"Fubar" Netfliksa. Metryki niestety nie oszukasz

Arnold Schwarzenegger na premierze "Fubar" Netfliksa
Arnold Schwarzenegger na premierze "Fubar" Netfliksa
Źródło zdjęć: © East News
Bartosz Czartoryski

25.05.2023 09:01, aktual.: 25.05.2023 09:42

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Istniała obawa, że Arnold Schwarzenegger będzie za duży na mały ekran. I to nie tylko metaforycznie, ale (może nie całkiem) dosłownie. Mowa przecież o mężczyźnie, który jest już dobrze po 70-tce, a nadal wygląda jak rasowa gwiazda kina akcji. To człowiek-instytucja i chyba jedna z ostatnich ikon epoki bezpowrotnie już minionej.

Zdaje się jednak, że twórcy świeżutkiego serialu "Fubar", który właśnie wylądował na Netfliksie, najwyraźniej nie rozumieją jednej prostej rzeczy. To już nie powróci, a od lat 90. dzieli nas już prawie ćwierćwiecze.

Na każdym kroku podkreśla się reklamowo powinowactwo "Fubara" z hitem Jamesa Camerona z 1994 r., skądinąd bardzo dobrymi "Prawdziwymi kłamstwami". To jednak skojarzenie naskórkowe i wykorzystujące jedynie podobieństwa fabularne. I tu, i tam bowiem Arnold Schwarzenegger gra tajnego agenta, o którego podwójnym życiu nie ma pojęcia rodzina. Tyle że teraz mamy do czynienia z pewnym twistem. Otóż córka głównego bohatera, imieniem Luke Brunner, także pracuje dla CIA, o czym ojciec nie miał pojęcia. Zmuszeni do wspólnego wykonania zleconej im przez rząd misji, będą docierali się nie tylko jako partnerzy, ale i rodzina.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zderzenie pokoleń, odkrywanie siebie w oczach innych, rodzinne dramaty, przyprawiona humorem telenowela to pomysł na niezbyt zmyślny i niezbyt wymyślny akcyjniak. Tym wszystkim i o tym wszystkim jest, a raczej próbuje być "Fubar", ale na swoją zgubę. Bo nie starcza miejsca na porządne rozwinięcie praktycznie żadnego aspektu potencjalnie interesującego scenariusza i kończy się na może nie bałaganiarskim, lecz na pewno niedogotowanym koncepcie.

Kolejne odcinki mają dość klarowną strukturę: trochę familijnej paplaniny, przygotowanie do wykonania kolejnego zadania, scena akcji i koniec. Mamy tutaj co prawda obejmujący pełny sezon łuk fabularny, czyli polowanie na niejakiego Boro, bossa półświatka, który steruje setkami różnych przestępczych operacji na terenie obu Ameryk, ale całość przypomina raczej telewizyjne seriale sensacyjne z połowy lat 90., co, zdejmując okulary nostalgii, nie jest pożądane.

FUBAR | Oficjalny zwiastun | Netflix

A przecież twórca serialu Nick Santora znakomicie rozumie takie klimaty. Jego ubiegłoroczna adaptacja książek Lee Childa, czyli serial "Reacher", świetnie się w tej konwencji porusza. Ale teraz chciał najwyraźniej poszerzyć publikę docelową i postawił na jeszcze lżejszy ton, tyle że humor jest niemiłosiernie suchy.

Jeśli oglądacie "Fubar" dla żywiołowej akcji, też muszę co niektórych rozczarować. Cóż, metryki się nie oszuka i nie ma co liczyć na fajerwerki z Arnoldem, który ogranicza się do dania komuś po pysku albo naciśnięcia na spust. Lepiej sprawuje się Monica Barbaro jako Emma Brunner, która ma pazur (udowodniła to już wcześniej na planie "Top Gun: Maverick"), ale i ona nie naniesie poprawek na scenariusz.

"Fubar" to dziwna mieszanka. Zderza się tu bowiem boomerski Luke Brunner z otwarcie reprezentowaną przez streamingowego giganta różnorodnością, co skutkuje iskrzeniem, ale też i obnaża słabostki serialu. Innymi słowy, nie da dzisiaj nakręcić czegoś, co wygląda jak wyniesione żywcem z zamierzchłej przeszłości, ani kreatywnie połączyć z istniejącą rzeczywistością.

Santora boleśnie się o tym przekonał, choć kombinuje, jak może. Stąd fabularny fikołek gdzieś na wysokości połowy sezonu, faktycznie intrygujący i znajdujący swój niespodziewanie krwawy i brutalny finał, który kładzie fundamenty pod drugi sezon.

Jednak i tak za bardzo to wszystko rozpaćkane i po prostu niemrawe, aby zaintrygować widza. Bo chyba największa bolączka tego serialu to jego nadmierne rozpięcie między sitcomowym humorem i dramatyczną powagą. To się nie klei, szczególnie jeśli jako spoiwa użyć rozwodnionej akcji. Cóż, nawet Arnold nie utrzyma świata na barach.

Bartosz Czartoryski dla Wirtualnej Polski

W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" bierzemy na warsztat kontrowersje wokół "Małej syrenki", rozprawiamy o strajku scenarzystów i filmach dokumentalnych oraz zdradzamy, jakich letnich premier kinowych nie możemy się doczekać. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (196)
Zobacz także