"Freestyle": narkotykowy zawrót głowy
Jednymi z najciekawszych momentów zbliżającego się wielkimi krokami festiwalu filmowego w Gdyni będą seanse filmu "Freestyle" Macieja Bochniaka. Dawno nikt nie upchnął tyle absurdu, narkotyków i wulgaryzmów w jednej produkcji. Nie możemy doczekać się widoku twarzy tych wszystkich widzów i szanowanych recenzentów po seansie.
Festiwal filmowy w Gdyni to w ostatnich latach fascynujące przeżycie. Są produkcje z ulubionej kategorii polskich filmowców, czyli te pokazujące szarą, wypełnioną rodzinnymi dramatami, smutną Polskę, na widok której pękają oczy. Są oczywiście produkcje stricte patriotyczne - w tym roku to np. "Raport Pileckiego", który poniósł w kinach sromotną klęskę. Musi być coś historycznego – jak "Kos" czy rozgrywający się nieco później, bo w 1986 r., film "Święty". W tym roku festiwalowicze w trakcie święta polskiego kina poznają historie o kobiecie, która chce dokonać eutanazji, o przemocowym górniku, o rolnikach protestujących pod domem posła czy też zobaczą, co słychać u bohaterów "Różyczki".
W Konkursie Głównym mamy też "Freestyle", czyli jedyną w tym gronie produkcję Netfliksa. Film w reżyserii Macieja Bochniaka ("Magnezja", "Szadź" czy "Disco Polo") ma w założeniu opowiadać o młodym raperze, który "zrywa z dilerką i koncentruje się na muzyce". Zarówno Diego, jak i widzowie oglądający ten film, zostają szybko i brutalnie skonfrontowani z rzeczywistością.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tytuł filmu wskazywałby, że będzie to historia z dużą ilością muzyki, osadzona w świecie podwórkowych raperów, którzy próbują nagrać swoje pierwsze kawałki i zaistnieć na rynku muzycznym. Nic bardziej mylnego. Choć początek wydaje się naprawdę obiecujący. Po takich filmach jak "Jesteś Bogiem", "Proceder" czy choćby "Zadra" (startująca z kolei w ubiegłym roku w Konkursie Głównym festiwalu w Gdyni) wszyscy jesteśmy głodni dobrych historii z polskim rapem.
Diego (Maciej Musiałowski) jest raperem, ale ten wątek wydaje się całkowicie poboczny. Poznajemy go w momencie, w którym razem z kumplem Mąką (Michał Sikorski) nagrywa numer w studiu. Buzuje energia, jest chwytliwy tekst i wygląda to tak, jakbyśmy naprawdę mieli przed sobą mocną historię o muzykach. Ale po kilku sekundach wybucha awantura z szefem studia i tyle z rapu. Jest potem jeszcze jedna scena z występem w klubie, ale to by było na tyle, jeśli chodzi o muzyczny wątek tego scenariusza.
Wydaje się, że rap i freestyle są tu tylko pretekstami, by opowiedzieć o gangsterskim podziemiu, wyobrażonym świecie polskich początkujących raperów, który w filmach musi być niemal zawsze światem brutalnym, wulgarnym, wypełnionym narkotykami i seksem. Aż do przesady.
Tych elementów we "Freestyle'u" jest pod dostatkiem. Diego co kilka sekund wchodzi w nowy niebezpieczny układ z jakimś gangsterem, kolegą gangstera albo wrogiem jakiegoś gangstera. Są przestępcy z Polski, ale i ze Słowacji, aby życie miało tu jeszcze większy smaczek. Czasem jest to smak taniego keczupu, który kocha jeden z gangsterów z Krakowa, czasem knedlików, których w trakcie dogadywania przemytu kokainy domaga się gangster zza słowackiej granicy.
Nikt tam nie jest wiarygodny w swojej roli. Postaci wydają się przerysowane, szczególnie wszyscy gangsterzy. Musiałowski jako raper eks-narkoman? Miota się po całym mieście, próbując pozbierać swoje coraz bardziej rozpadające się na kawałeczki życie, rzucając jedynie co chwile magicznym hasłem "ogarniam to". Trudno się połapać, o co mu chodzi. I o co w ogóle w tym filmie chodzi.
Diego chce spłacić właściciela studia, któremu Mąka ukradł mikrofon. Chce coś zarobić, więc wchodzi w układy z gangsterami, by przemycać dla nich i za nich kokainę. Znikają bohaterowie, nagle się pojawiają. Znikają narkotyki, by znowu się pojawić. I w tym wszystkim próbuje się połapać Maciej Musiałowski, który w tym filmie przeżywa wszystko. Brawo za podjęcie się takiego wyzwania! Są sceny seksu, pościgów, dźgania nożem, ciężkiego pobicia, wypadku samochodowego. Dostajemy naraz wszystkie możliwe motywy z pierwszego lepszego akcyjniaka.
Ale najlepsze i tak są dialogi. Niestety jest tak, że tworząc ten podziemny świat, a jeszcze dodając do tego świat polskiego rapu, polscy filmowcy wchodzą na bardzo grząski grunt, gdzie utknęło już wielu, wielu twórców. To kolejny przykład produkcji, którą pewnie chciano zadowolić młodsze pokolenie, więc przy tworzeniu scenariusza trzeba było sięgnąć po "język ulicy".
Pierwsze "je...ć" pojawia się już w 20. sekundzie, a potem jest tego tyle, że łatwiej będzie policzyć te fragmenty dialogów, w których ktoś nie klnie. I to jak fantazyjnie! "Je...ć psy i rozje...usów" - taki przykład. "Najlepsze g...o, jakie ćpałem od bitwy pod Cedynią" - rzuca jeden z gangsterów. Albo równie mocne, bezkompromisowe: "Nie bądź taki nerwowy, byku, zrób se test na cholesterol". Ciary żenady gwarantowane, co można podsumować młodzieżowym słowem roku 2017: XD.
"Freestyle" zapowiadał się nieźle, ale od tego dobrobytu "mocnych scen" człowiek na końcu seansu czuje się poturbowany jak filmowy Diego. Minusy: ktoś nazwał ten film polską odpowiedzią na "8 Milę". Plusy: może będziemy mieć tyle doświadczenia, że za jakiś czas obejrzymy jeszcze dobry film o młodych raperach.
Magda Drozdek, dziennikarka Wirtualnej Polski
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" wplątujemy się w "Ukrytą sieć", wracamy do szokującego procesu "Depp kontra Heard" oraz ponownie zasiadamy do kanapkowej uczty w "The Bear". Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.