Historia zatoczyła koło? "997" nie pierwszy raz przegrało w politycznych przepychankach
GALERIA
Michał Fajbusiewicz niewątpliwie jest jedną z rozpoznawalnych postaci polskiej telewizji. Choć może pochwalić się imponującą karierą, bo z nadawcą publicznym jest związany od 1982 roku (początkowo z TVP Łódź), gdzie zdążył prowadzić wiele programów, to do dziś jest kojarzony jako najsłynniejszy telewizyjny śledczy. Ogromną popularność przyniósł mu "Magazyn kryminalny 997". Jak przyznawał w wielu wywiadach, program miał tak dużą siłę oddziaływania, że redakcja otrzymywała mnóstwo zgłoszeń i próśb o pomoc od osób, którzy nie widzieli już nadziei w rozwiązaniu sprawy przed policję czy prokuraturę.
- Mam całe kartony listów, w których tytułowano mnie major, albo pułkownik, bo większość widzów w tamtych latach była przekonana, że jestem etatowym policjantem, oddelegowanym do publicznej telewizji – mówił.
Program jednak miał też sporo problemów. Został zdjęty z anteny kilka razy, m.in. dlatego, że wszystko wskazywało na to, że nie podobał się PiS. Teraz, po wielkim powrocie wyemitowano zaledwie jeden odcinek i wydaje się, że historia zatoczyła koło. Skąd się biorą kłopoty z TVP?
Polityczne decyzje
Na przełomie lat 80. i 90. program "997" bił rekordy popularności. Jak wspominał prowadzący, oglądalność osiągała nawet 17 milionów widzów. Dziś, gdy widzowie mają do wyboru tak wiele kanałów i programów taki wynik jest właściwie nieosiągalny. Fajbusiewicz przyznawał też, że początkowo milicja w ogóle nie chciała dopuścić do emisji programu, gdyż "pokazywał, że nie łapią przestępców". TVP początkowo nie chcąc kłopotów zablokowała magazyn, aż wszyscy doszli do porozumienia. Ostatecznie władze postanowiły, że policja miała wręcz obowiązek pomagać przy programie. Przez wiele lat ekipa mogła liczyć na wsparcie merytoryczne ze strony policji. Na początku czerwca 1993 r. "Magazyn Kryminalny 997" spotkał się z krytyczną opinią ze strony Komendanta Głównego Policji Zenona Smolarka, który stwierdził, że jest on instruktażem dla przestępców i zabronił wszystkim policjantom z nim współpracować. Magazyn powrócił dwa lata później i utrzymał się do 2010 roku, przy czym pod koniec nadawano go już w TVP Info. W końcu szefostwo zdecydowało, by w ogóle go zdjąć z anteny. Fajbusiewicz wówczas miał już podejrzenia, dlaczego tak się stało.
- Nie powiem, że to są względy polityczne, ale one odegrały w tym jakąś rolę. W publicznej telewizji bez przerwy jest zawierucha polityczno-personalna. Ci, co tam trafiają do kierowania programami, mówiąc kolokwialnie, chcą się nachapać, bo wiedzą, że przychodzą tam na chwilę. Niektórzy dyrektorzy byli przecież na swoich stanowiskach zaledwie po kilka miesięcy. Żeby dać swoim kolesiom możliwość zarobienia, musieli wpuścić ich na antenę, a by zrobić dla nich miejsce, zdejmowali inne produkcje, bądź przepychali je na gorsze godziny. No więc ja tą metodą najpierw byłem spychany na coraz późniejsze godziny, co przełożyło się na słabnącą oglądalność. Dwa razy byłem też zdjęty z anteny – mówił w wywiadzie udzielonym "Dziennikowi" w 2015 roku.
Magazyn zdejmowano klika razy
Dziennikarz nawet po latach nie szczędził ostrych słów pod adresem stacji i żałował podjęcia współpracy z telewizją.
