Getto w galerii
Problemem jego książki jest jednak jej myśl przewodnia - iż komiks prawdziwej nobilitacji doczekać się może tylko w galeriach sztuki.
02.07.2012 | aktual.: 16.11.2013 00:44
Frąckiewicz przepytuje trzynaście osób. Rozpoczyna od Łukasza Rondudy, kuratora Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, organizatora wystawy Black & White. Następnie do głosu dopuszcza artystów: Bartosza Minkiewicza ("Wilq"), Agatę Nowicką ("Projekt: Człowiek"), Monikę Powalisz (scenarzystkę komiksów historycznych), Michała Śledzińskiego ("Osiedle Swoboda", "Produkt"), Macieja Sieńczyka ("Wrzątkun"), Ryszarda Dąbrowskiego ("Likwidator") i Krzysztofa Ostrowskiego ("Plastelina", także wykładowcę na łódzkiej ASP). A ich spojrzenie uzupełnia rozmowami z wydawcą komiksów historycznych Witoldem Tkaczykiem, kolekcjonerem sztuki Krzysztofem Masiewiczem i naukowcami Adamem Ruskiem (badaczem historii komiksu polskiego), Jerzym Szyłakiem (profesorem Uniwersytetu Gdańskiego) i Jakubem Woynarowskim (wykładowcą krakowskiej ASP). Większości z nich wcześniej czy później zadaje to samo pytanie: "czy polski komiks nie powinien trafić do obiegu galeryjnego, gdzie doczekałby się nobilitacji i zostałby dostrzeżony przez <<
prawdziwą>> krytykę?".
To właśnie to pytanie jest największą siłą i bolączką "Wyjścia z getta". Siłą, bo dzięki wyraźnie zarysowanej tezie Frąckiewiczowi udało się przeprowadzić dwanaście ciekawych rozmów (i jedną nudną) i ustawić wielu rozmówców w opozycji do siebie. Bolączką, bo trudno się z tą tezą zgodzić. Nie tylko mi, krytykowi, ale także rozmówcom Frąckiewicza.
Najbardziej dobitnie wyraża to Krzysztof Masiewicz, kolekcjoner sztuki, autor bloga ArtBazaar. "Komiks w galerii sztuki może być obecny raczej w taki sposób jak plakat czy design. Czyli nie będzie stałym elementem programu" - mówi Masiewicz. "Plakat, choć występuje w galerii i bywa ciekawy jako obiekt artystyczny, też nie znajduje tam środowiska naturalnego. Plakat powinien znajdować się na ulicy. A komiks na papierze". A po chwili, dociskany przez Frąckiewicza, powtarza: "Komiks to jednak książka. (...) Komiks robiony na ścianie jest nienaturalny".
Podobne podejście prezentują praktycy, znani artyści komiksowi - Krzysztof Ostrowski, Michał Śledziński i Ryszard Dąbrowski. Trudno nie cenić ich słów, to elita polskiego komiksu, autorzy takich legend jak "Plastelina", "Osiedle Swoboda" i "Likwidator". Ostrowski jest także autorem największego komiksowego skandalu ostatnich lat. To on narysował wulgarną nowelkę do antologii "Chopin. New romantic", na którą rzuciły się media.
"Nie interesuję się sztuką i nie śledzę tego, co wystawia się w galeriach" - przyznaje rozbrajająco Dąbrowski. W podobnym tonie wyraża się Śledziński przyznając, że nie ma "ochoty poznawać świata sztuki, bo nie ma ani parcia, ani energii". Najdosadniej podsumowuje to jednak Ostrowski, który kończy rozmowę słowami: "trochę mi to wygląda na łatanie jakiegoś kompleksu. Na zasadzie: w Polsce nikt nie chce czytać komiksów to może chociaż przymusić do tego krytyków sztuki. Oni są w stanie dużo wytrzymać." Ostrowski podnosi zresztą jeszcze jeden ciekawy problem. Jego zdaniem "brak pieniędzy to luksus polskiego komiksu", gdyż wiąże się to z wolnością twórczą i brakiem nacisku na sukces. W podobnym tonie wypowiadał się Mateusz Skutnik (rozmowy z nim nieco w "Wyjściu z getta" brakuje) na panelu dyskusyjnym zorganizowanym przez Bibliotekę Komiksową w Gdańsku. Szkoda, że Frąckiewicz nie spytał o pieniądze kogoś z Ministerstwa Kultury - nasze państwo daje bowiem tylko zlecenia, nie ma za to żadnego grantu czy
stypendium na projekt komiksowy.
