"Howards End" jako serial. Rozmawialiśmy z twórcą i aktorami. Szykuje się hit
Na polskie ekrany trafiła kolejna adaptacja jednej z najlepszych powieści XX wieku autorstwa E.M. Forstera - "Howards End". Widzowie z pewnością pamiętają oscarową produkcję z 1992 roku w reżyserii legendarnego Jamesa Ivory'ego (laureat tegorocznego Oscara za scenariusz do filmu "Tamte dni, tamte noce").
15.04.2018 | aktual.: 16.04.2018 11:09
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
W filmowym oryginale w główne role wcielili się Anthony Hopkins, Emma Thompson, która za znakomitą kreację została nagrodzona swoim pierwszym Oscarem, oraz Helen Bonham Carter jako młodsza siostra. Tym razem wyzwania przeniesienia tej klasycznej angielskiej powieści na mały ekran podjął się nie kto inny, jak kolejny zdobywca Oscara - Kenneth Lonergan *(najlepszy scenariusz oryginalny - "Manchester by the Sea” - 2016). *Z okazji premiery 4-odcinkowego serialu "Howards End" na kanale Starz, mieliśmy okazję porozmawiać z gwiazdami tej pełnej elegancji i harmonii epopei o ludzkich emocjach oraz wartościach w czasach fałszu.
Po projekcji premierowego odcinka "Howards End" w reżyserii Hettie Macdonald, mogliśmy porozmawiać z najważniejszymi twórcami tej telewizyjnej adaptacji. Główne gwiazdy telewizyjnej produkcji, czyli Hayley Atwell, która wcieliła się w rolę Margaret Schlegel; *Phillippa Coulthard *jako młoda Helen Schlegel i Matthew Macfadyen, czyli najważniejszy Henry Wilcox - opowiedzą o pracy przy najnowszej adaptacji angielskiego klasyka oraz o korzyściach tego typu telewizyjnej premiery w dzisiejszych burzliwych czasach.
Autor scenariusza, Kenneth Lonergan, powie o swoich osobistych zmaganiach z gatunkiem kostiumowym, a także powróci myślą do oscarowej roli Caseya Afflecka, który w ostatnim czasie, za sprawą ruchu Me Too, został oskarżony o molestowanie seksualne, którego miał dopuścić się w przeszłości.
Katarzyna Kasperska, WP: Emma Thompson, która w filmowej adaptacji z 1992 roku wcieliła się w oscarową kreację Margaret Schlegel, jest niczym patronką waszej telewizyjnej produkcji. Wiem, że od lat przyjaźnisz się z legendarną aktorką...
Hayley Atwell: O tak. I z duma mogę przyznać, że po zakończeniu zdjęć do serialu wciąż bardzo się lubimy (śmiech). Emma była mi bardzo życzliwa w trakcie realizacji serialu i niezwykle hojna. Podała mi całe morze wskazówek odnośnie naszej wspólnej roli - starszej siostry, Margaret Schlegel. Niemniej było to dla mnie bardzo ważne, żeby nie powielać jej genialnej oscarowej kreacji i stworzyć naszą bohaterkę na nowo. To było moje życie i mój czas z tą postacią. Chciałam jej oddać najwięcej z siebie, ile tylko byłam w stanie. Najnowsze "Howards End" to ja, a nie Emma Thompson.
Jak ci się udało stworzyć tę postać od zera, na nowo?
Margaret Schlegel to kobieta, która nigdy nie otrzymała nic od życia za darmo. Musiała sama wywalczyć o swoją pozycję w towarzystwie i szacunek ludzi do swojej osoby. Przy tym wszystkim nigdy nie zapominała o swoich najbliższych i to właśnie oni byli największą treścią jej życia. Jestem absolutnie zakochana w mojej bohaterce. To był dla mnie prawdziwy zaszczyt móc wcielić się w kobietę, którą osobiście chciałabym naśladować we współczesnym społeczeństwie.
Jaka była najlepsza, niezapomniana rada, którą udzieliła ci Emma Thompson?
