Holenderski bełkot

Akcja "Komarowa" rozgrywa się w sennym miasteczku, napędzanym przez wielką kopalnię. Już we wstępie dowiadujemy się, że w Komarowie nie ma miejsca na normalność - wszak swoją nazwę miasto zawdzięcza wielkiej chmurze komarów, które niegdyś krążyły wokół wieży kościoła. Niestety Nijstad swoją groteskową wizję świata buduje z bardzo grubo ciosanych elementów - pokryci sadzą górnicy okazują się więc symbolizować odmieńców, a występujący przeciwko nim radykał jest najzwyklejszym rasistą. Tymczasem miejscowego nastolatka nękają demony seksu, czego dowiadujemy się z banalnych snów, które zachwyciłyby Freuda. Są jeszcze krążące nad miastem kruki, zwiastujące katastrofę, lecz gdy ta w końcu nadchodzi przynosi tylko rozczarowanie.

Holenderski bełkot
Źródło zdjęć: © komiks.wp.pl

10.06.2013 | aktual.: 29.10.2013 17:22

Czytając "Komarów" trudno nie zauważyć, jak bardzo Nijstadowi zależało, by jego opowieść była wyjątkowa. Niestety, nie udało się. Najciekawszy jest tu wątek dorastania płciowego, który urywa się po kilku stronach. Pozostałe pomysły - rasizm, apokalipsa, zaginiony pies - najzwyczajniej w świecie nudzą. Bohaterowie Nijstada poruszają się po smutnym, na wpół martwym mieście uciekając przed wielkimi potworami, ale absolutnie nic z tego nie wynika. Czytelnika ma wciągnąć sama wizja, jednak atmosfera "Komarowa" jest zbyt ulotna. Skoro artysta nie dał odbiorcy czasu by poznać miasto i jego mieszkańców, trudno mu się przejmować ich losem. Lub zaangażować się w rozszyfrowywanie symboliki ukrytej pomiędzy kadrami.

Jeżeli "Komarów" czymkolwiek uwodzi to oprawą graficzną. Sztywne, czarno-białe kadry Nijstada mają w sobie moc i tajemniczość, nawiązują do osiągnięć amerykańskich współtwórców komiksowej alternatywy lat 80. - zwłaszcza Daniela Clowesa i Charlesa Burnsa. Prace Clowesa i Burnsa niosą jednak o wiele więcej znaczeń. Beznamiętna narracja pochłania czytelnika, wciąga go w świat niesamowitości, w którym wszystko jest możliwe i wszystko ma swoje znaczenie. Nijstad, niczym nieuważny uczeń, który przysnął na lekcji, kopiuje styl lecz zapomina o treści. A w 2013 roku, ponad 30 lat po debiucie magazynu "RAW", intrygujące rysunki to zdecydowanie zbyt mało.

W 2011 roku na Ligatura Pitching nagrodzono album "Matador" Jaya Wrighta. Pomysłowy, bezpretensjonalny komiks, którego autor polemizował z głównym bohaterem swej opowieści - słynnym matadorem Juanem Belmonte - sprzedając czytelnikowi prosty morał: "życie warte jest przeżycia". W porównaniu ze świeżością i trafnością "Matadora" "Komarów" wypada fatalnie. To najgorszy rodzaj artyzmu - wykalkulowany na zimno projekt, niezdarnie kopiujący pomysły innych. Nijstad być może ma talent, ale nie znalazł własnego języka. Ukrywa to zarzucając czytelnika prostackimi aluzjami i marną opowieścią.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)