Książkę zamykają dwa wywiady z naukowcami. Najpierw Frąckiewicz rozmawia z Jerzym Szyłakiem. To zdecydowanie najciekawszy fragment książki. Szyłak, świetny dyskutant o bardzo wyrazistych poglądach, otwarcie się z Frąckiewiczem nie zgadza. Podobnie jak Masiewicz uważa, że komiks to przede wszystkim książka ("Czy wyobrażacie sobie państwo strony z 'Lalki' Prusa w galerii?" - pytał podczas zakończonego właśnie Bałtyckiego Festiwalu Komiksu), a romans z galeriami może mu wyjść tylko na złe. "Mam wrażenie, że sztuka prezentowana w galerii i język, jakim się ją opisuje, istnieją w izolacji od świata, w którym żyjemy i w którym istnieją komiksy" - mówi, przypominając jednocześnie, że komiks jest "dobrem publicznym", głęboko zakorzenionym w plebejskiej popkulturze ("Komiks nigdy nie jest w pełni prywatny i osobisty, bo jego podstawą jest konwencjonalny rysunek, zrozumiały dzięki temu, że stanowi dobro publiczne").
W kontrze do Szyłaka występuje Jakub Woynarowski, wykładowca na krakowskiej ASP, publicysta współpracujący z Ha!artem i autor nagrodzonego na festiwalu w Łodzi eksperymentalnego komiksu "Hikikomori". Woynarowski chyba jako jedyny dyskutant zgadza się bez zastrzeżeń z poglądami Frąckiewicza. Przedstawia nawet interesujący pomysł na komiks przeznaczony do galerii. Jego zdaniem świat komiksu i świat sztuki są sobie pokrewne, problemem jest jednak zamknięcie obu tych środowisk na dialog. Szkoda jednak, że na potrzeby rozmowy Frąckiewicz nie postawił się w opozycji do poglądów Woynarowskiego. W efekcie wywiad zamykający książkę, który miał dowieść, iż "jednak mam rację", jest zdecydowanie najnudniejszą i najsłabszą jej częścią.
Czytelnika "Wyjścia z getta" może dziwić całkowite zignorowanie najbardziej oczywistej drogi ucieczki z ciasnoty środowiska - umasowienie komiksu. Owszem, temat ten Frąckiewicz porusza w rozmowach z Tkaczykiem czy Minkiewiczem, ale nie zgłębia go. A przecież sam Tkaczyk, wydawca krytykowanych za artystyczną miałkość komiksów historycznych, przyznaje, że ambitny komiks to w tym temacie ślepa uliczka. "To 'Solidarność', a nie 'Achtung Zelig!' nagle pozwoliła nam wierzyć, że za chwilę spełnimy nasze marzenia o mitycznej popularności komiksu w Polsce" - mówi przywołując największy sukces artystyczny swojego wydawnictwa (o "Achtung Zelig!" dużo pisały media głównego nurtu) i jego największą porażkę. Podobny trop pada w rozmowie z Adamem Ruskiem, który przypomina popularność przedwojennego komiksu prasowego i obala tezę, jakoby komiks pojawił się w Polsce dopiero w PRL. Niestety "świadomość ewidentnej i stałej obecności komiksu w polskiej kulturze właściwie nie istnieje".
Gdyby Frąckiewicz poszedł tym tropem lista jego rozmówców musiałaby wyglądać nieco inaczej. Bo sporo do powiedzenia w temacie popularyzacji komiksu w Polsce mają przede wszystkim wydawcy. Zignorowanie tej grupy wydaje mi się największą wpadką "Wyjścia z getta". Po lekturze tej książki, osoba, która nie zna polskiego komiksu, może dojść do wniosku, że komiksy w naszym kraju wydaje przede wszystkim Lampa i Ha!art, a jednym z jej najpłodniejszych twórców jest Wilhelm Sasnal. W trzynastu wywiadach nie pada chyba ani jedno zdanie o Egmoncie - największym wydawcy, który niegdyś wypromował wielu polskich artystów (wydawał chociażby Śledzińskiego, Kalinowskiego czy serię o "Jeżu Jerzym"), a dziś przybliża czytelnikom klasykę komiksu zachodniego. Podejrzewam, że sporo do powiedzenia mieliby także przedstawiciele Kultury Gniewu czy Timof Comics, którzy od lat, praktycznie hobbystycznie, za własne pieniądze, wydają komiksy i walczą o ich docenienie.
Mimo wszystko "Wyjście z getta" to książka, którą warto przeczytać. Przybliża czytelnikowi świat spychany zazwyczaj poza margines. I świetnie, że Frąckiewicz przepytuje nie tylko znane nazwiska, ale i postacie nieoczywiste, jak Agata Nowicka, Maciej Sieńczyk czy Monika Powalisz. Ich spojrzenie na środowisko komiksowe jest zaskakujące i odświeżające, a krytyka słuszna. Trafne są zwłaszcza słowa Nowickiej - uznanej przecież ilustratorki - której komiksiarze nie zaakceptowali. Gdy Endo mówi: "wielu tych hardkorowych komiksiarzy nie poważa moich prac, nie traktuje ich w ogóle jako komiksu", "u nas jest albo stylistyka cartoonowa albo realistyczna, nie ma nic pomiędzy" i "szkoda, że polski komiks jest nadal taki męski", to ma niestety rację.
Frąckiewiczowi udało się więc powiedzieć coś nie tylko do laików, ale także do ludzi, którzy na komiksach się świetnie znają.