Pamiętam, kiedy powiedziała: "Z uwagą wybierz moment, kiedy masz zapłakać i zapłacz tylko raz. Jeżeli będziesz płakać co jakiś czas w filmie, zniszczysz jego dramatyczną wymowę". Pamiętam, kiedy byłam młodsza, wydawało mi się, że umiejętność zapłakania na zawołanie świadczy o dobrym kunszcie aktorskim. Jak się okazało - nic bardziej mylnego (śmiech).
Co najbardziej kochasz w tej powieści i w waszej telewizyjnej produkcji?
To, że jest to treść pełna pasji wypowiedziana szeptem. Pasji w związkach pomiędzy ludźmi. Bardzo zależna i czuła relacja pomiędzy dwiema siostrami, które muszą siebie wzajemnie wspierać w nieżyczliwym świecie konwenansów, pełnym osądów. Obserwowanie ich w tych zmaganiach, kiedy obie są przepełnione współczuciem i empatią w stosunku do ludzi, budzi mój podziw i porusza serce. To wspaniałe, że możemy obcować z narracją prowadzoną z punktu widzenia kobiety mówiącą o tamtych, jakże obcesowych czasach.
Czas na rozmowę z autorem najnowszej adaptacji, nagrodzony Oscarem scenarzysta - Kenneth Lonergan.
Po ogromnym sukcesie filmu "Manchester by the Sea" i twojej wygranej Oscara za scenariusz, co skłoniło cię do podjęcia się napisania tego typu adaptacji?
Jeszcze przed produkcją filmu "Manchester by the Sea" rozpocząłem pracę nad "Howards End", więc mój Oscar nic dla mnie nie zmienił w tej kwestii. Ukończenie tej adaptacji zajęło mi kilka dobrych lat. Podchodziłem do tego zadania i odchodziłem, zabierając się za inne filmowe przedsięwzięcia. Ale nareszcie się udało.
Co innego udało ci się dokonać w telewizyjnej adaptacji w porównaniu z filmem z 1992 roku?
Cóż, muszę przyznać, że produkcję w reżyserii Jamesa Ivory'ego widziałem tylko raz, kiedy miała ona swoją premierę w kinach i od tego czasu minęło wiele lat. Ponad 25. Nie odświeżałem sobie tego filmu ani też nigdy nie wracałem do niego pamięcią. Szczerze przyznam, że mało z niego pamiętam, oprócz oczywistych faktów, które możemy znaleźć w Wikipedii, czyli kto tam zagrał i kto wyreżyserował. Nie miałem więc nic konkretnego na myśli, żadnego pierwowzoru, kiedy podjąłem się próby adaptacji powieści na nowo. Uwierz mi, że niektóre filmy oglądam wielokrotnie, niemniej ten z 1992 roku widziałem tylko raz, bardzo dawno temu i tyle. Nie miał on na mnie żadnego wpływu jako na scenarzystę w mojej karierze czy też reżysera. Nic mi po nim w głowie nie zostało.
Czy było to dla ciebie wyzwanie jako scenarzysty?
Oczywiście, że stanąłem w obliczu poważnego zadania. Nigdy wcześniej czegoś podobnego nie udało mi się stworzyć ani napisać. Mam na myśli czasy historyczne. Ale uważam, że materiał tego autora jest tak bogaty sam w sobie, że wystarczyłoby go na kolejne adaptacje filmowe bez konieczności powielania schematów tych dwóch najbardziej popularnych, które już powstały.
Czy jest coś unikatowego w twojej interpretacji?
Mam nadzieję. Ale nie mnie to oceniać.
Jak ci się wydaje, jakie jest znaczenie tej historii dla współczesnych czasów?
Rodzina oczywiście. Mamy tutaj trójkąt uczuciowy pomiędzy bohaterami, ale również konflikty na tle klasy społecznej oraz kultury, które wzajemnie się przenikają z większą lub też mniejszą akceptacją ludzi zaangażowanych w tę interakcję. Uważam, że ciągle istnieje konflikt klasowy na tle socjalnym we współczesnym społeczeństwie. Nie wspominając już o samej kulturze. To wciąż bardzo wpływa na emocje i interakcje między nami. Ludzie z różnych kultur i z różnym pochodzeniem wciąż nie są traktowani na równi z innymi i w wielu kwestiach są dyskryminowani. Dzieje się tak nie tylko na arenie społecznej, ale również w zaciszu naszych własnych domów i w prywatnych relacjach między członkami rodziny.
