Gessler znów wkroczyła do akcji. Ale problem nie leżał w kuchni
Nieporozumienia i wzajemne żale - to z tym musiała walczyć Gessler. Należało niezwłocznie pogodzić właścicielkę restauracji z szefem kuchni, bo dania, które serwowali, były przepyszne.
Magda Gessler tym razem odwiedziła Damę Kier w Lędzinach na Śląsku. Początkowo wszystko szło dobrze, restauracja prosperowała; właścicielka, Dorota, wprowadzała do karty kolejne dania, które trafiały do gustu klientów. Aż w końcu przyszła pandemia. Podczas pierwszego lockdownu ekipa restauracji radziła sobie dzięki produkcji gotowych dań, które sprzedawali także do sklepów. Kolejne zamknięcie jednak już wyczerpało ją finansowo. Szef kuchni postanowił ratować sytuację swojej rodziny – w obliczu kryzysu otworzył foodtrucka, dzięki któremu może się utrzymać. Obiecał jednak właścicielce, że w miarę możliwości, a szczególnie w weekendy, będzie wspomagał na kuchni ją i jej partnera. Jak się okazało, nie było to takie proste i zaczęło rodzić konflikty.
- Po tej pandemii jakoś nie mogę się zmobilizować do takiej dobrej, restauracyjnej roboty – przyznał kucharz. Niedociągnięcia szybko dały o sobie znać. Niedoprawiony żur, przesuszona kaczka czy śląska rolada, która zamiast wołowej okazała się wieprzową – wszystko to sprawiło, że Gessler stwierdziła krótko, że tą restauracją nie da się zachwycić.
Restauratorka postanowiła znaleźć źródło problemu. Okazało się nim nieporozumienie pomiędzy współpracownikami. Właścicielka zarzucała kucharzowi, że ten nie dotrzymał umowy – nie pracowali wspólnie nad foodtruckiem, przygotowując dania w restauracji – Marcin pracował na własną rękę i własny rachunek. Dorota miała mu to za złe tym bardziej, że na rozkręcenie biznesu pożyczył pieniądze od jej rodziny. Podkreślała, że bardziej zależy mu na własnym biznesie, niż pracy w restauracji. - Zastanawiam się, czy tę rewolucję ciągnąć - mówiła gorzko.
Kucharz zaś bronił się, że musiał zarabiać na siebie i bliskich, a ta nie potrafiła zorganizować ani pracy, ani marketingu, który przyciągnąłby klientów i zapewnił godziwe zarobki. - Jestem rozczarowany tą gadką o kasie - skwitował. Gessler nie mogła słuchać wzajemnych żali i postawiła sprawę jasno – muszą się pogodzić, jeśli chcą przetrwać, a jedynym sposobem na powodzenie jest połączenie sił. Oboje najwyraźniej podświadomie do tego dążyli, bo zgoda przyszła szybko.
Później nastąpiła prezentacja specjałów. Jak się okazało, Marcin gotował świetnie – udowodniły to dania, które proponował w "korytach". Gessler wiedziała już, że wystarczy jedynie ich pokierować i maszyna pod szyldem Śląskie Niebo będzie nakręcać się sama - wydając w trudnym czasie domowe dania na wynos. W nowym menu zapanowały śląskie dania, jak sałatka z salcesonem, kartoflanka czy golonka z zasmażaną kapustą. Praca nad smakołykami szła Gessler i Marcinowi śpiewająco.
Nic dziwnego więc, że serwując kolację na wynos, Magda z dumą prezentowała wspólne dzieło. Na amatorów śląskiej kuchni nie trzeba było czekać długo. Sąsiedzi błyskawicznie pojawili się, by testować dania i nie kryli zachwytów. Sukces wisiał w powietrzu.
Kiedy Gessler odwiedziła Śląskie niebo po kilku tygodniach, odkryła z zadowoleniem, że kuchnia jest wciąż pyszna. Ekipa restauracji przyznała, że biznes idzie im dużo lepiej, a amatorów ich dań na wynos nie brakuje. Jedyne, czego potrzebowali do szczęścia, to możliwości otwarcia lokalu dla gości.