Grażyna Barszczewska: Czas nie jest jej wrogiem
Piękna, delikatna, o szlachetnej urodzie – całe życie walczyła, by nie zrobiono z niej ekranowej „amantki”. Na bankietach zjawia się rzadko; podkreśla, że zamiast brylować na salonach, zdecydowanie bardziej woli błyszczeć na scenie.
Charakterystyczna, z prawdziwym temperamentem
Na bankietach zjawia się rzadko; podkreśla, że zamiast brylować na salonach, zdecydowanie bardziej woli błyszczeć na scenie.
Co zresztą od kilkudziesięciu lat robi, i to w wielkim stylu. Aktorka charakterystyczna, z prawdziwym temperamentem, ale nielubiąca ograniczać się wyłącznie do repertuaru komediowego; wielokrotnie już udowodniła, że jest artystką wszechstronnie utalentowaną.
Z dystansem podchodzi również do swojego scenicznego wizerunku – nie boi się grywać bohaterek znacznie od niej samej starszych. Czas nie jest jej wrogiem, akceptuje kolejne zmarszczki i zapewnia, że chociaż obchodzi właśnie 68. urodziny, nadal świetnie czuje się w swojej skórze.
Nauczycielska sugestia
Urodziła się 1 maja 1947 roku w Warszawie. Aktorstwo pokochała jako 6-latka, kiedy po raz pierwszy pojawiła się w teatrze. - To była sztuka dla dorosłych. Zapamiętałam emocje postaci i poczułam, że mogłabym je tak samo przekazać –wspominała w Pani.
Ale wtedy była jeszcze przekonana, że zostanie muzykiem – uczęszczała, zgodnie z życzeniem rodziców, do liceum muzycznego i posłusznie ćwiczyła grę na pianinie.
- W klasie maturalnej nasza wychowawczyni zasugerowała mojemu ojcu, że powinnam zdawać do szkoły teatralnej – mówiła w Dzienniku Zachodnim.
Dopiero wtedy rodzice przystali na zmianę planów.
Wyrzucona ze szkoły
- Do warszawskiej PWST zdawałam na luzie, ponieważ w odwodzie miałam studia muzyczne – wspominała w Dzienniku Zachodnim. Ale wkrótce potem, po niecałym roku, skreślono ją z listy studentów.Nauczyciele powiedzieli jej, że nie nadaje się do zawodu aktora,* bo jest zbyt delikatna.*
- Uważano, że sobie nie poradzę w okrutnym świecie teatru i filmu, a poza tym, że moje aktorskie środki wyrazu nadają się wyłącznie na scenę kameralną– dodawała.
Nie zamierzała się jednak poddawać. Pojechała do Krakowa. - Musiałam po raz drugi zdać egzaminy wstępne. Chyba chciałam sprawdzić samą siebie, przekonać się, czy aktorstwo to był dobry wybór – tłumaczyła w Pani. Dostała się.
Kopniak od losu
- Teraz myślę, że taki kopniak od losu dobrze robi młodemu człowiekowi na początku drogi – komentowała po latach tę sytuację w Dzienniku Zachodnim.
Od 1970 roku zaczęła występować na scenie, wkrótce też zainteresowali się nią filmowcy. Barszczewska podkreślała, że niezwykle ważna była dla niej różnorodność w doborze ról.
- Mam temperament aktorki charakterystycznej i bardzo cenię sobie poczucie humoru, i w życiu, i na scenie– mówiła w Super Expressie. - Ale też spełniam się w rolach dramatycznych. Nawet kiedy stała się sławna, nie pozwoliła, by popularność zawróciła jej w słowie.
- Przestrzegał przed tym mądrymi słowami Gustaw Holoubek mówiąc, że musimy wierzyć w nasz zawód, uprawiać go jak najszlachetniej, najpełniej, ale pamiętajmy, że nie jesteśmy pępkiem świata, bo nikt nim nie jest – mówiła w Życiu na gorąco. - Tak więc staram się najrzetelniej wykonywać swój zawód. Swoją energię i czas dzielę między sceną, planem filmowym i moimi równie ważnymi obowiązkami rodzinnymi.
Amantka z pieprzem
Szczególne miejsce w jej karierze zajmuje „Kariera Nikodema Dyzmy”, w której Barszczewska zagrała Ninę. Ale początkowo wcale nie chciała przyjmować tej roli.
- Kiedy przeczytałam tę powieść, wydało mi się, że Nina jest przykładem postaci, od których chciałam uciekać – mówiła w Rzeczpospolitej. - Od pastelowych pięknotek, które na dobrą sprawę niczego nie wnoszą. Wtedy Jan Rybkowski powiedział mi mrużąc po swojemu oko: "Pani to nie jest normalna amantka, pani to jest taka amantka z pieprzem". I właśnie chyba ów „pieprz” mnie skusił najbardziej. No! * - Robiłam wszystko, by Nina nie była tylko ozdobnikiem.* Udało mi się namówić reżysera, by zagrać ją na zasadzie pastiszu, a nawet nie bronić się przed groteską – dodawała. - Temu, kto chciałby umieścić mnie w szufladzie z napisem „amantka”, mówię z przekąsem, że znacznie piękniejszą mam duszę.
Miłosne zawirowania
Życie uczuciowe Barszczewskiej było równie interesujące jak jej kariera. Najpierw związała się z jednym ze swoich scenicznych partnerów, Jerzym Szmidtem. Urodziła mu syna Jarosława i wydawało się, że tworzą piękną parę. Podobno to Szmidt odszedł, wściekły i sfrustrowany, że jego partnerka spełnia się zawodowo, a on musi się prosić o role. * Po tym rozstaniu Barszczewska wdała się w romans z reżyserem Januszem Warmińskim, który zakończył się mało przyjemnie: żona Warmińskiego, Aleksandra Śląska, zmusiła młodsza rywalkę do odejścia z teatru. *Aktorka jednak nie cierpiała długo, bo już wtedy znalazła pocieszenie w ramionach Romana Wilhelmiego. Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę, że z głośnego związku ze skłonnym do romansów kobieciarzem nic nie wyjdzie. I wreszcie znalazła odpowiedniego mężczyznę, niezwiązanego z branżą filmową Alfreda Andrysa, z którym wreszcie zbudowała normalny i trwały związek.
''Nie czuję się staro''
Starość jej nie martwi, nie zamierza ukrywać swojego wieku. Maluje się tylko w teatrze, ale też nie ma nic przeciwko, by wyjść na scenę bez makijażu.
- Wiele aktorek w jej wieku miałoby opory, żeby tak się pokazać widzom – mówiła w Pani Anna Smolar. - Ale nie Grażyna. Ona ma świadomość siebie, nie potrzebuje pudru, żeby czuć się bezpiecznie.
- Nigdy nie ukrywałam swojej metryki – mówiła w Super Expressie, dodając, że nie jest przeciwniczką operacji plastycznych. Ale poddawać się im nie zamierza. - Ja wolę się czuć dobrze we własnej skórze.
(sm/łs/mn)