Czy masz w planach na przyszłość, żeby twórczo pozostać dłużej w tematach historycznych, czy też twój kolejny projekt ponownie opowie o czasach obecnych?
Marzeniem byłoby robić oba tego typu wyzwania jednocześnie w przyszłości. W mojej karierze z pewnością będzie więcej filmów rozgrywających się współcześnie, ale nie chcę zamykać mojego rozdziału w pracy nad czasami historycznymi. Bardzo bym sobie tego życzył, żeby tak się nie stało.
Masz świetne wyczucie trudnych ludzkich emocji, nierzadko skrajnych, rozgrywającymi się pomiędzy członkami rodziny. Tutaj mamy siostry, w poprzednim twoim filmie mieliśmy braci... Czy to są charakterystyczne cechy twoich filmów, które we własnej twórczości odkrywasz jako te najbardziej inspirujące?
Nie wydaje mi się, żeby to zawsze dramat rządził emocjami panującymi w rodzinach. Faktycznie moim głównym tematem zainteresowań są rodziny. Nie wiem dlaczego ani skąd mi się to bierze, ale tak jest, patrząc na moje filmy. Jednak spójrzmy na twórczość Pedro Almodovara - jego historie również dotyczą historii rodzinnych, ale jednocześnie dzieje się tam o wiele więcej niż jedynie konflikty między krewnymi. Oczywiście nie porównuję siebie do Almodovara, ponieważ to jest wielki mistrz w swoim fachu, niemniej ja również skupiam się na ludziach, którzy są w jakiś sposób od siebie zależni. Dlaczego? Jaki jest tego powód, że akurat to biorę na warsztat - tego nie wiem.
Czy posiadasz rodzeństwo?
Tak. Więc pewnie masz rację (śmiech), że dlatego właśnie staram się rozwiązać pewne zagadnienia, z którymi sam się zmagam lub które kołaczą mi się po głowie.
Wspomnieliśmy twój oscarowy film "Manchester by the Sea". Jaka była twoja reakcja, co do oskarżeń wystosowanych w kierunku Caseya Afflecka o molestowanie seksualne?
Mam nadzieję, że to się wszystko obróci w niepamięć. To znakomity aktor, który całkowicie zasługuje na uznanie i szacunek. Uważam, że Casey został potraktowany bardzo niesprawiedliwie. Został na siłę wyciągnięty przed szereg. Wydaje mi się, że ludzie nie mają zielonego pojęcia, co robią, mówią i komu niszczą karierę, a także życie prywatne. Wielka szkoda. Oczywiście uważam, że obecnie dzieje się coś bardzo poważnego i istotnego dla świata oraz dla człowieczeństwa, ale nie wydaje mi się, by to, co przytrafiło się młodemu Affleckowi było dobre dla ruchu Me Too ani dla nikogo innego.
Myślisz, że zaszło to za daleko?
Nie, że zaszło to za daleko, ale jest to dyskryminacja, a także odarcie z szacunku i talentu niewłaściwej osoby. To nie on.
W tym momencie podchodzi do nas największy gwiazdor całego zamieszania w "Howards End" - Matthew Macfadyen, czyli serialowy Henry Wilcox.
Co cię przekonało, żeby zostać częścią kolejnej z wielu adaptacji powieści E. M. Forstera?
Przede wszystkim scenariusz. Znałem historię, nie czytałem książki, ale widziałem film z 1992 roku. Było to dla mnie bardzo ekscytujące przeżycie już tylko z tych dwóch powodów.
Z tego, co wiem to dopiero początek twojej dobrej passy. Nie tylko ten serial, ale również w najbliższym czasie będzie można cię zobaczyć w produkcji HBO "Succession" u boku polskiej aktorki - Dagmary Domińczyk?
Tak, będę nieznośnie wyeksponowany przez telewizję w nadchodzących miesiącach (śmiech). Drugi projekt jest jednak kompletnie inny. Opowiada historię wpływowej rodziny zajmującej się mediami na Manhattanie. Współczesne czasy. Gigantyczna wielomiliardowa firma. Przypominać to będzie nieco serial "Dynastia", jednak bardziej na poważnie. Gram ohydnego zbira, kobieciarza, który zagraża statusowi dochodowej rodziny (śmiech).
