane małżeństwo, ożenił się ponownie z Julią Chmielnik (na zdjęciu). *Wydawali się idealnie dobraną parą – ale wkrótce okazało się, że to tylko pozory.*
- W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że już nie mogę tak dalej. Że teraz to ja potrzebuję większego wsparcia, zrozumienia. Nie dostałem tego – opowiadał w Newsweeku.
Jego żona spakowała się i wraz z córkami opuściła wspólny dom. Urbański rozpoczął więc walkę o dzieci, by mieć z nimi jak najczęstszy kontakt.
- To był krytyczny moment, zrozumiałem, że muszę walczyć – dodawał.
Wersja żony
Po tym wywiadzie w mediach rozgorzała wojna, a Julia Chmielnik zaprzeczyła wyznaniom męża, przedstawiając swoją wersję wydarzeń.
- Decyzję o ślubie podjęliśmy świadome – mówiła w wVivie. - Wchodziłam w to małżeństwo z najlepszymi intencjami. A później wszystko, co o sobie przeczytałam... W ogóle nie spodziewałam się takich oskarżeń. To był jakby dalszy ciąg koszmaru, jaki przeżywa się kończąc tak poważny rozdział życia – dodawała.
- Nie byłam łasa na popularność. Po prostu spotkało się dwoje dorosłych ludzi, którzy się sobie spodobali i zakochali w sobie. Z Hubertem dobrze się rozmawiało.
Zapewniała też, że mąż zawsze mógł liczyć na jej wsparcie. Wywiad, w którym ją oczerniał – spaliła.
(sm/mn)