- Kiedy PiS doszedł do władzy i przejął TVP2, to bez słowa, z dnia na dzień zostałem zdjęty z anteny, jako program komuszy, bo kręcony od lat 80., więc nie wypada, by nadal był na wizji. Jedynej rzeczy tylko żałuję. Kiedy zdjęto mnie z Dwójki, poszedłem do TVP Info, gdzie miałem milionową widownię. I kiedy namówiono mnie na powrót do TVP2, niepotrzebnie się zgodziłem, bo tam była kolejna roszada, kiedy lewica doszła do władzy, i znów mnie zdjęli. A w TVP Info do tej pory pewnie nasz program by funkcjonował. Jednak z Polsat Play jestem bardzo zadowolony – podsumował w tej samej rozmowie.
Miał być wielki powrót
Wydawało się więc, że po tak głośnym rozstaniu nie ma już miejsca w TVP dla Michała Fajbusiewicza, a współpraca ze stacjami komercyjnymi rzeczywiście wyjdzie mu na lepsze. Tymczasem, po niemal dwóch latach telewizja publiczna decyduje, by najsłynniejszy magazyn kryminalny wrócił na antenę. Powrót miał być więc głośny i widowiskowy, a satysfakcji z ponownej współpracy nie ukrywały obie strony.
Była więc premiera, kultowe show zyskało odświeżoną formę i znów przyciągnęło widzów. Zapowiadał się sukces, tymczasem nieoczekiwanie program zdjęto z anteny. Mimo, że planowo powinien pojawić się 12 października o 22:40 w telewizyjnej Dwójce i stacja wyemitowała nawet spoty odcinka, programu wieczorem nie było, próżno go szukać też w ramówce na 19 października. Jak informował Pudelek, powodem była krytyka prawicowych środowisk, a zwłaszcza Radia Maryja, które widzą w prowadzącym "komucha". Jacek Kurski ponoć osobiście podjął decyzję o zablokowaniu emisji.
TVP się tłumaczy
Reakcja ze strony TVP była szybka. Gdy w tej sprawie do stacji zgłosił się portal wirtualnemedia.pl, prezes telewizji wydał krótkie stanowisko.
- TVP oświadcza, iż nieprawdą jest, że program "997" został zdjęty z anteny. Kierownictwo TVP2 podjęło autonomiczną decyzję o zawieszeniu emisji programu na okres najbliższych dwóch tygodni, w celu dokonania koniecznych zmian w formacie programu – mówił Kurski.
Niestety, Pudelek pokrzyżował im plany umiejętnego wybrnięcia z trudnej sytuacji, gdyż wcześniej redakcji udało się dotrzeć do samego Michała Fajbusiewicza, który nie tylko potwierdził nasze doniesienia, ale także poinformował, że TVP się z nim nie rozliczyła.
Skończy się w sądzie?
Dziennikarz nie zamierza łatwo odpuścić i planuje dochodzić swoich praw w sądzie. Tym bardziej, że z jego perspektywy decyzja o zdjęciu z anteny jest bezpodstawna. - Dzień wcześniej była narada po pierwszej emisji, sporo uwag było, ale dyrekcja była zadowolona – twierdził dziennikarz. - Mieliśmy bardzo dobrą widownię. Z punktu widzenia komercyjnego było bardzo dobrze. Zastanawialiśmy się cały wtorek, co można poprawić, a w nocy przyszedł mail o tym, że cała produkcja jest zawieszona. Gdyby chcieli nas rozgonić to by to zrobili na kolaudacji, powiedzieliby że program jest kiepskiej jakości, albo że nie spełniamy oczekiwań, tymczasem nic takiego nie było - mówił Pudelkowi.
- Chciałem uwieńczyć swoje 40 lat w telewizji na dużej antenie. Wdzięczny jestem kierownictwu Dwójki. Boję się jednocześnie, że tam też głowy polecą. Będę dochodził swoich praw przed sądem, cztery miesiące życia poświęciłem i pieniądze sponsorów, a sam nie zobaczyłem jeszcze ani grosza wynagrodzenia - podsumował.