Polubiłeś swoją wredną postać, którą tym razem, dla odróżnienia przyszło ci zagrać?
Uwielbiam. Bardzo go pokochałem. Tego typu role to prawdziwa uczta i gratka dla aktora.
Czy są jakieś cechy wspólne pomiędzy twoimi dwiema ostatnimi rolami?
(Śmiech) Nie, absolutnie nie. Na tym właśnie polegała cała przyjemność grania ich w tak krótkim czasie. Z jednego musiałem automatycznie wskoczyć w drugiego i całkowicie się zresetować. Niestety szufladkowanie aktorów w jeden typ bohatera bardzo często ma miejsce w karierze aktora, szczególnie kiedy jedna z twoich kreacji odnosi sukces i stajesz się dzięki niej rozpoznawalny. Wtedy nagle zaczynasz otrzymywać 10 takich samych scenariuszy, z dokładnie takim samym typem bohatera. Całe szczęście tak nie było w moim przypadku.
Na salonach trwają zachwyty nad świetnym pilotowym odcinkiem całej serii "Howards End", a do nas ponownie podchodzą dwie główne aktorki produkcji - Hayley Atwell i Philippa Coulthard, która wcieliła się w młodszą siostrę, Helen Schlegel.
Czy przyjemnością dla was było wcielenie się w wasze główne bohaterki?
HA: Tak, oczywiście. Obie siostry to dwie bardzo niezależne osobowości, szczególnie patrząc na czasy, w których żyją. Pewnego rodzaju bezpośredniość, która je charakteryzuje na pewno nie była mile widziana przez ówczesne społeczeństwo i etykietę. A jednak odnalazły dla siebie progresywne role w tych zaściankowych czasach.
PC: Wydaje mi się, że wyzwaniem dla nas było również, żeby książkę, która w samej Anglii była już tak wiele razy przenoszona na ekran (mały i duży) - zbudować od nowa, biorąc te same składniki, i stworzyć coś odmiennego. Nie chcieliśmy w żadnym momencie ani naśladować poprzednich adaptacji, ani z nimi rywalizować. Chcemy uniknąć jakichkolwiek porównań i konkursu, która z nich jest najwierniejsza książce. Nie. Nie o to chodziło.
Dlaczego uważacie, że to jest dobry moment na przypomnienie "Howards End" telewidzom?
HA: To ciekawe, że o to pytasz, bo odpowiedz jest bardzo ludzka. Producent odnalazł główne bohaterki książki w swoich nastoletnich córkach. Czasy opowiedziane w powieści wydarzyły się o wiele wcześniej przed całym współczesnym ruchem o równouprawnienie kobiet i masowym zrywem kulturowym w tej kwestii. Powieść zdecydowanie wyprzedziła swoje czasy i próbowała zmierzyć się z pytaniem, które wciąż sobie zadajemy - jaka jest rola kobiety w męskim świecie i jakie są jej prawa? Myślę, że w tym tekście wciąż możemy odnaleźć wiele odpowiedzi. Książka pokazuje, jak mężczyźni rozdzierają więź pomiędzy siostrami-kobietami.
O serialu: "Howards End" opowiada historię, a przede wszystkim skupia się na emocjonalnych konotacjach pomiędzy dwiema szanowanymi angielskimi rodzinami na przełomie XIX i XX wieku. Tytuł powieści autorstwa Forstera, ale również jej najnowsza adaptacja na potrzeby produkcji telewizyjnej, to nazwa angielskiej posiadłości ziemskiej, której właścicielka, szalenie konserwatywna Pani Wilcox (Julia Ormond), zaprzyjaźnia się z londyńską, otwartą na świat i obracającą się w liberalnych kręgach intelektualistką (Hayley Atwell). Ta osobliwa, oparta na tajemniczym przyciąganiu się przeciwieństw, przyjaźń będzie miała poważne konsekwencje dla dalszych losów obu rodzin. Oto historia, która jest czystą kwintesencją angielskiego stylu i klasy ubiegłego tysiąclecia.